Canon Powershot G15 – klasyka ponad wszystko [wideotest]
Canon G15 to prawdziwy klasyk gatunku. Czy ewolucyjne podejście do tej serii okaże się przepisem na sukces? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższym artykule.
20.03.2013 | aktual.: 26.07.2022 20:18
Wideotest
Canon G15 to prawdziwy klasyk gatunku. Czy ewolucyjne podejście do tej serii okaże się przepisem na sukces? Na to pytanie postaramy się odpowiedzieć w poniższym artykule.
Canon Powershot G15 test, review [PL]
Budowa i obsługa
Aparat został wykonany z chropowatego stopu magnezowego. Jego wykonanie nie pozostawia złudzeń – jest najwyższej jakości, choć ma jedną wadę - jest niesamowicie czepliwe, przez co bardzo niemal niemożliwe jest utrzymanie w czystości. Zarówno spasowanie elementów, jak i cała konstrukcja są bardzo solidnie zrobione, choć klapkom brakuje uszczelnień. Niezbyt głęboki grip i miejsce na kciuk pokryte są twardą, ale przyjemną w dotyku gumą. Pod klapką na lewej ścianie aparatu są złącza HDMI, USB oraz wężyka spustowego. Dolna klapka skrywa akumulator i złącze kart SD/SDHC/SDHX.
Na górnej ścianie ulokowano koło trybów, koło korekcji ekspozycji (zakres 6EV), spust migawki otoczony pierścieniem zoomu, włącznik aparatu, stopkę lampy błyskowej oraz wbudowaną lampę typu pop-up. Na tylnej ścianie jest wyświetlacz o przekątnej 3 cali, a w jego sąsiedztwie znajdują się m.in. przyciski: funkcyjny, rec, play, wyboru miejsca ramki AF, pomiaru światła, blokowania ekspozycji, menu oraz czterokierunkowy nawigator otoczony rolką, w którego środku jest przycisk rozwijający menu podręczne. Krótko mówiąc – pokręteł i przycisków nie brakuje.
Z przodu aparatu znajduje się jeszcze jedno koło nastaw. Jest również klasyczny wizjer tunelowy, sparowany z silnikiem zoomu. To wygodne rozwiązanie, zwłaszcza w słoneczne dni. Dzięki tak dopracowanej ergonomii obsługa aparatu jest naprawdę przyjemna. Korpus G15 jest dość ciężki, bo waży 352 gramy z baterią i kartą, ale stopy magnezowe po prostu muszą ważyć. Aparat bez problemu zmieści się do nieco większej kieszeni kurtki. Zarówno ergonomia, jak i jakość wykonania stoją na bardzo wysokim poziomie.
Menu
Klasyczne menu podzielone jest na trzy karty, z czego jedna to nastawa indywidualne. W pierwszej karcie są rzadziej używane elementy dotyczące fotografowania, druga odpowiada za ogólne ustawienia, takie jak data, formatowanie karty czy zarządzanie energią. Po włączeniu menu w trybie odtwarzania wyświetlają się opcje dla tego trybu. Szkoda, że menu różni się w zależności od tego, czy fotografujemy czy oglądamy zdjęcia. Kolejna zakładka byłaby lepszym rozwiązaniem.
Częściej używane będzie menu podręczne, które w klasyczny dla Canona sposób rozwija się w lewej części ekranu. To zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie. Układ menu jest zaprojektowany przejrzyście, klasycznie i każdy, kto miał już do czynienia z Powershotami, odnajdzie żądane funkcje. Piętą achillesową jest tłumaczenie i liczba skrótów. Canon nie odrobił lekcji - jest mnóstwo niejasnych opisów. Do tego nie ma możliwości rozwinięcia skrótów, przez co wiele funkcji trudno rozszyfrować. W menu są takie kwiatki, jak:
“nast. wid. dom.” czy “ciągłe ust. ostr. aż przyc. mig. lekko naciś”
W nowym Canonie podniesiono rozdzielczość wyświetlacza do 921 000 punktów. Wyświetlane litery są poszarpane, a samo menu nie zostało dostosowane do większej rozdzielczości. Daleko mu do stylistyki nowych lustrzanek tego samego producenta.
Na tylnej ścianie znajduje się 3-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 921 tys. punktów. Canon zrezygnował z uchylanego ekranu, ale podniósł jego rozdzielczość. Szkoda - odchylany wyświetlacz w tego typu kompakcie to moim zdaniem przydatna rzecz. Wyświetlany obraz jest dobrej jakości, kolory są wiernie odwzorowane, a duża jasność pozwala na fotografowanie w słońcu. Szkoda, że wyświetlane na nim informacje wyglądają, jakby były dostosowane do ekranów o przynajmniej dwukrotnie mniejszej liczbie punktów. Nie jest to denerwujące, ale nieco brak w tym subtelności. Na plus należy policzyć możliwość dokładnego zaprogramowania ilości wyświetlanych informacji.
Na uwagę zasługuje bardzo jasny, stabilizowany obiektyw w G15. Przy 5-krotnym zoomie (ekw. 28-140) jego jasność wynosi od f/1.8 w najkrótszym położeniu do f/2.8 przy maksymalnym zbliżeniu. Obiektyw charakteryzuje się naprawdę dobrą ostrością przy maksymalnym otworze przysłony. Przy domknięciu do f/4 poprawia się ostrość w rogach kadru, a powyżej tej wartości jakość wyraźnie spada, więc wbudowany filtr ND (-3 EV) na pewno się przyda.
G15, jak przystało na aparat z wyższej półki, zapisuje zdjęcia w formacie RAW, co z pewnością docenią fotografowie z większym zacięciem. Na uwagę zasługuje wydajna bateria, która pozwala na zrobienie około 350 zdjęć – to dobry wynik jak na kompakt.
Funkcje dodatkowe
Na kole trybów znajdują się wszystkie podstawowe tryby, jest też możliwość zaprogramowania dwóch z nich (C1, C2). Przyda się to osobom fotografującym w określonych warunkach. Do wyboru jest również tryb efektów oraz tryb scen. Symulowane efekty wyświetlane są w trybie LV, z niektórymi z nich można nagrywać filmy. Efekty te to m.in. efekt miniatury, HDR, nostalgia czy rybie oko. W trybie tilt-shift możliwe jest nagrywanie filmu, następnie jego odtworzenie z 5-, 10- lub 20-krotną szybkością. To popularny efekt, który często oglądamy na filmach tego typu. Na plus należy policzyć fizyczny filtr ND, który przyda się szczególnie w słoneczne dni.
Canon nie zdecydował się na umieszczenie modułów GPS czy Wi-Fi. Szkoda, bo geotagowanie zdjęć to naprawdę świetna sprawa, szczególnie że mniejszy brat S110 ma takie moduły. Aparat jest pozbawiony dodatkowych opcji. Z jednej strony to dobrze, bo skupia się na tym, co najważniejsze, czyli fotografowaniu, z drugiej strony przy takiej cenie można byłoby oczekiwać chociaż jednego z wymienionych modułów.
Szybkość/autofocus
Tryb seryjny nie jest mocną stroną G15: 2 kl./s w trybie zapisu RAW i bez AF to, delikatnie mówiąc, mizerny wynik. Jeśli chcemy, aby między zdjęciami aparat ustawiał ostrość, zbliżymy się do wyniku 1 kl./s. W trybie scen jest jednak tryb seryjny, w którym prędkość wynosi 10 kl./s, o trybie RAW natomiast można zapomnieć. Seria z taką prędkością może trwać tylko sekundę, więc o ambitniejszych zastosowaniach nie ma mowy. Podczas robienia zdjęć pojedynczych aparat wyciemnia wyświetlacz, dopiero po chwili z powrotem go włącza, co jest denerwujące przy pracy z modelką, bo w najlepszym wypadku osiągniemy wynik 1 zdjęcia na 2 s. Do zalet należy zaliczyć niezłą prędkość działania i brak zawieszania się. Jednak to dość marne pocieszenie, bo szybka praca z aparatem po prostu nie jest możliwa.
Autofokus działa szybko i celnie. W trudnych warunkach oświetleniowych dodatkowo wspomagany jest białą diodą umieszczoną obok wizjera. Czasem zdarza się, że przejedzie całą skalę ostrości, ale nie jest to nagminne. Autofokus działa dobrze – nie jest zbyt wolny, ale również nie zaskakuje szybkością.
Filmy
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=9gGTss17yNE[/youtube]
Filmy to mocna strona G15. Do wyboru są następujące rozdzielczości: 320 x 240 przy 240 kl./s, 640 x 480 przy 120 kl./s lub 30 kl./s, HD 720p 30 kl./s oraz Full HD 24 kl./s. Jakość filmów jest naprawdę dobra, szczegółowość również nie pozostawia wiele do życzenia. Podczas filmowania można używać zoomu optycznego, który pracuje delikatniej niż przy fotografowaniu. Optyczna stabilizacja pomaga w osiąganiu płynnych ujęć, jak również skutecznie stabilizuje nagrywane sceny. Efekt rolling shutter jest widoczny, ale w codziennym użytkowaniu nie przeszkadza. Autofokus działa z dużą kulturą i nie ma tendencji do rozostrzania obrazu, choć jego praca w trybie wideo mogła być szybsza. Jedyne, co drażni podczas filmowania, to kompensacja ekspozycji. Jeśli chcemy, aby film był jaśniejszy, należy wcisnąć przycisk blokady ekspozycji, następnie kołem przy manipulatorze rozjaśnić lub przyciemnić obraz. Szkoda, że nie robi się tego po prostu kołem kompensacji ekspozycji. Do wakacyjnych podróży przydadzą się tryby slow motion, które pomogą uchwycić różne sytuacje. Żałuję, że nie ma możliwości nagrywania HD 50p.
Jakość zdjęć – szumy
Canon G15 jest wyposażony w matrycę CMOS o rozmiarze 1/1,7 cala o rozdzielczości 12 Mpix, która pracuje w zakresie od 80 do 12800 ISO. To pierwszy CMOS w serii G. Z pewnością wyszło to aparatowi na dobre, bo jakość zdjęć jak na kompakt jest bardzo dobra. Do wartości ISO 800 nie widać wyraźnego zaszumienia. ISO 1600 jest jeszcze w pełni używalną czułością. Po zwiększeniu do ISO 3200 jakość wyraźnie spada, a wartości ISO 6400 i 12800 należy traktować jako ciekawostkę. Widać, że spora matryca w połączeniu z umiarkowaną liczbą pikseli wyszła Canonowi na dobre.
Jakość zdjęć – odwzorowanie szczegółów
Oddanie szczegółów wypada nieco gorzej niż ilość szumów. Do wartości ISO 800 szczegóły są wiernie odwzorowane, ale każda kolejna wartość degraduje je lawinowo. Ostatnią używalną wartością przy mocno szczegółowych obiektach powinna być wartość ISO 800. ISO 1600 sprawdzi się w dość jasnych sceneriach, natomiast każda kolejna wartość powoduje zlewanie się szczegółów. Pamiętajmy przy tym, że przy tak dużej jasności układu optycznego używanie bardzo wysokich czułości będzie raczej rzadkością.
Podsumowanie
Canony serii G pamiętam od samego początku, były to aparaty, które zawsze chciałem mieć. Po tak długim czasie, kiedy w moje ręce trafił na dłużej Canon G15, chyba wyleczyłem się z chęci jego posiadania. Za około 2000 zł kupujemy z pewnością dobry sprzęt, ale dokładając niespełna 300 zł, dostaniemy G1X z jeszcze większą matrycą i lepszą jakością obrazu (choć dużo ciemniejszym zoomem). Z kolei oszczędzając około 400 zł, możemy kupić Canona S110 z Wi-Fi i GPS, nie rezygnując z matrycy 1/1,7 cala (to aparat niewiele większy od iPhone’a). Szkoda tylko, że chorowałem na Canona serii G prawie 13 lat.
Przykładowe zdjęcia
Zdjęcia zostały wywołane przy standardowych ustawieniach w Adobe Lightroom 4. Więcej zdjęć znajdziecie na naszym profilu w serwisie Flickr.