Nagroda za wyróżnione na Zachodzie zdjęcie z Sierpnia '80 nigdy nie trafiła do jego autora

Nagroda za wyróżnione na Zachodzie zdjęcie z Sierpnia '80 nigdy nie trafiła do jego autora

"Spowiedź robotnika"
"Spowiedź robotnika"
Źródło zdjęć: © © Leszek Biernacki
Piotr Kała
15.05.2014 13:51, aktualizacja: 15.05.2014 15:51

Leszek Biernacki jako młody chłopak trafił z aparatem do stoczni podczas strajków Sierpnia '80. Jedno z jego zdjęć zostało wyróżnione przez Skandynawów, o czym dowiedział się przez przypadek dopiero kilka lat później. A nagrody nigdy nie odebrał. Oto wspomnienia młodego fotografa dokumentalisty z tamtego okresu.

W jakich okolicznościach zastał Pana początek strajku w stoczni w sierpniu 1980 roku?

W 1979 r. ukończyłem Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni-Orłowie w klasie fotografii artystycznej. Jesienią 1979 r. przystąpiłem do grupy teatralnej dell’arte “Pinezka” z osiedlowego domu kultury na gdańskim osiedlu Przymorze. Czasem na występy jeździłem z własnym aparatem i robiłem zdjęcia. W sierpniu 1980 r. grupa grała przedstawienia na Jarmarku Dominikańskim. Była to arlekinada “Pulcinella” teatru dell’arte oraz spektakl “Smok”. Przedstawienie, grane od początku sierpnia w okolicach fontanny Neptuna w Gdańsku, traktowało o zniewoleniu ludzi przez tyrana, który straszył poddanych ogromnym smokiem. Oglądały je tłumy. Przy burzliwych oklaskach (szczególnie mocno klaskano po rozpoczęciu strajku w stoczni) kilku buntowników wzywało do rewolucji i przepędzenia smoka. Rozgrzany atmosferą publicznych przedstawień namawiałem aktorów, żeby zagrać spektakl dla strajkujących robotników. Marek Lubieński, nasz kierownik, bał się represji wobec klubu. Uważał, że jeśli pójdą, to na pewno zostaną zwolnieni i będzie to koniec teatru.

Co postanowiliście w tej sytuacji?

Zdekompletowany zespół nie mógł zagrać przedstawienia, ale udało się przeprowadzić nielegalną demonstrację: przemarsz ulicą Długą z niemymi aktorami i instrumentami (bębenki, trąbki i fujarki), symbolizującymi strajkującą orkiestrę. Ta metafora została odczytana bezbłędnie. Przechodnie przyłączali się i klaskali. Był to jedyny nielegalny pochód w czasie sierpniowych strajków. Po tym przemarszu do stoczni poszedłem sam. Na bramie były dwie flagi: polska i watykańska, mnóstwo kwiatów wokół portretu Jana Pawła II. Atmosfera przy bramie była taka jak rok wcześniej, podczas pierwszej pielgrzymki papieża do Polski. Z głośnika rozbrzmiewał komunikat, że strajk trwa. Przed bramą drewniany krzyż. Chłopcy ze straży stoczniowej, z którymi błyskawicznie się zaprzyjaźniłem, zobaczyli, że robię zdjęcia, i zaprosili mnie do środka, żebym fotografował strajk. Dostałem przepustkę, mogłem wszędzie zaglądać, rozmawiać i robić zdjęcia. Ściśle współpracowałem ze stoczniowym komitetem strajkowym, w tym także – choć sporadycznie – z Anną Walentynowicz i Lechem Wałęsą.

Obraz
© © Leszek Biernacki

Jak wspomina Pan kontakty z Lechem Wałęsą?

Pamiętam taką sytuację: wieczór, chyba szósty dzień strajku. Do młodego chłopaka, którym wówczas byłem i który w październiku miał rozpocząć studia na Uniwersytecie Gdańskim, zwrócił się przewodniczący strajku. Zapytał mnie, jakie hasła namalować na murach stoczni i czy dobrze jest, że umieszczony na murze orzeł ma koronę. Wszyscy chcieli wówczas, by władza w końcu zgodziła się na rozmowy, by nie było jak w grudniu 1970 roku. Uważałem wówczas, że będzie lepiej, jeśli orzeł nie będzie miał korony, byleby tylko podjęli rozmowy, i że lepiej niepotrzebnie ich nie drażnić, skoro mają być wywalczone ważniejsze sprawy. Minęło raptem 9 lat, a orzeł był już w koronie oficjalnym godłem Polski.

Jak wyglądała Pańska praca jako fotografa?

Przez cały czas chłopcy ze stoczni naciskali i popędzali mnie, żebym to, co już pstryknąłem, na drugi dzień im przywiózł. Na zdjęcia niecierpliwie czekał też Aram Rybicki, który redagował podziemne czasopismo „Bratniak”. Dlatego nie zdążyłem ostatniego dnia na moment podpisania porozumień. Kiedy przyjechałem, nie mogłem się wcisnąć do sali BHP. Tysiące ludzi stało wkoło, zastawili drzwi, zaglądali przez okna. Ostatniego dnia, już po podpisaniu porozumień, Aram Rybicki dał mi swoje negatywy, żebym je wywołał i zrobił dla niego kilka kompletów odbitek. Najbliższy, posierpniowy numer „Bratniaka” z 1980 roku – prawie w całości poświęcony strajkowi w Stoczni Gdańskiej – w dużej części wypełniły moje zdjęcia. Jedni drukowali ulotki, inni malowali plakaty, a ja nie tylko robiłem zdjęcia, ale też przywoziłem odbitki do stoczni, skąd trafiały do strajkujących zakładów pracy.

Już po pierwszym tygodniu strajku moje zdjęcia ze stoczni były przekazywane kurierom Gdańska, Gdyni, Sopotu i innych miast, by zagrzewać ludzi do protestów. Robiłem zdjęcia dlatego, że wydarzenie było niezwykłe, ale też dlatego, że fotografowanie było rodzajem służby dla strajkujących, którzy walczyli o lepszą Polskę. Cały czas towarzyszyło mi poczucie, że są to przełomowe dni. Nastrój falował: od pełnej determinacji z gotowością poniesienia największych ofiar aż do euforii z powodu pozytywnego zakończenia strajku.

Obraz
© © Leszek Biernacki

Czy na teren stoczni mógł wejść z aparatem każdy, kto chciał dokumentować te wydarzenia?

Mogli wejść tylko ci, którzy mieli przepustki. Dostawali je prawie wszyscy mający legitymacje dziennikarskie (oprócz “Trybuny Ludu”). Chyba z rzadka wchodzili inni, tacy jak ja, którzy byli znani w stoczni lub mieli odpowiednią rekomendację (np. z Kościoła).

Co działo się potem ze zdjęciami wykonanymi przez Pana w Sierpniu '80?

Po strajku przez wiele nocy robiłem powiększenia. Jeździłem do Gdańska, do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego “S”, zawoziłem zdjęcia i wracałem do domu robić kolejne odbitki. Gdy inni pracowali na wałkach i przy powielaczach, ja zasłaniałem kocem okno w łazience, kuliłem się między wanną a zlewem i wywoływałem dziesiątki zdjęć. Gdy wracałem na strajk, rozdawałem zdjęcia. Na Uniwersytecie Gdańskim powstawał w tym czasie NZS. Nie mogłem się oderwać od powiększalnika i MKZ. Mogłem tylko zajrzeć na uczelnię, żeby zawieźć najnowsze ulotki i zobaczyć, co się dzieje.

Jaka jest historia zdjęcia spowiadającego się robotnika?

Ksiądz Henryk Jankowski zamówił kilka dużych kompletów zdjęć ze strajku. Mówił, że trafią do Episkopatu i Watykanu. Jeden komplet przekazał skandynawskim dziennikarzom, którzy w 1981 r. uznali moje zdjęcie za najlepszą fotografię roku 1980. Nadali mu tytuł „Spowiedź robotnika”. Nie znali autora i o tym fakcie powiadomili ks. Jankowskiego, który powiedział mi o tym dopiero po czterech latach, w 1985, kiedy jako anonimowy autor urządzałem w kościele św. Brygidy wystawę swoich 21 zdjęć na piątą rocznicę Sierpnia ’80.

Dziś taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia!

Ksiądz Jankowski tłumaczył się, że informację o nagrodzie dostał tuż przed stanem wojennym. Nie odebrał jej, ale polecił bez mojej zgody tę dużą nagrodę pieniężną przekazać Matce Teresie z Kalkuty. Nie wiem, czy to prawda. Zdarzają się niesamowite przypadki. Podczas papieskiej pielgrzymki w 1987 roku, wychodząc z warszawskiej katedry, spotkałem Matkę Teresę. Kiedy robiłem jej zdjęcie, przykucnąłem. Uśmiechnęła się do mnie i mnie pobłogosławiła. Zrobione wówczas zdjęcie uważam za najcenniejszy skarb. Na skutek tego dziwnego zbiegu okoliczności ze strajkiem sierpniowym kojarzy mi się dotąd jej drobna, krucha postać.

Obraz
© © Leszek Biernacki

Skąd się wzięło Pańskie zainteresowanie fotografią?

Z zamiłowania do sztuki poszedłem do liceum plastycznego, tam wybrałem klasę foto. Później poszedłem na filologię polską na UG, ale fotograficzna wrażliwość nie minęła.

Jakie wydarzenia po Sierpniu ’80 Pan fotografował i jakie współczesne wydarzenia można do nich porównać?

Fotografowałem przez okres stanu wojennego, do 1989 r., m.in. pielgrzymki papieża, demonstracje, strajki, wydarzenia na uczelni. Zdjęcia były nieodpłatnie publikowane w podziemnych wydawnictwach. W 1989 r. włamano się do mojego mieszkania i zrabowano mi cały sprzęt fotograficzny. Do 2010 r. nie było mnie stać, żeby kupić sobie nowy. Wróciłem do robienia zdjęć, i było to takie uczucie, jakbym się cofnął do lat młodości. Rozejrzałem się wokoło i oceniam, że w powodzi cyfrowych zdjęć bardzo mało jest takich, które mają duszę. Ale to temat na inną rozmowę. Powiem tylko, że nie można polować na wielkie wydarzenia, na coś porównywalnego z Sierpniem '80. Życie jest wielowymiarowe, zaskakujące. Wystarczy iść przez życie i świat własną drogą, rozglądać się i patrzeć. Byle tylko nie być jak ten, który idzie, idzie, patrzy i niczego nie widzi.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)