Fujifilm X-T10 – specyfikacja i pierwsze wrażenia z premiery

Fujifilm X-T10 jest utrzymany w podobnym stylu, co model X-T1, ale to aparat z innej półki. Odziedziczył wiele kluczowych elementów z flagowca, ale jest przy tym mniejszy, lżejszy, bardzie przystępny entuzjastom fotografii i sporo tańszy.
Ten artykuł ma 2 strony:

Zewnątrz
W trakcie spotkania prasowego w Warszawie jako jedni z pierwszych na świecie mogliśmy jeszcze przed premierą wziąć na ok. godzinę w dłonie nowego bezlusterkowca Fujifilm X-T10. Wszystko działo się za zamkniętemy drzwiami, zatem trudno nam było wykonać wiele urozmaiconych przykładowych zdjęć. Przedstawiciele Fujifilm zorganizowali dla nas specjalny pokaz capoeiry, którą Marcin Falana testowo fotografował. Garść jego przykładowych zdjęć możecie zobaczyć TUTAJ.
Fujifilm X-T10 już pierwszego kontaktu sprawia pozytywne wrażenie. Aparat jest utrzymany w podobnym stylu, co większy i starszy brat X-T1. Obudowa mocno nawiązuje do starych konstrukcji analogowych sprzed pół wieku, ale w nowoczesnym wydaniu. To po prostu sprawdzone wzorce, które osobiście bardzo cenię. Producent zastosował tu materiały dobrej jakości. Wszystkie elementy są spasowane, nic tu nie trzeszczy. Trzymając nowego bezlusterkowca w dłoniach czuć, że jest to wysokiej jakości sprzęt, a nie plastikowa zabawka.
Górną i dolną płytkę aparatu Fujifilm X-T10 wykonano z odlewu magnezu. Korpus nie jest uszczelniany, ale sprawia wrażenie solidnie wykonanego. Producent zastosował antypoślizgowe tworzywo sztuczne o przyjemnej w dotyku fakturze. Guma sprawia o wiele lepsze wrażenie — jest matowa, a nie lekko błyszcząca, jak w X-T1, co sprawia, że X-T10 nie ślizga się w dłoniach.
Aparat waży 381 g i jest lżejszy od modelu X-T1 o 59 g. Różnica jest wyczuwalna i powinna być istotna z perspektywy fotografa, który chce nosić aparat ze sobą przez dłuższy czas, np. w czasie podróży czy codziennych spacerów. Korpus jest też wyraźnie mniejszy. Dokładne informacje możecie porównać w tabelce poniżej:
Zobacz również: Canon 5D Mark III - test
Miniaturyzacja wymusiła na konstruktorach pewne kompromisy przy projektowaniu. Przedni uchwyt jest wyraźniej mniejszy i płytszy, niż w X-T1, przez co przy dłuższym użytkowaniu może nie być zbyt komfortowy. Szczególnie, jeśli do tego niedużego i lekkiego korpusu podłączymy duży i ciężki obiektyw, jak np. Fujinon XF 16–55 f/2.8. Podczas fotografowania od czasu do czasu lub z małymi, lekkimi obiektywami nie powinno to jednak stanowić problemu. Zawsze można też sięgnąć po dedykowany uchwyt MHG-XT10, który świetnie pasuje do korpusu i zdecydowanie powiększa grip.
Fujifilm X-T10 został wyposażony w gniazdo kart SD/SDHC UHS I, a nie UHS II, jak w modelu X-T1. W środkowej części górnej płytki korpusu zastosowano też małą, wbudowaną, wyskakującą lampę błyskową. To dobre rozwiązanie, chociaż palnik lampy jest bardzo mały, a konstrukcji flasha nie można odchylić tak, aby lampa świeciła do góry.
Z tyłu znajduje się 3-calowy, odchylany wyświetlacz LCD o rozdzielczości 920 tysięcy punktów, który jest jasny i kontrastowy. Aparat wyposażono także w duży i szybki wizjer elektroniczny o rozdzielczości 2,36 miliona punktów, powiększeniu 0,62x (X-T1: 0,77x) i opóźnieniu rzędu 0,005 s. To wysokiej jakości konstrukcja, która daje duży komfort fotografowania. Producent deklaruje, że widoczność wizjera została poprawiona, dzięki automatycznej regulacji jasności wizjera dostosowywanej do intensywności światła w otoczeniu. Wizjer można również ustawić w tryb podglądu efektu fotograficznego (Preview Pic. Effect), który potrafi odzwierciedlać różne warunki fotografowania lub pokazywać naturalny widok zbliżony do tego, co widzi ludzkie oko. Czujnik oka w wizjerze automatycznie przełącza wyświetlane informacje, gdy aparat jest ustawiony pionowo. Mam pewne uwagi co do szybkości przełączania obrazu między wizjerem, a ekranem. Przełączanie nie następuje od razu – zauważalne jest drobne opóźnienie, które może denerwować.
Mocnym punktem aparatu Fujifilm X-T10 jest rozbudowana i dopracowana ergonomia. Na górnej płytce znajdują się trzy aluminiowe pokrętła, które umożliwiają zmianę ustawień czasu naświetlania, ekspozycji i trybów prędkości fotografowania. Ulokowano tam też dosyć mały spust migawki.
Ciekawym pomysłem jest przełącznik trybu automatycznego umożliwiający włączenie tryb SR AUTO, w którym aparat sam dobiera ustawienia optymalne dla danej sceny, ułatwiając tym samym fotografowanie. Krótko mówiąc, jeśli nie chcemy myśleć o ustawieniach, pokrętłach i tarczach, wystarczy przesunąć jednym ruchem palca odpowiednią dźwignię. Nieco podobne rozwiązanie stosuje w swoim aparatach Panasonic – na korpusie znajduje się dedykowany przycisk iA do uruchamiania inteligentnego trybu automatycznego. W Fujifilm X-T10 jest to dźwignia ulokowana wokół spustu. To dobre, rozsądne rozwiązanie ułatwiające pracę, w szczególności dla osób wykorzystujących
Warto też wyróżnić dwie tarcze ulokowane z przodu i z tyłu aparatu tuż pod kciukiem i palcem wskazującym. Tarcze służą standardowo do ustawiania czasu naświetlania oraz wartości przysłony. Obie można też wciskać i uruchamiać dodatkowe funkcje, które ustawiamy w menu. W ten sposób pod dwoma palcami możemy mieć kontrolę nad czterema najważniejszymi dla nas parametrami. Tarcze są dosyć głęboko osadzone, ale pracują z dużą kulturą, nie są zbyt małe, mają przyjemny skok.
Tył aparatu jest podobny w układzie do modelu X-T1, jednak ulepszony. Okrągłe przyciski w kilku miejscach są większe. Podobnie zestaw 4 przycisków ułożonych dookoła klawisza Menu OK. Jest większy, bardziej wystający i ma przyjemniejszy skok. Dzięki temu można je bez problemu wyczuć palcami bez patrzenia czy odrywania oka od wizjera. Pozytywnie oceniam także tylną, dużą i solidnie wyprofilowaną podpórkę na kciuk, która nieco wynagradza mniejszy uchwyt z przodu. Cieszę się, że Fujifilm X-T10 nie odziedziczył głównego mankamentu pod swoim starszym bracie X-T1 i ma naprawdę dobrą ergonomię.

Ten artykuł ma 7 komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze