Olympus PEN E-P5 - bezlusterkowiec prawie bez kompromisów [test]

Ten artykuł ma 6 stron:

Budowa i obsługa
Wykonanie
Nazwa serii aparatów Olympus PEN miała nawiązywać do kompaktowych rozmiarów urządzeń z tej linii. Miały one być tak małe i poręczne jak długopis („pen” to skrót słowa „pencil”, po angielsku oznaczającego ‘ołówek’). Ostatnie analogowe PEN-y zostały wycofane ze sprzedaży na początku lat 80. ubiegłego wieku. Ich reaktywacja, w cyfrowej formie, nastąpiła w 2009 r. Od tamtego czasu Olympus stara się podkreślać nawiązanie do analogowej serii. Moim zdaniem jednak dopiero Olympus PEN E-P5 w zakresie wzornictwa jest spełnieniem tych zapewnień. Aparat zachował cechy charakterystyczne poprzedników z serii E-P, ale nawiązuje też do swojego analogowego pierwowzoru z lat 60.
Nowy bezlusterkowiec ma to samo zagięcie krawędzi, elegancki napis i „schodek” na przedniej części obudowy. Aby spersonalizować swój model, można zamówić drewniany przedni uchwyt dostępny w trzech wariantach. W udanym stylistycznym nawiązaniu do przeszłości przeszkadzały w poprzednich modelach serii PEN grube, wystające wyświetlacze. W Olympusie PEN E-P5 zastosowano 3-calowy, dotykowy, uchylany ekran LCD o rozdzielczości ponad 1,04 mln punktów.
Wyświetlacz jest o wiele cieńszy niż w większości aparatów i praktycznie nie wystaje poza płaszczyznę tylnej ścianki. To też pierwszy PEN w historii, który otrzymał naprawdę dobry ekran – jasny, kontrastowy i przede wszystkim świetnie reagujący na dotyk. To wyświetlacz nawet lepszy niż we flagowym OM-D (3 cale, 610 000 punktów). Mechanizm odchylania działa bardzo płynnie i wygląda na solidny. Niestety, bezlusterkowiec nie ma wbudowanego wizjera. Japoński producent zaprezentował jednak zupełnie nowy, zewnętrzny wizjer elektroniczny VF-4, który kosztuje aż 1200 zł. Nie zabrakło natomiast wbudowanej lampy błyskowej.
Olympus PEN E-P5 z bliska wygląda naprawdę dobrze. Utrzymana w stylu retro obudowa jest wykonana solidnie i stylowo – chociaż nie na najwyższym poziomie. Dużą część korpusu zrobiono ze stopu magnezu, ale część z plastiku, który nie prezentuje się najlepiej. Nie jest to materiał, który pasuje do aparatu za ponad 4000 zł.
Bezlusterkowiec jest dosyć lekki (420 g z baterią i kartą pamięci). Z przodu znajduje się nieduży uchwyt, a z tyłu wyprofilowane miejsce na kciuk. Grip z przodu nie jest zbyt dobrze wyprofilowany i po dłuższym fotografowaniu daje się we znaki.
Producent zastosował 16-megapikselowy sensor Live MOS oraz procesor TruePic VI – to elementy zaczerpnięte z modelu OM-D. Ten dobrze znany i ceniony zestaw umożliwia fotografowanie z czułością w zakresie ISO do 25600 oraz prędkością zdjęć do 9 kl./s. Nie zabrakło też 5-osiowej optycznej stabilizacji obrazu, która działa jednak do prędkości 4,5 kl./s (tryb wolnej prędkości zdjęć seryjnych). Maksymalnie aparat jest w stanie wykonać do 18 zdjęć w formacie RAW, a w trybie JPEG jedyne ograniczenie stanowi pojemność karty pamięci. Sprzęt ma też funkcję nagrywania filmów o maksymalnej rozdzielczości Full HD 1920 x 1080 (16:9) 30p.
Zobacz również: Wideotest Sony NEX-6
Obsługa
Olympusa PEN E-P5 trzeba pochwalić za dobrą ergonomię i przyjemną obsługę. Na korpusie znajduje się sporo dedykowanych przycisków oraz pokręteł. Dominuje tarcza trybów na górnej ściance oraz nawigator z przyciskiem w środku ulokowany z tyłu. Przyciski nawigatora oraz specjalny przycisk funkcyjny Fn umieszczony na górze aparatu można ustawiać zgodnie z potrzebami, co umożliwia daleko posuniętą personalizację aparatu.
Do elementów, których brakowało w poprzednich aparatach z rodziny PEN, zaliczają się dedykowane przyciski do zmiany czułości ISO. Olympus chwali się, że bierze pod uwagę krytyczne głosy użytkowników. Problem ten ma rozwiązać nowy system pokręteł sterujących 2×2, składający się z dwóch tarczy i przełącznika, zamontowanych na tylnej i górnej części obudowy. Tylny przełącznik można ustawić w dwóch pozycjach. W pierwszej pozycji przednie pokrętło służy do regulowania wartości przysłony, a tylnym można zmienić czas ekspozycji. Przy drugim ustawieniu zmienimy wartość ISO i balansu bieli.
To ciekawe i innowacyjne rozwiązanie, do którego trzeba się jednak przyzwyczaić. Na początku przełączenie dźwigni było kłopotliwe – zdarzało mi się zapominać, w którym trybie jest, i potem przełączyć tryb w razie potrzeby. Na szczęście przy odpowiednim trybie wyświetlania na ekranie podświetlają się ikonki informujące o tym, że ustawiony jest tryb zmiany czułości i balansu bieli. Po kilku dniach częstego korzystania z aparatu przyzwyczaiłem się już do nowego systemu, który naprawdę dobrze się sprawdza.
W teorii przełącznik z tyłu można zaprogramować na 4 różne tryby. W praktyce natomiast dużego wyboru nie ma. W każdym przypadku dźwignia przełączona na pierwsze ustawienie oznacza, że tarcze służą do ustawiania czasu migawki i wartości przysłony – chyba że w osobnym punkcie menu pozamieniamy te funkcje.
Pierwsze dwa dotyczą czułości oraz balansu bieli i zamieniają po prostu tarcze. Trzeci umożliwia wyłączenie i włączenie czerwonego przycisku do nagrywania filmów, a korzystając z czwartego trybu, można przełączać pomiędzy AF i MF. Szkoda, że producent nie dał większych możliwości ustawień funkcji dźwigni.

Menu
Menu Olympusa PEN E-P5 jest utrzymane w typowej dla producenta formie i podzielone na dwie części: tzw. skrócone menu w trybie podglądu na żywo oraz klasyczne, rozbudowane menu.
Skrócone menu uruchamia się przyciskiem OK. Na ekranie wyświetlają się wówczas dwie kolumny po bokach z parametrami. Menu jest spójne z innymi aparatami serii PEN. W głównym menu również nie wprowadzono zbyt wiele zmian – jest czytelnie, przejrzyście i przyjemnie. Wiele elementów da się spersonalizować.
Rozczarowujące jest to, że po powrocie do menu nie następuje przejście do ostatnio odwiedzanego miejsca, tylko na sam początek menu.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze