Aston Martin Lagonda – legenda lat 80. ożywa na zdjęciach Tomka Olszowskiego
Ten samochód to po prostu coś pięknego. Powiem szczerze – to jedna z moich ulubionych sylwetek w historii motoryzacji. Na szczęście moją miłość podziela również fotograf – Tomek Olszowski, który pokazał to cudeńko na niesamowitych zdjęciach rodem z lat 80. Oto, jak sam artysta podchodzi do fotografowania.
Marcin Watemborski: Tomku, Lagonda Lagondą, ale powiedz, jak zaczynałeś?
Tomek Olszowski: W 2007 roku kupiłem lustrzankę. Pracowałem wtedy w biurze architektonicznym. Pierwsze zdjęcia robiłem swojemu samochodowi – jednak od samego początku nie chodziło mi po prostu o poprawne fotografie.
A o co?
Szukałem czegoś innego – koloru, klimatu, ciekawej lokalizacji.
Pewnego wieczoru pomyślałem, że skoro na długim czasie można fotografować gwiazdy i stworzyć piękne okręgi, to koła samochodu też da się „zakręcić”. Tylko jak usztywnić aparat z samochodem? Wyszperałem w garażu rodziców teleskopową tyczkę – taką do malowania sufitu. Po rozsunięciu miała jakieś 2,7 metra. Włożyłem ją do auta przez tylną szybę, jej koniec zamocowałem do fotela, na drugim końcu przykleiłem monopod i miałem wiszący 30 centymetrów nad ziemią aparat wycelowany w samochód.
Szeroki kąt, czas migawki w okolicy 3 sekund i ruszamy! Efekt powalał – idealnie rozmyte koła, tło rozmazane, świetna dynamika! Wtedy byłem pewny, że właśnie zrobiłem coś, czego nie zrobił jeszcze nikt. Oczywiście nic nie wynalazłem, a na forum szybko dowiedziałem się, że technika nazywa się „rigshot”.
W profesjonalnych sesjach dla producentów samochodów była i nadal jest często stosowana. Mój rigshot z całym widocznym samochodem w kadrze był pierwszy w Polsce.
Co dała ci ta sesja?
Ta sytuacja nauczyła mnie, że poza pomysłem i wizją bardzo istotne jest stosowanie własnych rozwiązań. Nigdy nie narzekałem na to, że w Polsce nie ma dostępu do pewnych sprzętów – rysowałem, liczyłem i jechałem do spawacza aluminium. Do dziś używam pewnych „patentów”, które sam zaprojektowałem.
Smykałka inżynierska w fotografii bardzo mi się przydaje.
Jak wyglądała twoja pierwsza profesjonalna sesja?
Bazując na pierwszych zdjęciach, wyszukiwałem właścicieli ciekawych samochodów i zapraszałem na sesje. Tak udało mi się umówić dwie mazdy RX8. Właściciele przyjechali nimi z Warszawy do Krakowa. Sesję zaplanowałem w Lasku Wolskim, na drodze prowadzącej do krakowskiego zoo. Była niedziela, masa ludzi i turystów. Oczywiście ochrona by mnie od razu pogoniła, ale udało się przekonać pana ochroniarza butelką czystej.
Pamiętam zażenowanie, które czułem, prosząc o nieoficjalne pozwolenie z flaszką w ręce, ale udało się – mogliśmy zacząć robić zdjęcia. Zastrzeżenie było tylko takie, żeby przepuszczać autobusy należące do zoo, które kursowały co chwila góra - dół. Chciałem zrobić tam ujęcia typu rigshot, więc samochody ustawiłem na ulicy – jeden na swoim pasie, a drugi... pod prąd. Do jednego auta przypiąłem 3,5-metrowy aluminiowy wysięgnik. Turyści co chwilę wchodzili w kadr, a autobusy trąbiły.
To była masakra – logistyka leżała, ale wyszło pięknie. Właściciele mazd byli zachwyceni, a foty zostały wyróżnione w sekcji „Best Shots” w amerykańskim miesięczniku.
Wnioski?
Wszystkie tego typu przygody miały szczęśliwe zakończenie, ale to właśnie były moje początki. Sporo sesji organizowałem w weekendy, były różne dziwne sytuacje, braki w przygotowaniu i doświadczeniu, ale za to mnóstwo zapału do robienia czegoś nowego.
Od dziecka podziwiałem zdjęcia samochodów z plakatów, a teraz mogłem takie tworzyć. Przez kilka kolejnych lat zrealizowałem sesje, które zostały wyróżnione na międzynarodowych konkursach fotograficznych (IPA, Px3, Masters Cup, APA), w kategoriach: reklama – motoryzacja, chociaż wtedy nie miałem jeszcze pojęcia o tym, jak taką profesjonalną reklamę stworzyć.
Dlaczego w ogóle zająłeś się samochodami?
Kocham motoryzację, więc w pierwszej kolejności myślałem właśnie o zdjęciach samochodów. Mam wewnętrzną potrzebę pokazywania ich w ciekawy sposób. Czy jest to wyjątkowa dziedzina? Chyba nie. Wyjątkowe jest natomiast połączenie obu moich pasji – czy w fotografii motoryzacyjnej, czy w każdej innej.
Co czujesz, kiedy fotografujesz kolejną „furę”?
Fotografia jest dla mnie narzędziem do przekazywania wizji, pomysłu. Każdy świadomy obraz powstaje najpierw w głowie. Później koncepcja przechodzi proces „logistycznego urzeczywistnienia”. Komercyjna fotografia motoryzacyjna jest bardzo techniczna, więc perfekcyjne przygotowanie to podstawa. Sesję planujesz miesiąc, by zdjęcia zrobić w jeden dzień.
Efekt końcowy daje niesamowitą satysfakcję i spełnienie – tworzenie jest uzależniające. Przecież to właśnie głód tworzenia sprawia, że chcemy realizować nowe projekty.
Co cię gna do przodu?
Inspiracje można czerpać zewsząd, nawet nie będąc tego świadomym. Na mnie działają nowe miejsca i sytuacje. Geometria miast, ciekawie ułożone cienie, południowe słońce – produkowane przez nie kolory czy zmęczona wypalona zieleń.
W ogóle inspiruje mnie światło i kolory otaczającego świata i nie chodzi o radosne słoneczne obrazki, ale także melancholijną, mglistą i surową przyrodę wulkanicznych wysp z czarnym piachem – środowisko jak z obcej planety.
Gdy jestem w takim miejscu i w uszach gra moja muzyka – obrazy same wpadają do głowy. Muzyka jest dla mnie bardzo ważnym bodźcem. Słucham elektroniki – jej rytm działa na mnie bardzo pobudzająco.
Jak jest u ciebie z „ejtisami”. Lata 80. to klimat, który mocno czuć, patrząc na twoje zdjęcia.
To lata mojej młodości. Czerpię z tego okresu, starając się tworzyć nowe projekty, jak choćby sesja Lagondy czy „Samochody PRL”, dla których inspiracją były instrukcje obsługi samochodów tamtych lat.
Kręci cię technika?
Tak – wpadam na to, że coś, co mi się zawsze podobało, udałoby się zrealizować na planie zdjęciowym. Tak było w przypadku splashowej sesji z Porsche 911, do której zbudowaliśmy basen i napełniliśmy go wodą, by uzyskać efekt odbicia.
Inspiracją może być sama forma karoserii. Ostre, przecinające się linie czy odważne wzornictwo, które dominuje koncepcję otoczenia. Tak dokładnie było w projekcie z lamborghini aventadorem. Otoczenie, w którym stał samochód, było inspirowane jego formą i zostało zaprojektowane od czystej kartki.
Czym realizujesz swoje wizje?
Używam Nikona D800 z 24-70 mm f/2.8. Czasem fotografuje średnim formatem PhaseOne – czy to IQ180, P65+, czy ostatnio ich najnowszym modelem XF IQ3. W kwestii światła – lubię pracować na filmowym, żarowym – na przykład Arri i świetlówkach Kinoflo. Oczywiście do niektórych projektów trzeba użyć błysku. Wtedy korzystam z lamp Broncolor.
Poza światłem oraz aparatem jest jeszcze mnóstwo istotnych rzeczy jak: blendy, dyfuzje, butterflye, softboksy, różne modyfikatory oraz sporo gripów – standów, gobo armów, magic armów i tak dalej. Zawsze trzeba też pamiętać, by to wszystko bezpiecznie ustawić na planie.
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.