Była Minolta, jest Sony. To już 10 lat!
Rok temu obchodziliśmy 30. rocznicę powstania pionierskiej lustrzanki AF, jaką była Minolta 7000, a teraz mija kolejna, tym razem dla Minolty smutniejsza. 10 lat temu jej dział fotograficzny został przejęty przez Sony, a Minolta znikła spośród marek branży foto. Co się zmieniło na rynku i w „byłej Minolcie” przez te 10 lat? Czy nieboszczka powinna się cieszyć, czy martwić poczynaniami swego spadkobiercy? A czy konkurenci są z takiego obrotu spraw zadowoleni, czy też nie bardzo?
To, że w Minolcie nie działo się wówczas najlepiej, było w branży wiadomo. Nie, nie chodziło o małą liczbę nowych produktów, niedużą popularność jej sprzętu, czy też brak pomysłów. O, to trzecie to już najmniej! Za Minoltą wlokła się jednak sprawa naruszenia praw patentowych Honeywella do systemu AF. Minolta wyszła na tym znacznie gorzej niż pozwani razem z nią Canon i Nikon, i musiała wyłożyć ponad 100 mln dolarów.
Pewnie w ogólnym budżecie firmy produkującej też m. in. kopiarki oraz sprzęt do pomiaru światła i barwy to niewiele, ale gdzieś w bilansie tej sumy jednak zabrakło. Stąd w 2003 roku fuzja działów foto Koniki i Minolty, która widać nie bardzo pomogła, choć to właśnie po niej pojawiły się pierwsze cyfrowe lustrzanki: Dynaxy 7D i 5D.
Przejęcie fotograficznej, czy też bardziej lustrzankowej, części biznesu Koniki Minolty przez Sony, było głośnym wydarzeniem i zostało ocenione jako sensowny krok w kierunku stworzenia przez nabywcę własnych lustrzanek cyfrowych. Bo w dziale kompaktów, choć powszechnie postrzegane jako producent telewizorów, kamer itd., Sony zdecydowanie nie było nowicjuszem, a pionierem. Wystarczy wspomnieć choćby aparaty Mavica, a z mniej zamierzchłych czasów Cyber-shoty V1, F828, czy też R1 – pierwszy na rynku kompakt z matrycą rozmiaru APS-C.
Jednak zaraz po wchłonięciu Minolty nie widać było żadnych znaczących „lustrzankowych” efektów. W 2006 i 2007 roku pojawiły się bowiem tylko dwie nowe lustrzanki, w tym jedna była niemal kopią wcześniejszej konstrukcji Minolty. Ale okazało się, że ta pozorna cisza jedynie kryła nabieranie rozpędu, bo potem Sony zaczęło wypluwać aparat za aparatem. Zaczęło od A700 w klasie średniej, potem uzupełniło dolnej półki (A200 itd.) a chwilę później profesjonalną, pełnoklatkową A900. Profesjonalną… tak, ale to był rok 2008, czyli za późno by zdobyć znaczącą część rynku w tym segmencie. W Sony zdawano sobie z tego sprawę, bo choć jeszcze przez kilkanaście miesięcy firma wypuszczała mnóstwo nowych modeli lustrzanek (czasami niewiele się od siebie różniących), to w 2010 roku „przełożyła zwrotnicę” i zaprezentowała lustrzankopodobne aparaty SLT oraz typowo bezlusterkowe NEXy. Nowa filozofia zaowocowała też między innymi wprowadzeniem do aparatów z wymienną optyką funkcji filmowania. Wcześniej obowiązywało podejście: „do prawdziwego filmowania służy kamera (oczywiście marki Sony), a nie aparat”. Ważne też, że Sony zmieniając tę zasadę, nie próbuje sugerować że zostało do tego zmuszone, nie zachowuje się jak obrażona królewna i traktuje filmowanie w aparatach na poważnie.
Z początku obie serie aparatów (SLT i NEX) rozwijały się równolegle i równie ambitnie. W obu pojawiały się coraz bardziej wyrafinowane konstrukcje z matrycami APS-C, że wspomnę choćby NEXa-7 i A77. Potem przyszła pora na pełną klatkę, czyli – już nie NEXa – a A7 i lustrzankopodobne A99. Ale w tym momencie, a może już wcześniej, w Sony dostrzeżono nie tylko ogromny potencjał bezlusterkowców, ale też słabość konkurencji w tej klasie sprzętu, biorąc pod uwagę aparaty z matrycami większymi od 4/3 cala. Nikona brak, Canon pozoruje działania, Leica nie zagraża, liczy się właściwie tylko Samsung. Ten jednak, dość szybko – pomimo sukcesów – wycofuje się z rynku. Teraz cały tort jest nasz! Czy ktoś się tego w ogóle spodziewał? Firma, która kupiła swe tradycje, pokonała starych wyjadaczy. Przy tym Sony wcale nie spoczywa na laurach i systematycznie rozbudowuje linię aparatów. W pełnej klatce mamy „podstawowe” A7, wysokorozdzielcze A7R i wysokoczułe A7s – wszystkie już w drugim wcieleniu, a pewnie wkrótce pojawi się i trzecie. Czy czas wypatrywać A5 i A3? Chyba jeszcze nie, bo dopóki modele kosztujące grube tysiące są chętnie kupowane, to po co im tworzyć tańszą konkurencję? Ale A9, owszem – taki aparat z pewnością się objawi. I to raczej szybko. A co z A99 MkII? Z nim jest trochę tak jak z Olympusem E-5. Wypada ten aparat pokazać, z pewnością opracowano go, ale czy będzie on czymś więcej niż pożegnalnym fajerwerkiem serii SLT? Bo ona zdecydowanie się kończy. Popularność „czterocyfrowych” Alf wśród typowych fotoamatorów i „siódemek” wśród tych wymagających więcej fotografów, nie daje powodów do ciągnięcia technologii „celofanu”. Racja, są tacy, nawet wśród początkujących, którzy lubią trzymać w ręku coś większego od A5100. Dla nich – podejrzewam, że trochę testowo – stworzono A3000, czyli bezlusterkowiec APS-C z mocowaniem obiektywów E, ale o formie lustrzanki, czy też aparatów SLT. I jeśli już, to tak właśnie będzie wyglądała pozorna (formalna :-)) ich kontynuacja. Ciekawe jednak, że klasyczne, czyli kompaktopodobne „czterocyfrówki” zajmują tylko dwie półki: A5xxx i A6xxx. Na wyższą chyba już się one nie wdrapią (tam nadal będzie rządzić mały obrazek), ale brak tak wyglądających A3xxx trochę jednak dziwi.
Tak czy inaczej, wygląda na to, że w 10 lat po przejęciu Minolty, Sony definitywnie „zabiło” jej lustrzanki. Czy należy Sony za to ganić? Nie, choć sentyment do Minolty podpowiada mi co innego. W Sony dostrzeżono niszę – ba, nie niszę, a ogromne „niszysko” – którą można opanować bez oporu konkurencji. Po co więc kopać się z Nikonem, Canonem i Pentaxem w lustrzankach? Wysiłek to byłby spory, wyniki niepewne, a jednocześnie trzeba by ograniczyć finansowanie bezlusterkowców. Czyli, mówiąc krótko, nie warto.