Fotografując na wakacjach, prawie każdy z nas łamie prawo?
Czy wszystkie zdjęcia z wakacji, które wrzucasz do Sieci, należą naprawdę do ciebie? Czy możemy opublikować zdjęcie graffiti? Próbujemy zorientować się w zawiłościach praw autorskich.
Według polskiego prawa prawem autorskim chroniony jest utwór, czyli „każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze” - fotografie również. W podróży i na wakacjach jesteśmy twórcami utworów, ich bohaterami, a czasami stykamy się z utworem należącym do jeszcze kogoś innego (np. dzieło sztuki). Prawo bywa w tej kwestii dosyć zawiłe, a na dodatek życiowa praktyka czasami biegnie jeszcze inną drogą. Ale ponieważ wiedza to cenna rzecz, zastanówmy się chwilę nad osobliwościami, pułapkami i niespodziankami prawa autorskiego.
Czy zdjęcia na twoim profilu na Facebooku są do końca twoje?
Ciekawy temat podjął Kuba Danecki na blogu Conasuwiera.pl, który jest poświęcony prawu autorskiemu: co zrobić, gdy na wakacjach poprosimy kogoś o to, aby nas sfotografował? Jeśli zrobimy sobie „sweet focię” z ręki, problem z głowy, jeśli jednak poprosimy kogoś innego, to... jeśli mamy trzymać się precyzyjnie litery prawa, powinniśmy zapytać autora o zgodę, nim wykonane zdjęcie gdziekolwiek opublikujemy, chociażby na portalu społecznościowym.
Oczywiście w praktyce tak się nie dzieje i zazwyczaj przyjmujemy milcząco, że taka zgoda istnieje, więc właściwie każdy z nas łamie prawo („nieprzestrzeganie prawa jest jedyną szansą na to, żeby nie doszło do paraliżu naszego życia”, jak obrazowo ujął to Kuba Danecki). Jeśli zdjęcia nie są wykorzystywane w celach komercyjnych, zazwyczaj przymyka się oko, natomiast w przypadku, gdy zdjęcie bez wiedzy autora trafi np. do stocka, sprawa może skończyć się w sądzie.
Jeśli zaś chodzi o nasze własne zdjęcia, może się zdarzyć, że nieświadomie udzielimy licencji na ich wykorzystanie. Niektóre serwisy uwzględniają taki punkt w swoim regulaminie – rejestracja w nich automatycznie oznacza zgodę na udzielenie takiej licencji (o Twitterze pisaliśmy niedawno). Dlatego nigdy dość powtarzania, że trzeba czytać drobne druczki. Więcej przeczytacie w wywiadzie z Kubą Daneckim, który serdecznie polecam.
W przypadku niektórych miejsc mamy do czynienia z zarejestrowanym znakiem towarowym. Jeśli na zrobionym przez nas zdjęciu, które publikujemy komercyjnie, np. na stocku, znajdzie się logo firmy, istnieje prawdopodobieństwo, że jej przedstawiciele zgłoszą się do nas po wyjaśnienie. Ale zarejestrowanym znakiem towarowym jest również... Zamek Królewski na Wawelu. Oznacza to, że dla celów prywatnych możemy fotografować go do woli, jednak jeśli mamy zamiary komercyjne, musimy otrzymać na to zgodę. Podobne restrykcje obowiązują w przypadku wielu dzieł sztuki, jednak wiele innych znajduje się w domenie publicznej – możemy więc fotografować bez obaw np. Wenus z Milo.
Street art to wdzięczny temat do fotografowania, a zarazem szara strefa praw autorskich. Choć samo graffiti często jest nielegalne, to w rozumieniu prawa wciąż pozostaje utworem. W wielu przypadkach można zresztą zidentyfikować autora po tagu (podpisie) czy charakterystycznej kresce, więc nie jest też utworem anonimowym. Jeśli dodać do tego, że autorzy street artu niejednokrotnie kopiowali fotografie bez podania źródła lub autora (najsłynniejszy przypadek to przedstawiający Baracka Obamę plakat „Hope” Sheparda Faireya, wzorowany na zdjęciu Manniego Garcii), robi się niezły galimatias. Jak jednak możemy przeczytać w artykule opublikowanym na F-Lex.pl:
"Wolno rozpowszechniać utwory wystawione na stałe na ogólnie dostępnych drogach, ulicach, placach lub w ogrodach, jednakże nie do tego samego użytku", a zatem wolno fotografować graffiti czy murale i publikować ich zdjęcia – przynajmniej zgodnie z polskim prawem.