3 × S, czyli pozytywne spowalniacze. Część III i (chyba) ostatnia

3 × S, czyli pozytywne spowalniacze. Część III i (chyba) ostatnia

3 × S, czyli pozytywne spowalniacze. Część III i (chyba) ostatnia
Źródło zdjęć: © © Jakub Kaźmierczyk
Paweł Baldwin
16.08.2016 13:32, aktualizacja: 26.07.2022 18:54

Mniej, ale lepiej, czyli, jak mniejszą liczbę zdjęć przełożyć na wyższą ich jakość. Tego dotyczy ten krótki cykl artykułów, a skupiam się przede wszystkim na sprzęcie, który umożliwia, czy wręcz wymusza, zwolnienie tempa fotografowania. Opisałem już rolę, jaką w tym spowalnianiu może spełnić statyw i stałoogniskowy obiektyw, a teraz czas na trzecie „S”.

Stanowczo za mała karta pamięci

Wpływ statywu i stałek na zmniejszenie liczby zdjęć pstrykniętych i zwiększenie udziału tych przemyślanych, był dla mnie jasny „od zawsze”. Natomiast o cudownym działaniu o wiele za mało pojemnej karty pamięci doniósł mi kolega, którego spotkała kiedyś niemiła, ale w efekcie bardzo pouczająca przygoda.

Siedział wieczorem w namiocie otoczony górami, już ciesząc się porannym startem do wymarzonego trzydniowego pleneru fotograficznego. W ciągu dnia dotarł do owych gór, wdrapał się na upatrzoną polankę, rozbił namiot, zjadł kolację i teraz robił ostatni przegląd sprzętu. Aparat? Jest. Obiektywy? Raz, dwa, trzy – są. Statyw? Jest. Wodoodporny piterek z kartami pamięci? Jest… Nie, nie ma! Jak to się stało, że etui z kartami nie trafiło do plecaka, nie wiadomo. Ważne było, że cały dopracowany w szczegółach plener brał w łeb. Bo jedynym sensownym wyjściem było zejście rano na dół, dojazd do jakiegoś miasteczka, w którym dałoby radę kupić kartę i powrót. Praktycznie rzecz biorąc, cały dzień w plecy! No chyba, że planów nie zmieni i zacznie zdjęcia z „awaryjną” kartą pamięci, którą miał w bocznej kieszeni plecaka. Ale to przecież niepoważne startować do trzech dni fotografowania z 512 megabajtami, w sytuacji, gdy jeden RAW waży 15 MB. 30 klatek!? Przecież to nawet na waci… na pół dnia nie starczy!

Uznał jednak, że starczyć musi na wszystkie trzy, że będzie na bieżąco przeglądał zdjęcia i kasował co gorsze, no i że będzie się hamował przy wyborze motywów do uwiecznienia. Nie do końca jednak sam siebie przekonał i rano wystartował do zdjęć w złym humorze. Szybko mu on przeszedł, a już po kilku godzinach wiedział, że da radę. Świadomość konieczności robienia ostrej, negatywnej selekcji już przed naciśnięciem spustu migawki, czyniła cuda. W efekcie nie tylko starczyło mu tych 512 MB, ale nie musiał skasować ani jednego zdjęcia! Nie to jednak najważniejsze. Po powrocie do domu i przejrzeniu efektów pleneru zorientował się, że nigdy wcześniej nie wrócił z pleneru z tak dużą liczbą dobrych i bardzo dobrych zdjęć.

Obraz
© © Lexar

Wkrótce potem spotkaliśmy się, rozmawialiśmy o jego przygodzie i uświadomiliśmy sobie, że cała ta „cyfra” strasznie nas rozpaskudziła. Strzelamy zdjęcia setkami i tysiącami, źle czujemy się bez co najmniej kilkudziesięciu gigabajtów w kieszeni, a na dodatek potem narzekamy na konieczność siedzenia godzinami przed kompem dla samego wyboru zdjęć. A przecież jeszcze tak niedawno jeździliśmy na plenery z kilkoma rolkami szerokiego filmu, z których i tak wykorzystywaliśmy tylko dwie czy trzy. Dla mojej Mamiyi z kasetą 6×9 oznaczało to zaledwie dwa tuziny zdjęć. A byli i tacy, którzy z lekceważeniem patrzyli na średni format i używali składanych aparatów 4×5”.

Oni często nie brali ze sobą zapasu klisz i worka-ciemni, a jedynie kilka załadowanych dwustronnych kaset. I to wszystko wcale nie wynikało z oszczędności. Duża część z nas to byli mocno zaawansowani, doświadczeni fotografujący lub wręcz zawodowcy, dla których sesja to sesja i rozerwanie folii na rolce kolejnego kosztownego szerokiego filmu nie robiło żadnego wrażenia. Ale podczas plenerów jakoś tymi filmami nie szastaliśmy, bo po prostu nie było takiej potrzeby. A teraz jakoś niewielu z nas potrafi tak fotografować…

Statyw, stałka i kilkanaście klatek w zapasie. Tak się jeszcze niedawno fotografowało i było to rzeczą najnormalniejszą pod słońcem. Teraz możemy bezkarnie i za darmo strzelać zdjęcia całymi setkami i tysiącami, ale czy warto? Może by spróbować robić to wolniej, z namysłem, a odpowiednio skomponowany zestaw sprzętu z pewnością nam w tym pomoże.© Paweł Baldwin
Statyw, stałka i kilkanaście klatek w zapasie. Tak się jeszcze niedawno fotografowało i było to rzeczą najnormalniejszą pod słońcem. Teraz możemy bezkarnie i za darmo strzelać zdjęcia całymi setkami i tysiącami, ale czy warto? Może by spróbować robić to wolniej, z namysłem, a odpowiednio skomponowany zestaw sprzętu z pewnością nam w tym pomoże.© Paweł Baldwin

A warto, choćby na próbę. Jakiś czas temu Łukasz Kacperczyk zaproponował w „Szerokim Kadrze”, jako formę treningu, wybranie się na zdjęcia z kartą mieszczącą tylko jeden plik. Można i tak, ale ja bym się do takiego hardcore’u nie posuwał. Proponowałbym jedynie zamianę miejsc: do aparatu wkładamy 256 MB, a jej miejsce „w bocznej kieszeni plecaka” zajmuje, przeznaczone na wypadek awarii, 64 GB. Wierzcie, że wyjdzie to tylko na dobre!

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)