"Ziomek, jesteś podróżnik i robisz dobre klaty" - wywiad z Witoldem Ziomkiem
Witold Ziomek urodził się w 1993 roku. Mieszka w Krakowie. Za aparat chwycił w styczniu ubiegłego roku i całkowicie oddał się fotografii podróżniczej. Jego zdjęcia są doceniane i nagradzane w wielu konkursach fotograficznych.
Witold Ziomek: Za dużo! Przede mną jeszcze masa pięknych miejsc nieodkrytych: całe Ameryki, Afryka, kawał Azji. Niewiele do tej pory zobaczyłem na tym świecie, a już w głowie są plany na powroty w miejsca, w których byłem. Chętnie ponownie odwiedziłbym Mjanmę i zjechał ją wzdłuż i wszerz. Chodzi mi po głowie czwarty wyjazd na Islandię.
Niby jestem jeszcze względnie młody, ale podróże to będzie gonitwa do ostatnich dni. Nasycenia niestety nigdy nie poczuję - zdawałem sobie z tego sprawę od samego początku. Trzeba brać też pod uwagę różne warunki atmosferyczne czy chociażby moje błędy przy robieniu zdjęć i to skłania mnie do szybszych powrotów w miejsca, które już znam. Na nudę narzekać nie będę, to jest pewne.
Zacząłem od stycznia 2017 roku, więc za wcześnie na statystyki. Jedną trzecią zeszłego roku spędziłem za granicą, lecz były to wyjazdy tygodniowe, dwutygodniowe, czasem trzydniowe. Cały czas muszę brać pod uwagę pracę, więc nie mogę pozwolić sobie na kilkumiesięczne wyprawy. Liczę na to, że do czasu.
Ten rok jest trochę słabszy ze względów osobistych, za to zaczynam przykładać większą wagę do Polski. Zorganizowałem sobie auto z namiotem na dachu, więc pojawiła się zajawka na wycieczki w bliższe rejony.
Z początku nie dochodziła do mnie ta informacja. Możliwe, że to przez okropne przeziębienie, które męczyło mnie w tamtym czasie. Paliłem papierosa po nieprzespanej nocy, zerknąłem na maila - "Aha, ok". Po chwili dotarło i zrobiło mi się bardzo miło. Moja pasja, w którą wkładam całe serce, została doceniona. Nie jestem z tych, którzy kalkulują czy coś się przyjmie, a najważniejsza jest dla mnie satysfakcja - po prostu chcę być najlepszym i najszczerszym w tym hobby.
Była jeszcze wygrana kategoria w Outdoor Photographer of the Year, zdjęcie miesiąca w Sony World Photography Awards, masa wyróżnień. Co ciekawe, większość za zdjęcia z pierwszej połowy zeszłego roku, kiedy moje portfolio to było może 30 proc. tego, co mam teraz na koncie.
Fotografia męczyła mnie od gimnazjum. To było dno totalne, ale wiadomo - każdy kiedyś zaczynał. Początek liceum, zajawki reportażowe, staż w krakowskiej "Wyborczej". Jednak po zleceniach w postaci fotografowania koszy na śmieci poczułem, że to nie dla mnie. Potem dopadła mnie szara rzeczywistość. Odłożyłem sprzęt na bok, a po czasie wszystko wylądowało na aukcji internetowej.
Po kilku latach pomyślałem, że chyba czas rzucić nędzną rutynę i zacząć spełniać sny. Ojciec zawsze mi powtarzał, że marzenia są po to, żeby pozostały marzeniami. Typ klasycznego pracoholika. Ja jestem z tych, co robią wszystko na przekór, a najważniejsze jest tu i teraz, a nie cyfry na koncie. Powiedziałem sobie, że dość zabawy w Prousta i zacząłem poszukiwania straconego czasu. Ziomek - jesteś podróżnik i robisz dobre klaty. No i proszę!
Na przełomie 2016 i 2017 roku: dwa wyjścia w góry, a potem spontanicznie kupiłem bilety na Maderę, trzy dni później wylądowałem na miejscu. Wtedy poczułem powrót tej pasji sprzed lat, kiedy człowiek nie myśli o niczym innym, jak o kadrze, świetle, pomysłach, jak to wszystko w ciekawy sposób wykorzystać.
Nigdy mnie nie ciągnęło do krajobrazów. To wyszło ze mnie bardzo naturalnie - zacząłem podróżować, nie lubię miast, więc fotografowałem naturę. W głębi duszy mam zajawkę na reportaże, stąd to jedno zdjęcie z młodymi mnichami z Baganu, które odbiega od reszty portfolio. Chciałbym robić więcej tego typu tematów, więc przy podróżach w dalsze rejony poza naturą będę również szukał ciekawego spojrzenia na życie codzienne w danym miejscu.
Do lipca 2017 wmawiałem sobie, że podróżowanie. Ale coś pękło we mnie, gdy wracaliśmy z kumplem z Islandii. Byłem wściekły na siebie, że nie wykorzystałem potencjału tak pięknego miejsca. Zawsze staram się robić wszystko na sto procent, zjada mnie ambicja. Co ciekawe na tym wyjeździe zrobiłem zdjęcie z wodospadem, które tak namieszało w moim życiu. Przez dwa miesiące nie potrafiłem go dobrze obrobić, a jednego dnia w pracy, zamiast wypełniać obowiązki, odpaliłem Lightrooma na dwie minuty, a po pięciu zdjęcie spontanicznie wylądowało na Instagramie. Już po komentarzach znajomych zauważyłem, że chyba nie jest najgorsze.
Staram się jechać w miejsca dla mnie ciekawe fotograficznie. Szukać miejscówek pod zdjęcia. Rozplanowuję podróż w oparciu o wschody i zachody. Ewidentnie o zdjęcia tu chodzi, nie ma co sobie wmawiać, że jest inaczej.
Absolutnie żadnego. Po prostu pstrykam, staram się robić to różnorodnie. Kluczem jest obróbka. Rzadko które zdjęcie wygląda ciekawie w RAW-ie. Jako, że jestem noga z programów graficznych, to potrafię katować zdjęcie godzinami, aż dojdę do tego, co uważam za znośnie akceptowalne. Widzę postęp i czasami obrabiam tylko dwukrotnie za długo.
Kiedyś byłem klasycznym, forumowym zajawkowiczem, którego bardziej interesował sprzęt niż sama fotografia. Co nie zmienia faktu, że systematycznie inwestuję i kombinuję. Jest to raczej spowodowane chęcią poczucia mniejszego ograniczenia sprzętowego. Zaczynam lekki romans z obiektywami stałoogniskowymi ze względu na coraz częstsze fotografie lifestyle’owe - nie samymi widokami człowiek żyje.
Pstrykam Nikonem D610, głównie używam Nikon AF-S 24-70 f/2.8, ale zawsze dźwigam 70-200 mm i coś szerokiego. Teraz jakąś jedną, albo dwie stałki i dron obowiązkowo. Z wyjazdu na wyjazd czuję, że potrzebuję coraz mniej, ale nie odpuszczam kręgosłupowi, bo zawsze coś się może przydać. Filtry ND, połówka tabaczkowa i wielki statyw - to nie dla mnie.