Najbardziej wszystkomający kompakt pod słońcem, czyli test Panasonica FZ1000

Najbardziej wszystkomający kompakt pod słońcem, czyli test Panasonica FZ1000

© Paweł Baldwin
© Paweł Baldwin
Paweł Baldwin
21.04.2015 20:51, aktualizacja: 26.07.2022 19:38

Na co komu taki aparat?! Większy i cięższy od niejednej lustrzanki, ma zaledwie jednocalową matrycę, no i kosztuje aż 3000 zł. W ogóle nie warto się taką cyfrówką interesować!

Tak wygląda to na pierwszy rzut oka, ale im bardziej wgłębiamy się w charakterystykę tego Lumixa, tym lepiej widzimy, że wcale nie jest to kolejny duży, ciężki i drogi kompakt z superzoomem, jakich na rynku wiele. Dalsze, miłe niespodzianki czekają na nas, jeśli zdecydujemy się pofotografować tym aparatem.

Ale na początku musimy zaakceptować jego formę, czyli niemal 900 g żywej wagi (w stanie gotowości do zdjęć) i wymiary: 14 cm szerokości, 10 cm wysokości i 17 cm długości (z wystającymi elementami i założoną osłoną przeciwsłoneczną). No, niezły klocek! Wrażenie robi może nawet nie jego korpus, ale przyczepiony do niego wyjątkowo grubaśny obiektyw. Wygląda to trochę sztucznie – inne kompakty z superzoomami mają ładniejsze proporcje. Proporcje tak, ale gdybyśmy zajrzeli do ich środka, w ogóle nie zauważylibyśmy matryc. No chyba, że mielibyśmy lupę. Jasność ich optyki też nie powala, bo jeśli na dłuższym końcu zooma jest lepsza niż f/5,6 możemy mówić o dużym szczęściu. W przypadku Panasonica wygląda to zupełnie inaczej: matryca ma upowszechniony przez Sony rozmiar 1 cala, a obiektyw jasność f/2,8-4. No tak, to gorzej niż w Sony RX10 (stałe f/2,8), ale też zoom sięga 400 mm, a nie 200 mm. No właśnie, zaledwie 400 mm, a nie 800, 1500, czy 2000. Pewnie niektórym takie super tele się przydaje, ale ja tam nie żałuję. Wolę to, niż ciemny zoom na malutkiej matrycy. A 400 mm to i tak wcale niemało.

Obiektyw sporo wysuwa się wraz z wydłużaniem ogniskowej. Bardzo podobają mi się dwa sposoby sterowania zoomem: pierścieniem na obiektywie i obrotową dźwigienką przy spuście. Korzystałem z obu: z pierścienia do precyzyjnego ustawiania kąta widzenia, a z dźwigienki do szybkiego. Na górnej pokrywie widać oznaczenie Wi-Fi, jednak GPSu brakuje. Aparat jest tak duży, że dodatkowa lampa pasuje do niego lepiej niż do wielu aparatów wyżej pozycjonowanych, np. bezlusterkowców. Taki Lumix GM5 z fleszem FL580 wygląda wręcz karykaturalnie. Nie mówiąc już o wyważeniu takiego zestawu.Górny z suwaczków z boku obiektywu pozwala nie tylko szybko przełączać funkcję pierścienia na obiektywie. Jego drugą, dla mnie bardzo pożyteczną cechą, jest zapobieganie nieumyślnej zmianie ogniskowej przypadkowym ruchem pierścienia. Wystarcza przełącznik ustawić w pozycji FOCUS.© Paweł Baldwin
Obiektyw sporo wysuwa się wraz z wydłużaniem ogniskowej. Bardzo podobają mi się dwa sposoby sterowania zoomem: pierścieniem na obiektywie i obrotową dźwigienką przy spuście. Korzystałem z obu: z pierścienia do precyzyjnego ustawiania kąta widzenia, a z dźwigienki do szybkiego. Na górnej pokrywie widać oznaczenie Wi-Fi, jednak GPSu brakuje. Aparat jest tak duży, że dodatkowa lampa pasuje do niego lepiej niż do wielu aparatów wyżej pozycjonowanych, np. bezlusterkowców. Taki Lumix GM5 z fleszem FL580 wygląda wręcz karykaturalnie. Nie mówiąc już o wyważeniu takiego zestawu.Górny z suwaczków z boku obiektywu pozwala nie tylko szybko przełączać funkcję pierścienia na obiektywie. Jego drugą, dla mnie bardzo pożyteczną cechą, jest zapobieganie nieumyślnej zmianie ogniskowej przypadkowym ruchem pierścienia. Wystarcza przełącznik ustawić w pozycji FOCUS.© Paweł Baldwin

Do obiektywu jeszcze wrócę, ale teraz o samym aparacie. Ergonomia? Obsługa? Właściwie nie mam czego się czepiać. Lumixa można obsługiwać na modłę lustrzankową, opierając na lewej dłoni. Ale jednocześnie duży uchwyt dla prawej pozwala pracować aparatem „kompaktowo”, jedną ręką. Ba, da radę wtedy obsługiwać przyciski dostępne prawemu kciukowi. Co warto zaznaczyć, niemal wszystkie elementy sterujące mamy pod palcami prawej dłoni, co bardzo mi się podoba. Ale cóż, duży korpus bardzo ułatwił opracowanie takiej filozofii obsługi. Cieszy też duża liczba dedykowanych pokręteł, dźwigienek i przycisków. Ale co ważne, bardzo wielu przyciskom można przyporządkować funkcje po swojemu, inaczej niż widzieli to konstruktorzy. Przy Fn2 widnieje opis LVF, ale przypisać mu możemy inną, jedną z ponad 40 funkcji. Podobnie rzecz się ma z pozostałymi definiowalnymi klawiszami.

Dodać też trzeba typowo panasonicowe, w pełni komponowalne podręczne menu z maks. 15 funkcjami rozmieszczonymi na 3 kolejnych ekranach. Tylko dlaczego nie na jednym? Jako drugie podręczne menu możemy wykorzystywać tryb działania ekranu w roli wyświetlacza stanu aparatu przy kadrowaniu przez wizjer. W każdą z kilkunastu widocznych tam funkcji możemy wejść i zmienić jej ustawienie. Ale tu FZ1000 niemiło mnie zaskoczył: on nie ma touchscreena! A to przecież Panasonic, który od wielu lat przyzwyczaił mnie, że jeśli biorę w ręce Lumixa, to dotykowa obsługa ekranu jest oczywistością. Trochę dziwne, ale przyznaję, że ze względu na potężne możliwości customizacji klawiszy, tej dotykowości nie bardzo mi brakowało. Pozwoliłem sobie nawet na „porzucenie” 4 funkcji z nawigatora i używanie go jako bezpośredniego dostępu do ustawiania w kadrze pola AF. A, i jeszcze coś: pokrętło sterujące jest tylko jedno, ale tradycyjnie jego wciśnięciami przełączamy się pomiędzy dwiema funkcjami, np. w automatyce czasu między przysłoną, a korekcją ekspozycji. Lubię to!

W ostrym świetle obraz na ekranie jest widoczny lepiej niż na lewym zdjęciu, więc nie trzeba się martwić. Podobnie jak wygodą sterowania, które każdy będzie w stanie skonfigurować po swojemu.© Paweł Baldwin
W ostrym świetle obraz na ekranie jest widoczny lepiej niż na lewym zdjęciu, więc nie trzeba się martwić. Podobnie jak wygodą sterowania, które każdy będzie w stanie skonfigurować po swojemu.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 31 mm, przysłona f/5,6. Głębia ostrości naprawdę nie jest duża.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 31 mm, przysłona f/5,6. Głębia ostrości naprawdę nie jest duża.© Paweł Baldwin
© Paweł BaldwinPełna rozdzielczość
© Paweł BaldwinPełna rozdzielczość

Zdecydowanie silną stroną tego aparatu jest filmowanie. 4K (100 Mb/s, MP4), tryb 100 klatek/s w Full HD, wyjście czystego sygnału HDMI, zebra, focus peaking, regulacja poziomu nagrywania dźwięku... sporo tego. Ale i minusy się znajdą. Jedni krytykują FZ1000 za brak ISO Auto przy nagrywaniu w trybie M, inni za zbyt delikatny focus peaking, jeszcze inni za zaledwie 28 Mb/s przy Full HD. Mi znacznie bardziej przeszkadzało co innego. Przy filmowaniu w 4K Lumix nie używa całej powierzchni matrycy, a wyciętego z jej środka obszaru obejmującego ok. 8 Mpx. W ten sposób z ogniskowej 25 mm pozostaje 37 mm i z szerokiego kąta nici… Niemniej oglądanie nakręconych tym aparatem filmów 4K to duża przyjemność, zwłaszcza na porządnym, dużym telewizorze. Choć mogą wtedy wyjść takie kwiatki, jak paskudne bokeh obiektywu. Zwłaszcza gdy film ogląda się z dwóch metrów na 65-calowym ekranie…

I jeszcze jedna funkcja, która – przyznaję – przed testem ciekawiła mnie bardziej niż wszystko inne w tym Lumiksie. Mam na myśli ciągły autofokus wykorzystujący technologię DFD (Depth From Defocus). Jak wiadomo, Panasonic nie wbudowuje w matryce detekcji fazy i korzysta wyłącznie z autofokusa kontrastowego. Co to oznacza dla sprawności AFC, wszyscy wiemy. DFD pojawiło się najpierw w Lumiksie GH4, a później w LX100 i właśnie FZ1000. Rzecz opiera się na bazie danych o wyglądzie nieostrości dla różnych ogniskowych i ustawionych odległości. W przypadku GH4 baza ta oczywiście obejmuje (niemal) wszystkie wymienne obiektywy Panasonica i Leiki. Porównując wygląd nieostrości widzianej w momencie rozpoczęcia ogniskowania z pozycjami bazy danych, aparat wie jaki mniej więcej jest prawidłowy dystans ostrości i może natychmiast ruszyć w tamtą stronę. Szybko dojeżdża obiektywem w pobliże domniemanego ustawienia, a dopiero tu włącza się detekcja kontrastu i doprecyzowuje ostrość. Przyznaję, że z początku brzmiało mi to jak typowe marketingowe przechwałki. Jednak testy wykazują, że ten DFD naprawdę działa! I to działa na wysokim poziomie, wcale nie ustępując ciągłym autofokusom fazowym bezlusterkowców i lustrzanek – z wyjątkiem tych typowo reporterskich.

Panasonic Lumix FZ1000, AFC, 10 kl./s, ogniskowa 200 mm (małoobrazkowe)

Jak już napisałem w którymś z testów, jadący z prędkością ponad 7 km/h model, przy sporej skali odwzorowania sprawia ciągłemu autofokusowi takie same problemy, jak pędzące 100 km/h prawdziwe samochody fotografowane z kilku metrów. Prezentowany film złożyłem ze zdjęć wykonanych odpowiednikiem małoobrazkowych 200 mm, przy częstości 10 klatek/s, dla których AFC był dokładniejszy niż przy 7 klatkach/s. Niby przy tej mniejszej częstości łatwiej było celować, bo pomiędzy ekspozycjami wyświetlany był aktualny kadr, ale (może właśnie z tego powodu?) autofokus wyraźnie gorzej nadążał za obiektem. Przy 10 klatkach/s trochę trudniej było dobrze skadrować samochód, ale AFC był zauważalnie skuteczniejszy. Tym sposobem Panasonic FZ1000 stał się pierwszym znanym mi kompaktem, który naprawdę dobrze daje sobie radę z szybko poruszającymi się obiektami. Podejrzewam, że bliźniaczy pod tym względem LX100 wypada podobnie. W odróżnieniu od Sony RX100, na którego ostrzenie narzekanie jest powszechne. Choć słyszałem o osobach, którym nie podobają się efekty działań autofokusa w FZ1000. Ja jednak jestem nim pod tym względem zachwycony. Chodzi zarówno o szybkość ogniskowania, jak też umiejętność wykrycia ruchu obiektu i „przyklejenia się” do niego, jeśli tylko czujnik AF od początku był dobrze wycelowany. Przy pierwszym zdjęciu z serii ostrość celowo ustawiłem tyłu, ale już na drugiej klatce aparat dogonił samochód. Tyle, że na trzeciej przegonił go, gdyż wziął do obliczeń położenie nogi z pierwszej klatki i samochodu z drugiej. Ale już potem wszystko było w porządku, aż do osiągnięcia minimalnej odległości ostrzenia obiektywu.

Ci, którzy już trochę interesowali się tym aparatem, pewnie zauważyli, że podana przeze mnie częstość serii 10 klatek/s nie występuje na liście trybów pracy Lumixa FZ1000. Racja, formalnie mamy tam 12 klatek/s, ale nie potrafiłem tej wartości uzyskać. Nie pomogło nawet przeczytanie instrukcji obsługi. Mówi ona enigmatycznie, że pewne ustawienia powodują obniżenie częstości serii, ale mi nie udało się odkryć kombinacji pozwalającej strzelać 12 klatek/s. Ale i 10 klatek/s jest bardzo dobrym wynikiem, zwłaszcza że Lumix potrafi naświetlić jednym ciągiem niemal 50 najcięższych JPEGów albo 11 RAWów. Opróżnienie bufora zajmuje mu potem 8 s (JPEGi) lub 10-11 s (RAWy), podczas których aparat zachowuje pełną funkcjonalność. Test wykonałem na karcie Kingstona o teoretycznej maksymalnej prędkości zapisu 80 MB/s.

Dwa zdjęcia wykonane z tego samego miejsca, prezentują zakres kątów widzenia zooma. Figura z prawego zdjęcia to ta najbliższa, z narożnika pałacu.© Paweł Baldwin
Dwa zdjęcia wykonane z tego samego miejsca, prezentują zakres kątów widzenia zooma. Figura z prawego zdjęcia to ta najbliższa, z narożnika pałacu.© Paweł Baldwin
Funkcja inteligentnej rozdzielczości wymaga bardzo starannego doboru intensywności działania. Wycinki obok pochodzą ze zdjęć wykonanych bez jej użycia (lewe) i z najwyższym jej poziomem. Szczegółowość rzeczywiście poprawiła się, ale plastyka zdecydowanie pogorszyła. Widać to najlepiej na tle.© Paweł Baldwin
Funkcja inteligentnej rozdzielczości wymaga bardzo starannego doboru intensywności działania. Wycinki obok pochodzą ze zdjęć wykonanych bez jej użycia (lewe) i z najwyższym jej poziomem. Szczegółowość rzeczywiście poprawiła się, ale plastyka zdecydowanie pogorszyła. Widać to najlepiej na tle.© Paweł Baldwin
Pełna rozdzielczość
Pełna rozdzielczość
Klasyczny format 6×6 z dodanym efektem miniatury dla zaakcentowania najważniejszego obiektu w kadrze.© Paweł Baldwin
Klasyczny format 6×6 z dodanym efektem miniatury dla zaakcentowania najważniejszego obiektu w kadrze.© Paweł Baldwin

Na zdjęciach tablicy testowej FZ1000 wyciągnął 2500 lph widoczne na JPEGach i o 100 lph więcej, gdy skorzystałem RAWów. Wyniki te uzyskałem przy „sztucznej” czułości ISO 80 (natywna to ISO 125) i przy obniżonej do minimum redukcji szumów. Korzystałem z ogniskowej 35 mm, przy której środek kadru wypadał najlepiej. Tych wartości Lumix nie może się wstydzić, ale do rewelacji mu daleko. To w końcu 20 mln pikseli, więc wynik mógłby być ze 200 lph wyższy. Wtedy byłbym naprawdę zadowolony. Podczas testu plenerowego sprawdziłem przydatność obniżania czułości poniżej ISO 125 oraz korzystania z osłabionej redukcji szumów do podwyższania szczegółowości zdjęć. Użycie ISO 80 praktycznie nie daje tu żadnego zysku, a że jednocześnie następuje lekkie obniżenie dynamiki, więc manewru tego nie polecam. Natomiast do zejścia w dół z domyślnego, „zerowego” odszumiania na poziom -3, owszem, zachęcam. Niby można nawet bardziej, ale przy najniższym poziomie -5 wcale nie zobaczymy więcej najdrobniejszych szczegółów.

Pełna rozdzielczość
Pełna rozdzielczość

Oczywiście najlepiej korzystać z RAWów, na których przy ISO 80 i ISO 125 możemy zupełnie wyłączyć odszumianie oraz dość energicznie wyostrzać zdjęcia. Tego nie można powiedzieć o ISO 200, które już trochę szumi. Podobnie jak przy JPEGach, wyraźniejszy wzrost szumów następuje przy ISO 800. Dlatego w tym Lumiksie, za wartość bezpieczną i nadającą się do wszelakich zastosowań uważam ISO 400. ISO 800 wywołuje się jeszcze dość łatwo i ze sporymi możliwościami manewrowania, ale ISO 1600 wymaga już trochę starań. ISO 3200 to także w przypadku RAWów absolutne maksimum, do czego można zmusić ten aparat, jeśli tylko chcemy mocniej powiększać zdjęcia.

Najdłuższa ogniskowa, otwarta przysłona. Plastyka nieostrości do szlachetnych nie należy - mówiąc delikatnie. Nie chodzi wyłącznie o "bałagan" i "nerwowość" w gałęziach, ale o jasne punkty, które zamieniły się w pierścienie. Niemal jak w obiektywie lustrzanym.© Paweł Baldwin
Najdłuższa ogniskowa, otwarta przysłona. Plastyka nieostrości do szlachetnych nie należy - mówiąc delikatnie. Nie chodzi wyłącznie o "bałagan" i "nerwowość" w gałęziach, ale o jasne punkty, które zamieniły się w pierścienie. Niemal jak w obiektywie lustrzanym.© Paweł Baldwin

Co do sposobu oddawania barw nie mam uwag, choć nie liczmy, by kolory na JPEGach wprost z aparatu prezentowały się efektownie. Bez wejścia w tryb żywych kolorów albo ręcznego podkręcenia nasycenia i kontrastu, nie obędzie się. Na to nakłada się drobny problem z wyświetlaniem na ekranie i monitorze. Po prostu barwy na oglądanym wykonanym już zdjęciu, są wyraźnie przytłumione, w stosunku do tych, które aparat prezentował podczas kadrowania. Trzeba się do tego przyzwyczaić, bo skorygować nie można.

Sztuczne oświetlenie sprawia Lumixowi FZ1000 mniej problemów niż większości cyfrówek. Automatyczny balans bieli nie sprawuje się w takich sytuacjach idealnie, ale narzekać możemy wyłącznie gdy oglądamy zdjęcia wykonane przy żarówkach energooszczędnych. Pojawiający się na nich ciepły zafarb nie jest jednak silny, a ze światłem klasycznych żarówek aparat daje sobie radę idealnie.

I jeszcze sprawa optycznej jakości obiektywu. Trochę się o nią obawiałem, bo to w końcu jasny superzoom. Jednak słabe zminiaturyzowanie i sensowne ograniczenie zakresu „na górze” dało pozytywne rezultaty. Rozdzielczość obrazu trzyma równy poziom z okolic 2400 / 2200 lph (środek / brzeg). Środek potrafi wspiąć się na 2500 lph przy 35 mm, ale nawet przy najdłuższych ogniskowych dumnie prezentuje 2400 lph. Obraz jest wówczas zauważalnie miększy niż w środku i na dole zakresu, ale rozdzielczości mu nie brakuje. Brzegi, przy najkrótszej ogniskowej spadają do 2100 lph, ale w środku zakresu ogniskowych, przy przysłonach f/4-5,6 wykazują czasami 2300 lph. A 70 mm przy f/5,6 szczyci się równą rozdzielczością 2400 lph w całym kadrze. Ogólnie rzecz biorąc, obiektyw warto lekko przymykać, gdyż pełen otwór przysłony, dla wielu ogniskowych wykazuje komę.

Ogniskowa 50 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 50 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Pełna rozdzielczość
Pełna rozdzielczość
Ogniskowa 200 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 200 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Pełna rozdzielczość
Pełna rozdzielczość
Ogniskowa 400 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 400 mm, przysłona f/4.© Paweł Baldwin
Pełna rozdzielczość
Pełna rozdzielczość

Innych, widocznych wad obrazu nie ma wiele. Dystorsja zmierzona na zdjęciach studyjnych, wykonywanych z niedużych odległości to wyłącznie „beczka”, słabnąca powoli od 0,9 % przy 25 mm do 0,1 % przy 400 mm. Tyle, że zwiększenie dystansu fotografowania powoduje praktycznie całkowity zanik tej wady. Winietowanie pojawia się wyłącznie przy najkrótszej ogniskowej. Nie jest ono szczególnie silne, ale za to ostre, tzn. bardzo szybko narasta w najbliższej okolicy brzegów klatki. Na jego wygląd zupełnie nie ma wpływu stopień przymknięcia przysłony. To wszystko wygląda więcej niż dobrze – spodziewałem się znacznie istotniejszych wad obrazu. Z pewnością są one w tym aparacie korygowane cyfrowo, ale skoro brak efektów ubocznych, to tylko się cieszyć.

Najkrótsza ogniskowa, przysłona f/4, słońce w pobliżu rogu kadru. Jedynym niepokojącym efektem jest słaba fioletowa plama w centrum zdjęcia.© Paweł Baldwin
Najkrótsza ogniskowa, przysłona f/4, słońce w pobliżu rogu kadru. Jedynym niepokojącym efektem jest słaba fioletowa plama w centrum zdjęcia.© Paweł Baldwin
"Studyjne" winietowanie pojawiające się przy najkrótszej ogniskowej. Jego forma i intensywność są praktycznie identyczne, bez względu na użytą przysłonę.© Paweł Baldwin
"Studyjne" winietowanie pojawiające się przy najkrótszej ogniskowej. Jego forma i intensywność są praktycznie identyczne, bez względu na użytą przysłonę.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 25 mm, otwarta przysłona. Dystorsji ani śladu, a winietowanie - choć mierzalne – to praktycznie niewidoczne.© Paweł Baldwin
Ogniskowa 25 mm, otwarta przysłona. Dystorsji ani śladu, a winietowanie - choć mierzalne – to praktycznie niewidoczne.© Paweł Baldwin

Na deser dwa słowa o 5-osiowej stabilizacji obrazu, która sprawia bardzo dobre wrażenie. Jej skuteczność wynosi 3,5-4 działki czasu, czyli więcej niż dobrze, ale wcale nie żadna rewelacja. Jeśli jednak wesprzemy ją elektroniczną migawką, skuteczność przekracza 4 działki, a za to należą się już duże brawa.

Gdy brałem się do tego testu, Panasonica FZ1000 znałem tylko z danych katalogowych i kilkukrotnego obmacania. Prezentował się wielce zachęcająco (poza gabarytami!), ale wiadomo, że pozory mylą. Zwłaszcza, że w powodzi „ficzersów” NA PEWNO znajdą się niewypały. I pod tym względem Panasonic mnie zawiódł, bo właściwie wszystko co obiecał, to spełnia. FZ1000 naprawdę jest wielce wszechstronnym i świetnie działającym aparatem. Matryca daje radę do ISO 1600 włącznie, obiektyw nie wykazuje istotnych wad, a przy tym jest w miarę jasny i ma wielce uniwersalny zakres ogniskowych. Stabilizacja działa świetnie, a funkcji wszelakich mamy szeroki zakres. Do tego dochodzi autofokus, który w klasie kompaktów nie ma sobie równego. To oczywiście za sprawą wyjątkowo skutecznego trybu ciągłego. Dodajmy jeszcze wspaniałą ergonomię i bardzo szerokie możliwości customizacji sterowania. Tak szerokie, że niektórzy nawet nie zauważą braku dotykowego ekranu. No i filmowanie 4K – funkcja o której dużo się mówi i pisze, ale w cyfrówkach to nadal rarytas. Wszystko za okrągłą sumę 3000 zł. Niby niemało, ale taki Sony RX10 jest o 500 zł droższy.

Jak dla mnie, ten aparat jest obecnie najwszechstronniejszym kompaktem na rynku. Raczej za dużym do noszenia na co dzień, ale na wakacyjne wyjazdy w sam raz. Można mu zarzucić, że bezlusterkowce, a i niektóre lustrzanki są od niego mniejsze, czasami nawet znacznie. Ale do nich trzeba jeszcze dodać dwa zoomy, bo mało który system proponuje nam jeden, będący odpowiednikiem 25-400 mm. A jeśli już, to o działkę ciemniejszy. W przypadku FZ1000 mamy w jednym kawałku świetny, wszystkomający aparat i taki właśnie obiektyw. Kusi, prawda?

Podoba mi się:

  • wszechstronność
  • świetny AFC
  • filmowanie w 4K

Nie podoba mi się:

  • niedotykowy ekran
  • brak szerokiego kąta przy 4K

Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:

Zapraszam serdecznie!

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)