PicFx, czyli idealny plan B do obróbki zdjęć na smartfonie
PicFx zupełnie niedawno doczekał się kolejnej wersji o wdzięcznym numerze 6.0. Z tej okazji warto przypomnieć tę wypełnioną filtrami aplikację, tym bardziej że wiele zyskała na odświeżeniu i kosztuje niecałe dwa dolary.
29.11.2013 | aktual.: 29.11.2013 11:17
Znany instagramer Trash hand nazwał tę appkę „filtrowym niebem” i trudno o bardziej trafne określenie Picfxa. Ponad sto filtrów, wybór tonacji zdjęcia, tekstury oraz możliwość dowolnego łączenia ich w rozmaite kombinacje to tylko cześć bajerów znajdujących się w programie. Jest z czego wybierać: są imitacje polaroidowych filtrów, filtry czarno-białe, sepie, a samo zdjęcie można poddać procesowi crossowania.
Mnie najbardziej przypadły do gustu filtry takie jak Police, Ocean czy Haiku. Nie zabrakło oczywiście fotograficznych zadrapań czy lightleaków. Te ostatnie nie są jednak typowymi przebarwieniami, których pełno na przykład w programie Afterlight. Do dyspozycji jest wiec "sztuczny" bokeh czy popularne na profilach instagramowych nastolatków serduszka. Zaawansowanych fotografów raczej zażenują, ale młodzież będzie bardziej niż szczęśliwa, mając możliwość przyozdobienia nimi swoich słit foci.
Fani zadrapań i opcji spod znaku Grunge też będą zadowoleni - tych znajdą paręnaście, choć efekt ich połączenia ze zdjęciem często wydaje się toporny. Nie zabrakło również ramek, choć mam o nich taką samą opinię jak o Grunge. Czasem to po prostu nie pasuje i dziwi mnie, że zamiast rozbudować dział z filtrami, wbija się w aplikację naprawdę marnie wyglądające ramki czy kiczowate „kosmiczne” efekty.
Niestety, oprócz mnóstwa zalet Picfx ma dwie znaczące wady. Po pierwsze: szybkość. To jeden z najwolniejszych programów do obróbki zdjęć, z jakimi dane mi było pracować. O ile przy wyborze tonacji naciska się przycisk i czeka tylko chwilę, o tyle przy wyborze efektu i jego nakładaniu czas oczekiwania jest różny w zależności od rozmiaru zdjęcia, skompilowania filtra, liczby nałożonych warstw itp.
W przeciwieństwie do programu Mextures, którego działanie, podobnie jak PicFxa, opiera się na manewrowaniu warstwami, kontrola nad liczbą warstw, ich kolejnością czy łatwym przeglądaniem dotychczasowych zmian jest praktycznie zerowa. Poza natężeniem filtra panuje chaos – fakt, że wprowadzane są jakieś zmiany, sygnalizuje małe kółko w prawym górnym rogu. Warto się do niego przyzwyczaić, ponieważ podczas korzystania z Picfxa będzie się ono pojawiało dość często.
Picfx na pewno nie jest (i nic nie zapowiada, aby był) moim podstawowym narzędziem do obrabiania zdjęć. Czy jest jednak przysłowiowym planem B i uzupełnieniem VSCO CAM, Snapseeda czy Hipstamatica? Jak najbardziej. Warto go wypróbować ze względu na ciekawą (i szeroką) gamę filtrów oraz (toporny, ale zawsze..) system łączenia warstw. Może zakochacie się w tym programie, tak jak zrobiła to rzesza użytkowników Instagrama.