Maciej Galas radzi: Nie rób zbyt wielu zdjęć!

Maciej Galas radzi: Nie rób zbyt wielu zdjęć!

Maciej Galas radzi: Nie rób zbyt wielu zdjęć!
Maciej Galas
28.07.2017 12:50, aktualizacja: 26.07.2022 18:24

Każdy poradnik fotograficzny namawia do ciągłego fotografowania, gdyż tylko w ten sposób możemy osiągnąć doskonałość. Nic tak nie uczy jak codzienna praktyka. Czy aby te przykazania możemy traktować bezkrytycznie? Mam co do tego poważne wątpliwości.

Jestem fotograficznym dinozaurem. Moja przygoda z fotografią zaczęła się w początkach lat osiemdziesiątych minionego wieku. Moim pierwszym aparatem był średnioformatowy Ami, a następnym wypasiona Vilia Elektro… Założę się, że 99 proc. czytających ten artykuł nigdy tych aparatów nie trzymało w swych dłoniach. Może nawet ich nie widziało.

Obraz
© Maciej Galas

Dlaczego rozpoczynam taką retrospekcją? Otóż w czasach fotografii srebrowej (w tamtym czasie w Polsce) materiały fotograficzne były trudno osiągalne. Polowało się na filmy ORWO w salonach Foto-Optyki i stało się w długich kolejkach. Wywoływacze kupowało się łatwiej - polskie, ale o filmach czy wywoływaczach zachodnich można było zapomnieć. Wolny rynek wiele zmienił. Lata dziewięćdziesiąte to początek sprowadzania filmów przez salony foto, pojawiły się wtedy popularne laby obrabiające i sprzedające filmy kolorowe. Sklepy specjalistyczne sprowadzały chemię i filmy czarno-białe. Produkty Ilforda, Agfy, Kodaka czy Fuji stały się wszechobecne. Można było zakupić klasyczne wywoływacze, które cieszyły ludzi na zachodzie od dziesięcioleci. Dla nas były nowością. Rodinal, D76 czy ID11 to tylko niektóre symbole czarno-białej fotografii tamtych czasów. W kolorze dominowały diapozytywy Ektachrome i potem Velvia. Q-Laby oferowały certyfikowane procesy E-6 i C41. Było ciekawie, ale inaczej niż obecnie.

Barierą były ceny materiałów srebrowych i chemii lub też cena wywoływania. W momencie fotografowania na zlecenie oczywiście miało to mniejsze znaczenie, ale z ilością materiałów liczyć musiał się każdy. Trudno to sobie wyobrazić w czasach, w których koszt wykonania zdjęcia (poza zainwestowaniem w sprzęt) jest zerowy. Wiem, wnikliwi przeliczą koszt zakupu sprzętu, wytrzymałość cykli migawki, amortyzację, koszt karty czy dysku do przechowywania danych itd., ale prawda jest taka, że dzisiaj nie musimy się martwić na sesji czy zrobimy 100, czy 1000 zdjęć.

Kiedyś wyglądało to inaczej. Sesja profesjonalna - w moim przypadku - zakładała zużycie maksymalnie ok. 6 rolek filmu średnioformatowego (76 zdjęć 6x6 cm). W przypadku diapozytywów małoobrazkowych - 5 rolek było już przesadą (180 zdjęć). Pamiętam, jak podsłuchałem rozmowę kolegi fotografa, który umawiał się na sesję ślubną - rolka z kościoła, rolka pozowanych i rolka z imprezy (108 klatek).

Dlaczego tak to wyglądało? Osoby prywatne musiały wszystko wywoływać i to czasem wiele razy - dla całej rodziny. Klienci profesjonalni zmuszeni do oglądania diapozytywów na podświetlarce - przez lupę, wybierali następnie kadry do skanu bębnowego - jedynego, jaki oferował wówczas bardzo dobrą jakość zdjęć - a to kosztowało. Nie było sensu robić więcej fotografii.

Obraz
© Maciej Galas

Sama sesja toczyła się mniej spiesznym tempem. Materiał kosztował - to raz, ale - tu pomyślcie - trzeba było być pewnym każdego kadru! Przecież nie można było zobaczyć, "jak wychodzi” wcześniej. Naświetlenie określone za pomocą światłomierza zewnętrznego było koniecznością w przypadku bardzo mało odpornych na prześwietlenie diapozytywów. Do tego bezbłędny balans kolorystyczny. Temperatury barwowe każdej pory dnia i źródeł światła znało się na pamięć. Komplet filtrów niebieskich i ocieplających zawsze był pod ręką. Kompozycja też nie zakładała kadrowania.

Niewiadomą pozostawało, jak wyszło dane ujęcie. Jak wyszła modelka itp. Reszta musiała pozostać pod kontrolą. W czasach RAW-ów jest to nie do pomyślenia. Korekta naświetlania była czymś oczywistym, czymś do czego dochodziło się przez doświadczenie. Wszystko wyglądało wówczas inaczej. W czasach fotografowania, jako firma - na zlecenie - ale wcześniej, nim do tego doszło, musiałem się wszystkiego nauczyć. To było kosztowne.

Dla mnie - początkowo studenta - wielką barierą był zakup materiałów światłoczułych. Na urodziny wszyscy dawali mi tylko pieniądze, ponieważ wiedzieli, że kupię za nie wymarzony zestaw chemii Ilforda i parę filmów. Standardem stał się dla mnie zakup jednego 36 -klatkowego filmu w miesiącu. To szalenie mało. Jeśli chciałem kupić coś profesjonalnego, często kończyło się filmem 24-klatkowym. Pamiętam noszone w kieszeni pudełko Ektara czy Delty 100, tak jakby było to wczoraj. Nie myślcie, że po zakupie od razu pykałem fotki. O nie. Filmy gromadziłem, czekałem, aż uzbierają się 2-3, czasem 4 rolki, co dawało odstęp około 2-3 miesięcy pomiędzy sesjami.

Nie, to nie było dobre - wynikało z ducha tamtych czasów i powinniście korzystać z udogodnień ery cyfrowej. Wymuszało to jednak totalną dyscyplinę i powodowało, że procent udanych fotografii był duży. Nauka była efektywniejsza, gdyż każdy błąd sporo kosztował, wymagając analizy i dojścia do przyczyn błędu.

Każdą sesję starannie przygotowywałem. Umawiałem się z modelką, gdy byłem pewien, że mam miejsce, pomysł i wiem, co chcę osiągnąć. Analizowałem porę dnia, oświetlenie itd. na długo przed rozpoczęciem sesji. Rozrysowywałem kadry, aby wszystko szło sprawnie. Zrobienie kolejnego zdjęcia wymagało dłuższego czasu. Czytałem prasę fachową - zwłaszcza niemiecką, gdyż tam można było wyczytać to, o czym nikt u nas nie miał pojęcia. Dobieranie odpowiedniego zestawu wywoływaczy, filmów i papieru było magią, ale jeśli chcieliśmy osiągnąć np. zimny odcień czerni na odbitce srebrowej, musieliśmy się namęczyć, a nie przesunąć suwaczek na ekranie.

To samo dotyczyło sesji profesjonalnych, gdzie na błędy nie było miejsca. Tyle, że zakładając firmę, wiedziałem już wiele. Pierwsza duża sesja mody dla ogólnopolskiej marki - do katalogu wizerunkowego, pochłonęła trzy rolki filmu Ektachrome Panther. Trzy rolki, ponieważ były trzy lokalizacje, trzech modeli i trzy grupy ubrań. Dzisiaj zrobiłbym około 600 zdjęć.

Po co to wszystko piszę? W trosce o rozwój fotografii. Gdy wszyscy będziemy dążyć do doskonalenia, pięknych fotografii będzie coraz więcej. Zachęcam was do szacunku dla medium, jakim jest fotografia. Myślcie, analizujcie, a nade wszystko szanujcie swój czas i pieniądze. Droga do doskonałości kosztuje. Kosztuje wiele czasu. Nie wystarczy robić mnóstwa fotografii i czekać na te udane. Nawet przygotowana sesja może runąć z jakiegoś powodu i nie dać oczekiwanych efektów, ale - obojętnie, co fotografujecie - przygotujcie się do tego jak najlepiej, aby zminimalizować procent zdjęć nieudanych.

Jeśli fotografujecie krajobrazy, przygotujcie wywiad na temat miejsca, które zamierzacie wybrać do fotografowania. Sprawdźcie porę roku, ułożenie światła i wybierzcie się tam we właściwym momencie. To zapewni wyeliminowanie sporej ilości pułapek i sprawi, że przywieziony materiał będzie ciekawszy.

Fotografujący przyrodę zaszywają się wczesnym rankiem na łąkach i w lasach, aby chłonąć światło wstającego słońca i móc np. w rosie fotografować źdźbła trawy czy kropelki na pajęczynach. To wymaga samodyscypliny, przemyślenia, poznania charakteru światła.

Ze zdjęciami ludzi jest jeszcze gorzej. Wpływ na nie ma miejsce, nasz kunszt, oświetlenie, ale także nastrój i wygląd drugiego człowieka, zgranie zespołu, dobry make-up itd. Nasze przygotowanie minimalizuje ilość potencjalnych błędów. Musimy o tym pamiętać.

Obraz
© Maciej Galas

Pamiętam, jak w czasach studenckich, zakupiony po wielkich wyrzeczeniach Nikon F90X, a potem Nikon F4s, długo leżały w walizce, stojąc niedaleko biurka. Czasami (raz dziennie) walizkę otwierałem i bawiłem się sprzętem. Przy kawie zmieniałem ustawienia, sposób pomiaru światła (punktowy był jedynym słusznym dla diapozytywów), celowałem, sprawdzając AF, czy kadrowałem, zmieniając obiektywy, aby zobaczyć, jak zmienia się pole widzenia. Sprzęt chowałem i czekał do prawdziwej sesji. Gdy do sesji w końcu dochodziło - sprzęt obsługiwałem niemalże automatycznie. Znałem wszelkie jego cechy i kaprysy. Na sesjach dochodziłem do rezultatu maksymalnie 6 zdjęć dających stuprocentowe ujęcie. Dawało to 6 finalnych fotografii z 36 klatkowego filmu. Czasem było ich 10. Nauczyłem się kadrować w ten sposób, że cała klatka jest kadrem - bez liczenia na przekadrowanie w postprodukcji - takiej nie było - zwłaszcza w przypadku korzystania z diapozytywów.

Jeśli więc chcecie wstać, chwycić sprzęt i pobiegać z nim po mieszkaniu, aby coś "przyfocić”, zastanówcie się czy warto? Może lepiej zdrzemnąć się, odpocząć, wypić kawkę czy coś przeczytać. Może lepiej pooglądać mądry film, posłuchać dobrej muzyki czy zobaczyć album?

Zachęcam was do poznania sprzętu, który posiadacie. Poznania granic jego możliwości. Przemyślcie - co chcecie osiągnąć? Jaka fotografia was interesuje? Każda chwila poprzedzająca właściwe zdjęcia nie będzie straconą, a zaprocentuje lepszym i ciekawszym ujęciem. Szukajcie miejsc, plenerów, szukajcie właściwych modeli, doskonalcie się w szybkim posługiwaniu się sprzętem czy oświetleniem. Dopiero gdy będziecie przekonani, że wszystko jest właściwie zaplanowane, przemyślane i przygotowane, sięgnijcie po sprzęt i ruszajcie na zdjęcia. Możecie spróbować starego ćwiczenia - załóżcie, że macie jeden obiektyw i możecie zrobić tylko 6 zdjęć.

Jeden z uczestników mojego ostatniego szkolenia przyznał, że gdy sięga po analoga, wszystko zwalnia, a nim naciśnie spust, stara się zminimalizować przyczyny powstania nieudanej fotografii. Szanujcie swój czas. Szanujcie siebie, swych modeli i dbajcie o to, aby się doskonalić - niekoniecznie strzelając tysiące fotek. Mniej czasem znaczy więcej! Do dzieła!

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)