5 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Chile. Dziennikarz motoryzacyjny w trasie

5 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Chile. Dziennikarz motoryzacyjny w trasie
Mariusz Zmysłowski

09.01.2018 09:22, aktual.: 26.07.2022 18:11

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Już jakiś czas temu, bo jeszcze w październiku, dostałem dwie propozycje nie do odrzucenia.

Pierwsza brzmiała tak – czy chciałbym pojechać do Chile, by sprawdzić, co potrafi nowy Mercedes Klasy X. Druga – czy chciałbym przy okazji sprawdzić, co potrafią obiektywy Tamrona. Obie decyzje były wyjątkowo proste. Po pierwsze nigdy nie byłem w Chile, a po drugie w moim 24-70 autofocus zaczął pracować z gładkością młota pneumatycznego. Możliwość wypróbowania 24-70 i 70-200 Tamrona była kusząca.

Pewnie was nie zaskoczę, że Mercedesem jeździło się świetnie.

I tak samo znakomicie sprawdził się sprzęt fotograficzny. SP 70-200mm F/2.8 Di VC USD G2 okazał się świetnym obiektywem na rozległych terenach górskich w samym Santiago i Chile. To jasne szkło z bardzo dobrą stabilizacją i celnym autofokusem. Jednak gwiazdą wyjazdu (obok Klasy X z gwiazdą w grillu) był dla mnie obiektyw SP 24-70mm F/2.8 Di VC USD G2.

Obraz

To bardzo uniwersalny zakres ogniskowych do pracy z samochodami. Zapewnia wystarczającą szerokość kadru przy zdjęciach wnętrza i jednocześnie jest na tyle ”długi” w górnym zakresie ogniskowej, że pozwala na dobrą ekspozycję detali oraz całego samochodu na zdjęciach z szerszym tłem. To też znakomity obiektyw ”podróżniczy”, na wyjazdy turystyczne czy fotoreporterskie (w zależności od potrzeby). Był zaskakująco jasny w ciemnych lokalach Santiago.

Na dodatek szkło Tamrona miało dwie rzeczy, których brakuje mi w moim prywatnym obiektywie o tych samych parametrach podstawowych. Po pierwsze, skuteczną stabilizację obrazu, która radziła sobie też w trakcie jazdy samochodem. To niezwykle cenne tak w przypadku pracy dziennikarza motoryzacyjnego, jak i właśnie w podróży. Po drugie, bardzo celny autofokus. Obiektywy Tamrona spisały się perfekcyjnie. Chociaż były zauważalnym ciężarem na plecach, nie zrezygnowałbym z nich za żadne skarby. Także gdybym jechał tam ponownie, tym razem zobaczyć południowe regiony kraju.

A co zobaczyłem w samym Chile?

Odwiedziłem wiele miejsc na świecie, ale nigdzie tak dobrze jak tu nie były widoczne kontrasty. Królują one w wielu miastach i krajach, doskonała jest w tym też Warszawa. Jednak w Chile są one nakreślone tak wyraźnie, jak nigdzie indziej. Wystarczy 15 minut jazdy samochodem przez Santiago, by ze slumsów, w których domy stawia się z dykty, blachy falistej i brezentu, dotrzeć do bogatszej dzielnicy biznesowej.

Z kolejki linowej, wiodącej na szczyt leżący niemal w samym środku miasta, rozciąga się widok na dwie kompletnie odmienne części metropolii. Z jednej strony jest niska zabudowa, gdzie mieści się uboższa część. Z drugiej - gigantyczne biurowce, wielkie apartamentowce. Wystarczy obrócić głowę.

Obraz

W Santiago przeplatają się też skrajnie różne rodzaje architektury. Przez trzęsienia ziemi, które nawiedzają Chile co kilka lat, nie ostało się tu wiele zabytków. Jeśli jednak stoją, często sąsiadują z nowoczesnymi budynkami.

Obraz

W "lepszych" dzielnicach łatwo też znaleźć miejsca, do których bez zachęty lokalnego przewodnika raczej samemu lepiej się nie wybierać. To właśnie między innymi w takich lokalizacjach można spróbować, czym jest "trzęsienie ziemi".

Lokalne smaki

Terremoto to napój, którego nazwa oznacza właśnie ”trzęsienie ziemi”. Wbrew pozorom nie jest ona jednak związana z efektami jego spożycia, a z genezą powstania.

Obraz

Po jednym z trzęsień, które nawiedziły Chile w drugiej połowie poprzedniego stulecia, przepadły znaczne zapasy alkoholu. Zostało tylko najgorsze wino, którego nikt nie chciał pić. By jakoś poprawić jego smak, Chilijczycy szukali łatwo dostępnych dodatków. Okazały się nimi lody gruszkowe i słodki syrop owocowy. Przysmak serwowany jest w plastikowych kubeczkach ze słomką. W lokalu, w którym mogłem go spróbować, klienci zostawiają rurki zawiązane w kratach na ścianach.

Obraz

Tak, terremoto smakuje tak źle, jak brzmi przepis. Nie, nie dobrnąłem do etapu wplatania słomki w ścianę. Okazało się, że nie trzeba spożywać tego wynalazku, by zobaczyć w tym nieszczególnie przyjemnym lokalu niezwykłe rzeczy. Gdy siedzieliśmy w szóstkę przy stoliku, w pewnym momencie podszedł do nas klaun i zapytał, czy chcielibyśmy zwierzątko z baloników. Ci, którzy jeszcze próbowali sączyć dziwnego drinka, w tej chwili zrezygnowali z dalszej konsumpcji.

Chile to jednak nie tylko terremoto. To także wyjątkowo smaczne kanapki i mięsa. Chilijczycy specjalizują się w jedzeniu, które z jednej strony można niedrogo kupić na ulicy, z drugiej dostać też w bogatych wersjach w lepszych lokalach. Bez względu na to, co wybierzecie, zawsze dostaniecie naprawdę smaczną potrawę. To zasługa nie tylko dobrze przyrządzonych mięs, lecz także świeżych warzyw, znacznie lepszych od tego, co można dostać w polskich marketach, oraz dobrego pieczywa.

Obraz

Winnice

Jeśli Chile, to oczywiście i wina. I to wcale nie te wybitnie tanie, stosowane do terremoto, ale te, które doskonale znamy też z naszych półek sklepowych.

Obraz

Skąpane w słońcu winnice ciągną się kilometrami. Lokalne drogi przecinają je i wiją się między nimi, jak przez bezkresne morze zieleni. Wjazd do środka może oznaczać naprawdę długą podróż, zanim dotrzemy do jakichkolwiek zabudowań. Te z kolei potrafią zaskoczyć architekturą.

Winnica VIK, którą widzicie na zdjęciach, została zaprojektowana przez chilijskiego architekta Smiljna Radica. To niesamowite miejsce powstało w 2014 roku. Pośrodku bezkresnych upraw znajduje się zabudowany teren, przez który spokojnie sączy się woda.

Obraz

Gigantyczne rozmiary Santiago

Niestety nie miałem okazji pojechać dalej niż Region Metropolitalny. To w jego sercu znajduje się Santiago. Z jednej strony żałuję, bo nie zobaczyłem Patagonii. Z drugiej, ograniczenie czasowe i ilość pracy do wykonania z samymi samochodami na miejscu sprawiła, że mogłem zobaczyć Santiago z różnych perspektyw.

Ogrom tego miasta da się poczuć w trakcie godzin szczytu. Nagle wszystko korkuje się, a pokonanie nawet jednego skrzyżowania wymaga niebywałej cierpliwości. Gdy to już osiągniemy, staniemy z kolei w wielokilometrowym korku w jednym z tuneli. Gdziekolwiek nie ruszymy, tam spotka nas mnóstwo samochodów i, o ile nie jedziemy bardzo wcześnie rano lub późno wieczorem, z całą pewnością dotarcie do obrzeży miasta zajmie wiele czasu.

Obraz

Da się to pojąć dopiero patrząc na Santiago z wyższej perspektywy. To miasto rozlane od gór do gór. Nie tylko szczelnie wypełnia szeroką dolinę, lecz także powoli zaczyna piąć się po zboczach.

Centralna część wypiętrza się obecnie w postaci ogromnych biurowców. Z kolei nieco oddalone od niej obszary to ogromne blokowiska. Dalej wielkie połacie terenu obejmuje już niższa i biedniejsza zabudowa.

Obraz

Żywe ulice

Ostatecznie jednak pulsem miasta są ludzie, którzy wyglądają bardzo różnorodnie i zajmują się rozmaitymi rzeczami. Z jednej strony pełno tu osób ubranych dokładnie tak, jak w Europie, szczególnie w jej zachodniej części. W oczy rzucają się również eleganccy pracownicy biurowi, którzy na przerwy wychodzą na ulice.

Obraz

Chile to bardzo światowa mieszanka. Każdy tu za czymś goni, stara się na swój sposób przeżyć kolejny dzień. Poza miastem można spotkać hodowców bydła, którzy przeganiają swoje stada po drogach. Z kolei w samym środku metropolii, w oczekiwaniu na zielone światło w korku, łatwo nabyć chłodne napoje od lokalnego handlarza.

Obraz

Niesamowite Chile to miejsce, do którego zdecydowanie warto pojechać. Bez względu na to, czy łatwiej wam pokochać wielkomiejski gwar, którym urzeka Santiago, czy chętniej spędzacie czas w górach. Chile da wam to wszystko w jednym miejscu, w nasyceniu, o które niełatwo w Europie. Ja wiem jedno – chcę tam wrócić i tym razem muszę zobaczyć Patagonię.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także