Wizytę w Sztokholmie planowaliśmy od dawna. Nawet bardzo dawna. Zawsze był jakiś dobry powód aby przełożyć ją na następny rok. Wreszcie jednak, mimo że tylko na kilka dni, udało się zawitać do stolicy Szwecji. Już planując sam wyjazd wiedzieliśmy jak chcemy spędzać tam czas. Odwiedziny kilku strategicznych punktów oraz długie spacery po Sztokholmie aby poczuć klimat miasta. Chodziliśmy i obserwowaliśmy. Czasem długo. Czasem w deszczu. Zawsze jednak pełni entuzjazmu i pozytywnej energii.
Kiedy kilka miesięcy temu kiedy odwiedzaliśmy hiszpańską Palmę miałem ze sobą jedynie Nikona 1 swojej żony, który mówiąc kolokwialnie „dałby radę” gdyby nie jego bateria oraz system informujący o poziomie jej naładowania. Skończyło się tak, że większość zdjęć powstała bądź to moim bądź mojej żony iPhonem. Wtedy już wiedziałem że w następną podróż zabieram pełną klatkę.
Czym fotografowałem w Sztokholmie?
Oczywiście Canonem 5DMIII. Obiektyw: Canon 24-105mm f4. Trochę ciemny jak na fotografowanie uliczne ale za to ze stabilizacją na czym bardzo mi zależało. Poza tym 5D dobrze radzi sobie z wysokimi wartościami ISO dzięki czemu f4 nie doskwierało aż tak bardzo. Swój zestaw okroiłem do minimum: puszka, jeden obiektyw, zapasowa bateria, kilka kart pamięci a wszystko zapakowane w bardzo małą (kupioną za kilkanaście funtów) torbę. Gdybym miał pakować się ponownie pewnie wsadziłbym 50mm f1.8 do kieszeni, a do torby podróżnej wrzucił statyw lub monopod (o którym zupełnie nie pomyślałem!). W 95% przypadków i tak użyłbym 24-105mm ze względu na efekt jaki chciałem osiągnąć na zdjęciach a tym samym fakt, że canonowski obiektyw to zoom oraz posiada stabilizację.
Nie chcę dużo pisać o tym jak bardzo podobał nam się Sztokholm bo nie o tym miał być ten wpis, powiem tylko że zauroczeni nie tylko samym Sztokholmem ale też skandynawską kulturą, już teraz planujemy rychły powrót. Może tym razem Oslo?