"Frymografia": Niewidzialna granica

"Frymografia": Niewidzialna granica

"Frymografia": Niewidzialna granica
Źródło zdjęć: © © Bogdan Frymorgen / RMF FM
Bogdan Frymorgen
14.12.2013 20:03, aktualizacja: 26.07.2022 20:06

Od niepamiętnych czasów dzieliła sztukę od rzemiosła, talent pisarski od grafomanii. Subtelnym cięciem określała wrażliwych twórców i stawiała ich poza nawiasem przeciętności. Ta niewidzialna granica istnieje również w fotografii. Tylko od nas zależy, po której staniemy stronie. To my decydujemy, czy fotografia jest dla nas spełnieniem czy tylko mało znaczącym flirtem. Na szczęście nie ma jednej sprawdzonej formuły, która nas w tym kontekście określa. Każdy fotograf ma szansę odnaleźć w sobie głębię, bez niczyjego dyktanda. Schylić się nad nią i, jak kiełkującą roślinę, podlewać każdym następnym zdjęciem.

Kiedy lata temu pochylałem się nad moim synem z aparatem przy oku, nie zdawałem sobie sprawy, że stawiam ważny krok w mojej fotografii. Chłopak siedział na plaży. Miał mokre plecy i właśnie podniósł się z gorącego piasku, a wraz z nim tysiące brylancików skrzących się w strugach zachodzącego słońca. Nie chciałem zrobić rodzinnego zdjęcia. To pamiętam doskonale. Pochyliłem się jeszcze bardziej, by pozbawić kadr zbędnych rekwizytów. Chciałem jedynie widzieć chłopca, chmury i skrzywiony delikatnie horyzont morza.

Wszystko to trwało sekundę, ale podświadomie przed oczami musiały mi przemaszerować muzea odwiedzone w przeszłości. Gigantyczne marmurowe posągi i renesansowe malowidła podziwiane w galeriach. Przede mną siedział na piasku mój kilkuletni syn, ale w wyobraźni widziałem olbrzymiego greckiego boga, karcącego wzrokiem ludzką wścibskość. Gdy syn się odwrócił, by sprawdzić, co robię, pstryknąłem. Potem raz jeszcze, dla pewności. Bezruch i brak oddechu dały o sobie znać. Padłem na piasek wykończony, ale czułem, że złapałem w sidła coś niezwykłego. Efekt tego polowania zobaczyłem dopiero w ciemni.

Gdy wiele lat później gigantyczne zdjęcia Adama na billboardach witały melomanów na festiwalu muzyki dawnej w Gdańsku, wróciłem na moment do tej chwili na plaży. Zrozumiałem, że mój syn już wówczas siedział na Dworze Artusa, a wokół rozbrzmiewała muzyka Wariacji Goldbergowskich. Ja tego nie słyszałem, ale jakimś niezgłębionym do końca cudem... czułem to każdym calem swego ciała i widziałem tym drugim, zmrużonym okiem. To jedna z tajemnic, dla których warto poświecić się fotografii.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)