"1001 złych uczynków", czyli cała prawda o chłopakach ze Śląska
Szychta i Kaluś zrzucili z mostu kota. Kaluś, Bajlas i Gała zdemolowali cmentarz. Bajlas i Szychta podpalili altankę na działce. Cykl zdjęć o pięciu chłopcach z robotniczej dzielnicy Zabrza został nagrodzony w konkursie Lens Culture Student Photography Award 2013 w kategorii “Nowe i wschodzące talenty”. Konstancja Nowina-Konopka opowiada o pracy z chłopcami, dla których zabrzańskie Biskupice są niczym nieograniczonym placem zabaw.
24.01.2014 | aktual.: 24.01.2014 15:45
W jaki sposób poznałaś bohaterów “1001 złych uczynków”?
Spotkaliśmy się po raz pierwszy, kiedy robiłam materiał o hodowcach gołębi na Górnym Śląsku. Czekałam na umówione spotkanie z modelem. Było bardzo zimno. Byłam trochę znudzona i zmarznięta, chłopcy też się chyba nudzili. Robiłam zdjęcia na ulicy. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kto wtedy zagadał po raz pierwszy: czy ja, czy oni. Pamiętam, że w tym dniu, w dniu naszego pierwszego spotkania, powstało poniższe zdjęcie. Chłopcy mają zamknięte oczy dlatego, że raziło ich słońce. Leżą na śniegu koło osiedlowej oczyszczalni ścieków.
Skąd nazwa "1001 złych uczynków"?
Tytuł projektu jest jak łatka, którą przypina się niegrzecznym dzieciom w szkole. Z pełną premedytacją napisałam w tytule, że są „źli”, żeby nie było żadnej wątpliwości; wtedy łatwiej będzie w ich historii dostrzec coś pozytywnego lub coś, na co nie zwrócimy uwagi podczas pierwszej powierzchownej oceny.
Jak długo powstawały Twoje zdjęcia?
Z Krakowa na Śląsk jest blisko. Robiłam ten materiał tak, jak pozwalał mi na to czas. Projekt powstawał w ciągu ośmiu miesięcy: od stycznia do sierpnia 2013 roku. Przyjeżdżałam do chłopaków zwykle w soboty lub niedziele. Nigdy nie odwiedzałam ich w tygodniu: nie chciałam, żeby było na mnie, jak wagarują. Nie jestem w stanie dokładnie określić, ile razy tam byłam, ponieważ nie zawsze robiłam zdjęcia. Natomiast folderów ze zdjęciami mam dokładnie 14, co oznacza, że spędziłam tam 14 dni, robiąc zdjęcia. Czasami byłam tam pół dnia, czasami kilka godzin.
Co spowodowało, że postanowiłaś o nich opowiedzieć?
Nie planowałam, że przygotuję materiał o tych chłopcach. Robienie materiału o dzieciach wydawało mi się dosyć ryzykowne z wielu powodów. Po pierwsze w dzisiejszych czasach niezręcznie jest zaczepiać dzieci na ulicy i robić im zdjęcia. Po drugie, trudno jest uzyskać zgodę rodziców na publikację. Po trzecie.... historia o dzieciakach? To już brzmi banalnie. Zrobiłam im kilka zdjęć, ale wciąż nie był to dla mnie żaden temat. Miesiąc później przyjechałam powtórnie do Biskupic w związku z innym projektem zdjęciowym. Po raz kolejny spotkałam tych chłopców. Chwilę rozmawialiśmy. Za trzecim razem przyjechałam już tylko dla nich. Nie byłam z nimi w żaden sposób umówiona. Nie wiedziałam, czy zgodzą się, żebym im towarzyszyła. Nie bardzo też wyobrażałam sobie, jak mogą zareagować rodzice. Jechałam z bardzo nietrafionym przeczuciem. Wydawało mi się, że oni są jak bohaterowie z książki Goldinga „Władca much”, ale bardzo się pomyliłam. Szybko przekonałam się, że w grupce tych pięciu przyjaciół mimo drobnej różnicy wieku panuje pełna demokracja i solidarność. Po równo dzielą się ze sobą colą, słodyczami i papierosami. Główną motywacją do realizacji projektu byli sami bohaterowie, którzy zafascynowali mnie i pozwoli wejść do swojego świata, w którym nie ma dorosłych.
Co chciałaś powiedzieć tymi zdjęciami?
Zależało mi na tym, żeby projekt, który robię, nie był śmiertelnie poważny. To trochę smutna i trochę śmieszna historia, która opowiada o pełnym przygód dzieciństwie chłopców uważanych przez swoje otoczenie za rozrabiaków. Potrzeba eksploracji świata wpędza ich czasami w poważne tarapaty. To historia tych chłopców, ale też moja refleksja nad upływającym czasem, utraconym dzieciństwem. Utraconym bezpowrotnie, nie tylko dla mnie. Obserwując życie dzieci w Krakowie i innych dużych miastach, zauważyłam, jak bardzo zwęziła się ich przestrzeń życiowa. Być może zabawy są bezpieczniejsze i lepiej zorganizowane niż dawniej, ale świat strzeżonych osiedli, ogródków jordanowskich i „piłeczkolandy” nie pozostawiają zbyt wiele miejsca dla wyobraźni. Wydaje mi się, że moje dzieciństwo i wielu moich rówieśników było bardzo podobne do dzieciństwa chłopców z Biskupic. Nie mówiło się wówczas tak wiele o zagrożeniach typu pedofilia, nie było takiej miejskiej znieczulicy, sąsiedzi się znali, a dzieci miały znacznie więcej wolności, tajnych baz i sekretów przed rodzicami.
Jak udało Ci się zdobyć zaufanie chłopców i ich rodziców?
Myślę, że na samym początku wzajemnie wzbudziliśmy w sobie ciekawość. A potem bardzo ważna w pracy z bohaterami jest szczerość. To wchodzenie z butami w czyjeś życie jej po prostu wymaga. W tym czy jakimkolwiek innym projekcie, gdy sobie rozmawiamy, bohaterowie też pytają o moje życie, jakie ono jest. Szczerze im o sobie opowiadam, o swoich lepszych i gorszych momentach. Pokazuję moim bohaterom zdjęcia, przekonuję ich nie tylko do konkretnego kadru, ale przede wszystkim tłumaczę kontekst, w jakim zostanie użyty. Sądzę, że to ważne.
W rozmowie z rodzicami też nie owijałam w bawełnę. Na spotkanie z nimi wybrałam kadry „gorsze”, niż zamierzałam nawet pokazywać i publikować. Powiedziałam: „To będzie się nazywać 1001 złych uczynków i będę opowiadać o nich jak o łobuzach”. Zdjęcia spodobały się rodzicom i uznali, że to może być ciekawe. Pamiętam, jak tato jednego z bohaterów spojrzał na zdjęcie, na którym syn skacze z wiaduktu, potem jak pali papierosa, i powiedział „Taaaa... Ja wiem, że on pali, ale to nic, przyznał się pani, że zrzucił z mostu kota i ma o to sprawę w sądzie... On jest gorzej niż łobuz!”.
Co było najtrudniejsze w pracy z nimi?
Z chłopakami było jak na wojnie... (uśmiech) Trudno było za nimi nadążyć, trzeba było mieć wygodne buty, trochę kondycji, czasem mocne nerwy i umieć uskoczyć w krzaki, gdy jedzie pociąg. Nie było czasu na zmianę lub przeczyszczenie obiektywu czy zrobienie idealnej ekspozycji. Nauczyli mnie bardzo wiele. Wiem, że nie potrafię być bezstronnym obserwatorem wydarzeń. Czasami bywało tak, że musiałam odłożyć aparat i powiedzieć, że to koniec zabawy, że jeśli nie przestaną się rzucać cegłami, to jadę do Krakowa. A rzucali się cegłami, chodząc po krawędzi muru, który miał kilka metrów wysokości. I takich sytuacji było wiele. Czasami obrażaliśmy się na siebie. Czasami też chłopcy kłócili się ze sobą. Sprawą honorową było wówczas opuścić grupę i iść do domu obrażonym. To były też takie trudne chwile, które musieliśmy jakoś wspólnie przegadać.
Najtrudniejszy jednak był moment, kiedy powstała miedzy nami więź i kiedy tę więź trzeba było rozluźnić i powiedzieć sobie, że materiał jest skończony. To była dla mnie najgorsza chwila.
Jak ważną rolę na zdjęciach odegrało miejsce, z którego pochodzą Twoi bohaterowie, czyli zabrzańskie Biskupice?
Są fotografowie, którzy tworzą interesujące projekty o miejscach. Myślę, że mój projekt do takich nie należy. Nie rozpatrywałabym go w kategorii miejsca. Historia, którą opowiadam, pomimo że rozgrywa się na Górnym Śląsku, nie jest o Śląsku. Jest o tych chłopcach, o ich dzieciństwie. Górny Śląsk jest tylko tłem, zauważalnym dla osób, które go znają. Nie ma dla mnie znaczenia, gdzie rozgrywa się historia, tylko to, o czym opowiada. I myślę, że to jest ważne. Sama „miejscówka” i „twarzowiec” to nie wszystko.
Dla mnie Biskupice to wyjątkowe miejsce. Dla kogoś innego to najgorsza dzielnica i enklawa biedy. Dla tych chłopaków to ich wszechświat i nieograniczony żadnym stygmatem, nieskończony plac zabaw. I każdy z nas ma rację!
Jak ten projekt zmienił Twój świat i świat tych chłopców?
Po pierwszej publikacji zadzwoniłam do chłopaków i zapytałam: "I jak?" Bajlas odpowiedział: "No fajnie, ale trochę siara". I myślę, że tak właśnie jest.
Chłopcy są na pewno bardzo rozpoznawalni na osiedlu i w Biskupicach. Miałam nadzieję, że ten projekt bardziej im pomoże, że zwróci jakoś uwagę nauczycieli, z którymi relacje nie układały im się najlepiej. Napisałam list do szkoły, żeby podziękować za udział chłopców w projekcie. Kiedyś zadzwoniłam, żeby potwierdzić dane do wysłania listu. Dyrektorka początkowo odmówiła mi przyjęcia podziękowań, argumentując, że zna tych chłopców i że nie potrzebuje już o nich wiedzieć nic więcej. Chłopcy będą mieli trudne zadanie, gdyby chcieli zostać "dobrymi", ale mimo wszystko trzeba wierzyć, że im się uda.
Osobiście bardzo się cieszę, że udało mi się zakończyć zdjęcia do tego projektu. To dla mnie duża satysfakcja. Mam kilka innych rozgrzebanych i to bardzo meczące mieć takie niedokończone historie w głowie...
Konstancja Nowina-Konopka (1980) urodziła się i mieszka w Krakowie.
Ukończyła studia magisterskie na Akademii Ekonomicznej w Krakowie i przez prawie dziesięć lat pracowała w administracji samorządowej, działała też społecznie jako radna dzielnicy, w której mieszka. W pewnym momencie życia pasja do fotografii skłoniła ją do porzucenia dotychczasowych zajęć. W 2012 obroniła dyplom Akademii Fotografii w Krakowie. W 2013 uczestniczyła w Programie Mentorskim Sputnik Photos w Warszawie. Zwyciężyła w konkursie 21 New and Emerging Talents - Lens Culture Student Photography Awards 2013, Leica Street Photo 2013. Jest również finalistką Vienna International Photo Awards i The Miami Street Photography Festival.