Kończy się 2020, a ja odkryłem TikToka. I żałuję, że stało się to tak późno
Stwierdzenie "odkryłem TikToka" w chwili, gdy z aplikacji korzysta już przeszło miliard osób, może być nieco osobliwe. Wiem jednak, że wśród was są tacy, jak ja niedawno - gardzący, szydzący i nierozumiejący TikToka. Popełniacie duży błąd. Mój 2020 rok miał pozytywne oblicze głównie za sprawą tej aplikacji.
Narzekanie na media społecznościowe na przełomie 2020 i 2021 jest jedną z najbardziej banalnych rzeczy na świecie. Tyle, że jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłem tak zmęczony social mediami. I jeszcze nigdy nie miałem ich tak bardzo dosyć.
Echa wielkich afer, polityczna dezinformacja, a w końcu kłótnie i manipulacje związane z pandemią.
W ciągu ostatnich 12 miesięcy nie było pewnie dnia, w trakcie którego nie pomyślałbym: "Niech to wszystko w końcu upadnie!".
Aż w końcu poznałem TikToka
Zaczęło się niewinnie. Jeden króciutki filmik, pewnie ze słodkim kotkiem, który biegał, spał albo jadł. Albo jeszcze lepiej: coś nabroił.
Nie miałem konta na TikToku, nawet nie pomyślałbym, że je założę. Nie szkodziło - TikTok pozwala przesyłać materiały również tym, którzy korzystają np. z Messengera.
Jest pandemia, więc daruję sobie wirusowe skojarzenia.
Jeden filmik, drugi, trzeci, piąty. Wszedłem w końcu sam, korzystając jeszcze z przeglądarkowej wersji serwisu, chcąc sprawdzić, jak to wygląda od środka. Szybko wpadłem w pułapkę TikToka. Nie mogłem powstrzymać się przed oglądaniem kolejnych filmików.
Wcześniej myślałem o TikToku bardzo stereotypowo. Niesprawiedliwie zarówno względem treści, które tam się pojawiają, jak i samego siebie. Nie chodzi nawet o to, że TikTok kojarzył mi się z tym serwisem dla 13-latków, który służy im do przerabiania piosenek.
Pamiętam tekst Grzegorza Burtana opublikowany na WP Tech. Mój były redakcyjny kolega z szacunkiem podszedł do popularnej aplikacji, ale stwierdził: "To nie dla mnie".
Skoro tak pisał mój rówieśnik, to pewnie do mnie też TikTok nie trafi - pomyślałem. Też jestem za stary. Wy, młodzi, bawcie się, ja posiedzę na Twitterze i powyzywam kogoś od fajnopolaków. Też przyjemnie. I od tego czasu ani razu do głowy mi nie przyszło, by zainteresować się TikTokiem.
Aż do feralnej wiadomości z kotkami
"Znalazłem rzeczy, które mnie interesują" - brzmi jak opis każdego medium społecznościowego. Dlaczego więc TikTok przykuł moją uwagę na dłużej? I dlaczego jest to aplikacja, od której często zaczynam i kończę dzień, przez którą robię sobie przerwy w pracy i - co chyba najważniejsze - po prostu z przyjemnością spędzam wolny czas?
Siła TikToka poniekąd tkwi w słabości starych serwisów jak Facebook czy Twitter. Ich działanie dobrze opisał dokument "Społeczny dylemat". Każde przesunięcie palcem w celu odświeżenia tablicy nie różni się niczym od gry na automacie. I tu, i tam liczymy, że coś wyskoczy — coś, co nas uszczęśliwi.
Oczywistym jest, że w tej grze najczęściej się przegrywa. Zarówno Twitter jak i Facebook - wspominam o tych serwisach, bo to z nich korzystam zwykle - obiecują coś, co nigdy nie nadchodzi. Zamiast nowych, interesujących nas treści oglądamy stare i na dodatek kompletnie niepasujące.
Tyle mówi się o algorytmach i wiedzy Facebooka na nasz temat, a ja mam wrażenie, że sztuczna inteligencja w ogóle mnie nie zna. Gdy zaciekawi mnie jeden filmik - np. upadające drzewo - po chwili moja tablica pełna jest wycinek drewna. Facebook do dziś nie rozumie prostej zależności: skoro obejrzałem coś raz, niekoniecznie musi oznaczać, że chcę być tego fanatykiem.
Z TikTokiem znam się dużo krócej, a on wie o mnie dużo więcej. Serwis szybko dowiedział się, że moje zainteresowania to koty, psy i rośliny, więc dostaję głównie takie treści.
Algorytmy, które rozumieją
Na podstawie dzielonych ze znajomymi materiałów TikTok widzi, że interesują mnie też kwestie społeczne, ale im poświęcam troszkę mniej czasu, bo głównie bawią mnie zwierzątka.
Nie licząc jednego wypadku przy pracy, kiedy aplikacja podsunęła mi humor rodem z polskich kabaretów, rozebraną panią i "śmieszny" filmik z kaczką wpadającą do studzienki, dostaję to, co chcę widzieć. Czuję, że TikTok mnie sprawdza, próbuje wyciągnąć z bańki, ale skoro mi w niej dobrze - szanuje to.
Zamykanie w bańce nie powinno być zaletą serwisu społecznościowego, ale akurat w przypadku TikToka jest. Czuję się trochę jak w moich pierwszych chwilach w internecie, kiedy czułem przyjemność z prostych rzeczy. Wiecie, w stylu:
Wow, ktoś ma pieska i go karmi, a on się cieszy. Życie jest wspaniałe
Naiwne? Być może, ale właśnie czegoś takiego potrzebowałem w tym nieszczęsnym radości. Przyjemnych chwil zapomnienia.
TikTok jest trochę zaprzeczeniem tego, jak myślimy o współczesnych mediach społecznościowych. Dobrze opisał je Barnaba Siegel, redaktor prowadzący serwis polygamia.pl. Wprawdzie Barnaba miał na myśli trend, który dotarł już do branży gier, ale czy to nie jest trafny opis social mediów?
Wstawmy w miejsce "YouTube'a" inny portal społecznościowy, dodajmy do tego inną kontrowersyjną rzecz i mamy przepis na sukces. Ale nie na TikToku.
Zdaję sobie sprawę z tego, że TikTok ma też swoje ciemne oblicze. Ale skoro tak, to musi mieć też inne, nieznane mi jeszcze, w którym swoje prace przedstawiają niszowi artyści.
Najważniejsze jest dla mnie to, że TikTok daje mi relaks i odpoczynek. Potrafi być też źródłem inspiracji. To zaskakujące, że medium społecznościowe w 2020 roku może jeszcze czymś takim być.