Co autor miał na myśli? Bezsensowne aparaty znanych firm

Co autor miał na myśli? Bezsensowne aparaty znanych firm

Co autor miał na myśli? Bezsensowne aparaty znanych firm
Jakub Kaźmierczyk
30.05.2014 09:13, aktualizacja: 26.07.2022 19:56

Gdy pracowałem ostatnio nad którymś z testów i przeglądałem informacje na temat różnych aparatów, doszedłem do wniosku, że jest na rynku kilka takich aparatów, które są pozbawione sensu.

Nie twierdzę, że to najgorsze aparaty na rynku, ale nie znajduję dla nich jakiegoś specjalnego zastosowania i zadaję sobie pytanie „co autor miał na myśli?". Nie mam też na myśli aparatów bardzo rzadkich na naszym rynku, takich marek jak Ricoh czy Sigma, tylko konstrukcje dużo bardziej znanych firm. Poza tym nie miałem do czynienia z przedziwnymi konstrukcjami tych producentów, więc trudno jest mi je oceniać.

Pentax

Obraz

Najdziwniejszym tworem w moim prywatnym zestawieniu są bezlusterkowce Pentaxa. Mam sentyment do tej firmy, bo moim pierwszym aparatem był analogowy Pentax MZ7 (mam go zresztą do dziś i darzę dużą sympatią). Nie wiem jednak, co kierowało konstruktorami bezlusterkowych rozwiązań. W ofercie tej sympatycznej firmy są bezlusterkowce z trzema wielkościami matryc i dwoma bagnetami.

Obraz

O ile Pentax K-01 z matrycą APS-C i klasycznym bagnetem K wydaje mi się sensowny i mogę go pochwalić za uniwersalny bagnet, o tyle takie aparaty jak Pentax Q, Q10 i Q7 wykraczają poza moje horyzonty. Bezlusterkowce wielu firm były konstruowane tak, aby przy zachowaniu niewielkiego korpusu uzyskać wysoką jakość zdjęć i mniejszą głębię ostrości niż w przypadku standardowych kompaktów. Niestety, wspomniane aparaty mają matryce 1/2.3” lub 1/1.7”, czyli w najlepszym wypadku wielkości z niezłego kompaktu. Do tego oczywiście trzeba było przygotować odpowiednie obiektywy o mikroskopijnych ogniskowych, w których zoom 15-45 mm jest ekwiwalentem 83-249 mm.

Trzeba wziąć pod uwagę, że ze względu na wielkość matryc Pentaxów serii Q jakość nie będzie się znacząco różniła od zdjęć wykonanych aparatami kompaktowymi z podobną wielkością matryc. Warto również wspomnieć, że każdy obiektyw kosztuje dodatkowo co najmniej kilkaset złotych, a standardowy obiektyw nie jest zbyt jasny (f/2.8-4.5). Konkurencyjne kompakty często są wyposażone w obiektywy o jasności od f/1.8.

Zastanawiam się, co podkusiło Pentaxa, aby wydać aparaty z wymienną optyką, które nie dość, że są trochę droższe od kompaktów, to jeszcze mają ciemniejsze obiektywy o mniejszym zakresie. Wystarczy spojrzeć na np. Canony serii S lub G, Nikona serii P, Sony RX lub Olympusa XZ-2 lub Stylus 1. Znacznie wyższą jakość i łatwiejszy dostęp do obiektywów zapewniają bezluterkowce innych firm, które mają znacznie większe matryce przy niekoniecznie większych rozmiarach i cenach.

Canon

Obraz

Kolejnym aparatem, nad którym dość długo się zastanawiałem, jest Canon EOS-M. Korzystałem z niego przez jakiś czas i jako użytkownik produktów Canona od ładnych paru lat bardzo kibicowałem tej marce na polu bezlusterkowców. Muszę przyznać, że niedługo po premierze chciałem nawet kupić EOS-a M, żeby nie musieć zabierać wszędzie dużego 5D.

Jego początkowa cena była jednak zniechęcająca - w dniu premiery kosztował prawie 4000 zł. Po kilku tygodniach użytkowania uznałem, że nie jest to aparat dla mnie. O ile jakość obrazu jest całkiem niezła, a obsługa przyjazna, o tyle autofokus nawet po aktualizacji działał niewiele lepiej niż w zwykłej lustrzance Canona z włączonym podglądem na żywo, czyli - delikatnie mówiąc - nieszczególnie. Pomijając jednak jakość samego produktu, który może się podobać i w tym momencie kosztuje niewiele ponad 1000 zł, zastanawiam się nad przyszłością całego projektu.

Obraz
© Canon USA

Co prawda światło dzienne ujrzał następca - EOS M2, ale jest dostępny tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni. Nigdzie indziej nie da się go kupić. Jestem w stanie zrozumieć, że np. Olympus nie ma w europejskiej ofercie wszystkich modeli (np. Pen Lite 6), nie pojmuję natomiast, dlaczego Canon, mając następcę średnio udanego produktu, nie wprowadza go na rynek. Moim zdaniem powinien zrobić to jak najszybciej. Nie podoba mi się podejście marki do tej kwestii; powinna jasno komunikować użytkownikom przyszłość danego systemu.

Jeśli kupiłbym EOS-a M za 3500 zł, miał do wyboru 3 systemowe obiektywy i nie wiedziałbym, czy projekt będzie kontynuowany, byłbym mocno wkurzony. Korpus kupujemy raz na kilka lat, ale obiektywy starzeją się zdecydowanie wolniej, o czym pisałem ostatnio, wspominając 22-letni obiektyw 85/1.8. Niedługo EOS M stanie się bezlusterkowym dinozaurem (a wyposażony jest w starą, 18-megapikselową matrycę) i jego użytkownicy zostaną z niezłymi obiektywami bez możliwości ich wykorzystania z aktualnymi aparatami.

Na amerykańskiej stronie Canona w kategorii aparatów EOS brakuje bezlusterkowca. Czy to początek końca tej linii? Jeśli tak, na pewno nie będzie to dobra reklama dla Canona. Sporo osób zostanie po prostu na lodzie.

Nikon

Obraz

Również Nikonowi się oberwie. Nikon Df zebrał ode mnie cięgi w teście, ale jestem w stanie zrozumieć, że to lustrzanka dla wąskiego grona użytkowników, którzy przedkładają wygląd nad obsługę. Wciąż uważam, że ergonomię w modelu Df sam zaprojektowałbym lepiej, mając na to nie więcej niż 3 dni, ale już się nie czepiam. Chcieli, to mają.

Nie bardzo jednak rozumiem posunięcie, jakim było wydanie modelu Coolpix A. Z tego aparatu też miałem okazję korzystać kilka tygodni. Obiektywnie nie wydaje się kiepski, ale niektóre elementy są zastanawiające. W Coolpixie znajduje się sensor w rozmiarze APS-C zaczerpnięty z Nikona D7000, ale bez filtra AA. Rzeczywiście, jakość zdjęć jest świetna, jedna z najlepszych, jaką możemy otrzymać z aparatów kompaktowych.

Obraz

Problemem jest jednak obiektyw i system AF. Optyka zastosowana w Fuji X100s daje ekwiwalent ogniskowej ok. 35mm i charakteryzuje się jasnością f/2, a obiektyw w Nikonie to ekwiwalent ok. 28mm przy jasności f/2.8. Nie wiem, czy Nikon bał się skopiować rozwiązanie z Fuji, ale przy stałoogniskowym obiektywie można było pokusić się o zwiększenie jasności obiektywu.

Poza tym aparat ma bardzo marny autofokus: nie dość, że jest wolny i niecelny, to jeszcze w normalnym trybie działa od 50 centymetrów. Aby sfotografować cokolwiek z bliska, trzeba przełączać aparat w tryb makro. Wszystkie te mankamenty można by było przeboleć, gdyby nie cena. Aparat w chwili premiery kosztował około 4500 zł, co na tle Fuji X100s, który wyposażono w jaśniejszy obiektyw i wizjer, było zbyt wygórowaną kwotą. Dodatkowo Nikon za każde akcesorium kazał sobie słono płacić. Szkoda, że nie odświeżył jeszcze tej linii - może niebawem pokaże Coolpixa B?

A dlaczego ten aparat znalazł się w moim zestawieniu? Wprowadzając na rynek nowe urządzenie (a Coolpix A był pierwszym tego typu produktem japońskiego producenta), Nikon powinien był się maksymalnie postarać i je dopracować, szczególnie że na tym polu konkurencja nie deptała mu wówczas po piętach. Mam wrażenie, że inżynierowie pewnego dnia usiedli i wpadli na pomysł, aby przygotować kompakt z dużą matrycą, a kilka dni później pierwsze egzemplarze trafiały do klientów. Oczywiście, nie obeszło się bez licznych wpadek. Główne wady tego aparatu to akumulator i autofokus. Czy twórcy naprawdę nie widzieli, że te elementy nie działają prawidłowo? Nikon powinien oberwać także za zamiatanie pod dywan problemów z D600 i błyskawiczne wypuszczenie D610, ale o tym już było, więc mu oszczędzę.

Sony

Obraz

Ostatnie w zestawieniu jest Sony. Wyjątkowo nie będę się pastwił nad produktami tej marki, tylko nad ich nazewnictwem. Wszystkie firmy w miarę sobie radzą z nazywaniem swoich aparatów, tworząc linie, w których każdy średnio rozgarnięty fotograf będzie się w stanie połapać. Jednak Sony swego czasu tak namieszało, że nikt nie wiedział, o co chodzi.

Pracując dla Fotoblogii, często mam do czynienia ze sprzętem. Nie pamiętam, żebym przez ostatnie dwa lata nie miał w domu jakiegoś egzemplarza testowego. Można zatem przyjąć, że jakieś pojęcie o nowościach na rynku i ogólnie o sprzęcie fotograficznym mam. Dlaczego nie rozumiem tego, co Sony nawyczyniało z nazewnictwem swoich produktów? Zacznijmy od popularnych Alf, a konkretnie modeli A57, A37 i A58. Myślę, że każdy wskazałby A58 jako następcę A57. Jednak nic bardziej mylnego, bo A58 to następca A37, a A57 charakteryzuje się m.in. lepszym wyświetlaczem, szybszym trybem seryjnym, większym wizjerem i lepszymi możliwościami filmowymi od A58.

Obraz

Kolejne były NEX-y. Niby Sony wypuściło 4 serie: 3, 5, 6 i 7. Co jednak zrobić, jeśli trzeba odświeżyć np. NEX-a 3? Trzeba dodać literę… ale jaką? Chyba firma przeprowadziła jakąś loterię, bo litery dodawane do cyfry oznaczającej serię były pozbawione sensu. Mieliśmy zatem NEX 3, 3F, 3N, 5, 5R, 5T itd.

Wróćmy jednak do Alf. Sony niedawno po cichu uśmierciło nazwę NEX i teraz wszystkie aktualne aparaty to Alfa. Niedawno zaprezentowano m.in. A3000, A5000 i A6000. Ostatnie dwa modele to kolejne ewolucje NEX-ów 5 i 6 (choć nie do końca, bo A6000 ma gorszy wizjer od NEX-a 6). W międzyczasie A3000 doczekał się następcy - A3500, ale niedługo potem Sony zaprezentowało następcę Sony A77. Jak go nazwało? A77 mark II.

Tak więc mamy A58, czyli następcę A37, a nie A57. Do tego A3500, czyli następcę A3000 i A77 mark II, następcę A77. Jeśli Sony już zaczęło używać stopniowania kolejnych modeli dopiskiem „mark”, nie można było zastosować tego do całej linii? Canonowi można wytknąć podobne manewry, bo następcą 60D jest 70D, a następcą 5D był 5Dmark II, ale nazewnictwo stosowane przez tę firmę mimo wszystko jest bardziej logiczne. Nie wiem jak Wy, ale ja próbując znaleźć klucz do kolejnych nazw aparatów Sony, zupełnie zgłupiałem. Czy to tylko ja nie wiedziałem, że A58 to następca A37?

Czy znacie jakieś aparaty, które są Waszym zdaniem bezsensowne? Jestem ciekaw Waszego zdania.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)