"Male plavidlo", czyli nietypowy sposób na fotografowanie pelikanów

"Male plavidlo", czyli nietypowy sposób na fotografowanie pelikanów

"Male plavidlo", czyli nietypowy sposób na fotografowanie pelikanów
Źródło zdjęć: © © Marcin Dobas / [dobas.art.pl](http://dobas.art.pl/)
Marcin Dobas
02.02.2017 20:22, aktualizacja: 26.07.2022 18:38

W piwnicy wydawnictwa "National Geographic" w Waszyngtonie znajduje się jedno z ważniejszych pomieszczeń. Biuro wypełnione wiertarkami, tokarkami i innymi elektronarzędziami, gdzie pośród przewodów, układów scalonych i rozkręconych obiektywów pracują ci, bez których wiele, wiele zdjęć znanych z okładek magazynu, nigdy by nie powstało.

Piwnica "National Geographic" to miejsce, gdzie naprawia się, modyfikuje i tworzy urządzenia wykorzystywane przez fotografów. Urządzenia, których nigdzie nie można kupić, a są niezbędne do zrobienia zdjęcia z ukrycia, sfotografowania ptaka gniazdującego trzydzieści metrów nad ziemią albo wnętrza dziupli. Dzięki nim powstają ujęcia z powietrza czy spod wody. Kenji, bo tak ma na imię człowiek, który od kilkudziesięciu lat przygotowuje te gadżety dla fotografów, wykonał również fotopułapki, za sprawą których Steve Winter portretował lamparty śnieżne.

Tak zaczynałem jeden z wpisów na blogu dwa lata temu, pisząc o fotopułapkach, które stosowałem podczas fotografowania niedźwiedzi brunatnych. Tak też rozpocznę dzisiejszy wpis o kolejnym urządzeniu, które ostatnio zabrałem w teren. Wprawdzie nie mam zaopatrzenia z Waszyngtonu, ale mam to szczęście, że mój tata należy do bardzo zdolnych ludzi. Zajmuje się między innymi robieniem noży, które w moim odczuciu, oprócz walorów użytkowych, są po prostu śliczne. Kilka z nich możecie zobaczyć na tej stronie. Oprócz noży potrafi również zrobić drewnianą lokomotywę i - jak widać - wychodzi mu to całkiem nieźle.

Obraz
© © Marcin Dobas / [dobas.art.pl](http://dobas.art.pl/)

Mimo że nie mam tego szczęścia, że każde wymyślone przeze mnie urządzenie może zrobić Kenji w swym warsztacie – to sporo moich potrzeb związanych z dziwnymi fotograficznymi zachciankami realizuje mój własny ojciec w swojej osobistej piwnicy.

Jadąc do Grecji z założeniem zebrania materiału o pelikanach kędzierzawych, jak również przygotowania fotowyprawy przed wyjazdem, miałem już gotowe pomysły na kadry. Wśród nich znalazły się nie tylko portrety ptaków, zdjęcia w ich naturalnym środowisku, ale również ujęcia wykonane ultraszerokokątnym obiektywem z powierzchni wody lub pół na pół. Te drugie, póki co, niestety nie wyszły, ponieważ jezioro w większości było zamarznięte (co ostatnio miało miejsce w 2001 roku) i nie było możliwości, aby wypłynąć łodzią i wykonać zdjęcia w klarownej głębszej wodzie. Tak czy siak – potrzebowałem czegoś, co pozwoliłoby mi zrobić zdjęcia z powierzchni wody w niewielkiej odległości od pelikanów. Potrzebne było – jak mawiają Czesi – „Male plavidlo”.

Krab w akcji.
Krab w akcji.© © Marcin Dobas / [dobas.art.pl](http://dobas.art.pl/)

Przygotowanie plavidla zajęło około tygodnia. Pomysł, plany, zakupy, przymiarki, testy w wannie itp., itd. Samo urządzonko musiało być rozkładane i na tyle małe, abym mógł je ze sobą zabrać do bagażu rejestrowanego. Oczywiście aparat do urządzenia, obudowa, lampy jechały ze mną w bagażu podręcznym, razem z innymi aparatami i obiektywami. Pływaki to pływaki do sieci rybackich, zaś metalowe kulki to system mocowania lamp błyskowych, znany pewnie doskonale wszystkim fotografującym nurkom.

Pływająca platforma została ochrzczona podczas wodowania, otrzymała imię Krab, a szampana, zamiast rozbić o kadłub, wypiłem za zdrowie jednostki pływającej. Jak widać Krab posiadał też ogonek wykonany z bambusowej wędki, dzięki czemu byłem w stanie z odległości kilku metrów bardzo dokładnie sterować położeniem aparatu. Później jednak wiele zdjęć wykonałem bez „ogonka”, bo byłem w stanie odpłynąć Krabem dalej od brzegu.

Zasada działania dość prosta. Pływająca platforma z zamocowanymi lampami błyskowymi na uwięzi z cienkiego 3-milimetrowego repsznura unosiła się na wodzie kilkanaście metrów ode mnie. Ja siedziałem na brzegu, trzymając w ręku tablet z włączoną aplikacją Olympus Image Share i sterowałem aparatem. Mogłem kontrolować ustawienia zarówno trybu fotografowania, zmiany zdjęć z pojedynczych na seryjne, ustawiania czasu otwarcia migawki, przysłony, czułości, a nawet wybierania pola autofocusa poprzez dotykanie palcem w odpowiednim miejscu na ekranie tabletu. Generalnie niczym się to nie różniło od trzymania aparatu w ręce – z tym wyjątkiem, że aparat był od kilku do kilkunastu metrów ode mnie.

Tak wygląda rozłożony Krab.
Tak wygląda rozłożony Krab.© © Marcin Dobas / [dobas.art.pl](http://dobas.art.pl/)

Miałem możliwość regulacji ustawienia aparatu tak, aby zdjęcia wykonywane były spod wody lub z jej powierzchni. Kolejny przykład, że w poszukiwaniu nowych kadrów warto chwilkę pogłówkować i pomyśleć, co można zrobić, aby wykonać fotografie z innej, troszkę niecodziennej perspektywy. Całość na wodzie bardzo fajnie się sprawdziła.

Obraz
© © Marcin Dobas / [dobas.art.pl](http://dobas.art.pl/)

Okazało się, że mimo iż jezioro było skute lodem i śmiałem się, że zamiast pływającej platformy lepiej sprawdziłby się miniaturowy bojer, całość zdała egzamin i przyczyniła się do powstania ciekawych ujęć. Znów receptą na tego typu zdjęcia jest mały dystans do fotografowanego obiektu i obiektyw szerokokątny.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)