Carl Zeiss Sonnar T* FE 2,8/35 ZA - kosztowny drobiazg [test]
Sprawdzam czy obiektyw Carl Zeiss Sonnar T* FE 2,8/35 ZA wart jest swojej wysokiej ceny.
02.07.2015 | aktual.: 26.07.2022 19:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przyglądałem się ostatnio ofercie optyki do pełnoklatkowych bezlusterkowców Sony. Ofercie oficjalnej, bo wiadomo, że do tych aparatów da się zamontować także wszystko inne, co tylko sprawia wrażenie obiektywu. I to co mi się rzuciło w oczy, to gabaryty tej „oficjalnej” optyki. Bo co jeden to większy, a przy tym wcale nie grzeszą one jasnością, czy też zakresem ogniskowych. Jasnych stałek jak na lekarstwo, zooma f/2,8 nie uświadczymy ani jednego, a te ze światłem f/4 do karzełków nie należą. Alphy 7, 7R, 7II i 7RII są świetnym przykładem, że cyfrówki można naprawdę mocno zminiaturyzować, ale optykę do nich już nie bardzo. Jednak widać pewne starania, by ci fotografujący, którzy żądają od swych aparatów poręczności i jako takiej kieszonkowości, nie zostali z kwitkiem. Lub co gorsza, nie odeszli do konkurencji. Owe starania zaowocowały obecnością dwóch zgrabnych szkiełek. Nie zaliczam do nich jednak ani standardowego 55/1,8 (bo ma długość aż 70 mm), ani dłuższego o ponad centymetr 28-70/3,5-5,6. Wyróżniłem tegoroczną nowość – Sony 28/2 oraz jeden z piątki najstarszych obiektywów FE – Zeissa 35/2,8. Nim już nawet kiedyś fotografowałem, ale dopiero teraz zobaczyłem jego cenę. Ponad 3000 zł! Za co? Cóż, trzeba sprawdzić!
Bez dwóch zdań, cena ścina z nóg. Po ciemnej stałce, nawet sygnowanej przez Zeissa, nie spodziewałem się więcej niż, powiedzmy, 2000 zł. Tyle kosztują lustrzankowe obiektywy 35 mm f/2 Canona i Nikona. Myślałem, że kupując Zeissa tracimy działkę światła, zyskujemy niebieskie logo i jesteśmy kwita. Nic z tego, musimy jeszcze dopłacić 1000 zł. Przecież za identyczne pieniądze można kupić świetną Sigmę 35/1,4! Zresztą nawet na tle innych obiektywów FE Sony i Zeissa, ta trzydziestkapiątka wcale nie wygląda na taniochę. Źle wyceniony produkt, czy może jednak rewelacyjne szkło? Liczę, że to drugie.
Pierwsze wrażenie? Noo… niby Jacket jest Full Metal, ale to bardziej blacha niż monolit. Niemniej w ankiecie, punkt „metalowa obudowa” można zaznaczyć. Metalowe są bowiem oba segmenty korpusu (przed i za pierścieniem ostrości), sam pierścień (żadnej gumy!), bagnet rzecz jasna, a nawet czołowy pierścień z oznaczeniami obiektywu. Jeśli ktoś będzie uparcie szukał plastiku, to znajdzie go tylko na gwintowanym pierścieniu dla filtrów. Metalowa jest za to dedykowana, otrzymywana wraz z obiektywem osłona przeciwsłoneczna. Właściwie to mikroosłona, zwężająca się, a nie rozszerzająca, z malutkim otworem z przodu. Bardzo stylowa i nie powiększająca obiektywu – lubię takie!
Chwalone przeze mnie gabaryty obiektywu, to: długość ciut ponad 3,5 cm (z założoną osłoną niecałe 5 cm) i średnica nieco ponad 6 cm, czyli tyle co ma bagnet. Masa wynosi 120 g – w małym obrazku tyle co nic.
Kolejny plus to uszczelnienia obudowy, a jeszcze następny, to cichutki silnik krokowy autofokusa.
O wygodzie obsługi niewiele można napisać, bo sprawa ta dotyczy wyłącznie pierścienia ostrości. A że ten jest elementem systemu focus-by-wire, więc nie było problemów z zaprojektowaniem dla niego płynnego i gładkiego oporu. Jak dla mnie, troszkę za dużego, ale to wymyśliłem dopiero przy obmacywaniu obiektywu podczas pisania tego artykułu. Wcześniej, podczas testu, nic mi to nie przeszkadzało. Ręczne ostrzenie odbywa się absolutnie płynnie, bezskokowo. Na obiektywie brak skali odległości, ale takową widzimy w wizjerze / na ekranie aparatu – niestety tylko w trybie ręcznego ustawiania ostrości.
No właśnie, ostrość. Tę mogę tylko chwalić. Centrum klatki trzyma (na Sony A7 II) 2800 lph od pełnego otworu przysłony aż do f/16 włącznie, a brzegi osiągają ten poziom „dopiero” przy f/4. Dla f/2,8 obowiązuje 2700 lph – różnica 100 lph liczbowo niby niewielka, lecz na zdjęciach dość dobrze zauważalna. Także f/16 oznacza już leciusieńki spadek szczegółowości. Czyli w szerokim zakresie przysłon f/4-11 mamy dostępną pełną ostrość. Nic jej nie zakłóca, no chyba, że ktoś dostrzeże słabiutką aberrację chromatyczną.
Zdjęcia do testu plastyki nieostrości wykonane zostały przy ustawionej minimalnej odległości fotografowania wynoszącej 35 cm, a dającej skalę odwzorowania 0,12. Do makro ten obiektyw słabo się więc nadaje. Ale plastykę nieostrości ma ładną. Ogólnie, bo można się przyczepić do wyglądu jasnych punktów, na których można policzyć, że przysłona ma zaledwie 7 listków. Ale to tylko gdy przymkniemy ją do f/5,6 albo mocniej. Większe otwory dają ładne kółka. Natomiast przy naprawdę silnym przymknięciu, te kółka mają jasne obwódki. Początki tego zjawiska widać przy f/11.
Gorzej wygląda kwestia winietowania, zwłaszcza gdy weźmiemy się za testowanie obiektywu w warunkach studyjnych, czyli na „gładkich” szarościach. No, wtedy możemy się nieźle przestraszyć, gdyż dla otwartej przysłony ściemnienie samych rogów kadru przekracza 2 EV. Na dokładkę przymykanie przysłony niewiele pomaga, i nawet przy f/11 napotykamy na róznicę 1 EV pomiędzy centrum, a rogami klatki. Bardzo przydaje się więc funkcja redukcji winietowania, której działanie najlepiej jest widoczne przy otwartej przysłonie, gdyż wówczas ściemnienie naroży wynosi „zaledwie” 1 EV. Ten obraz nazwać by można tragicznym, gdyby nie bardzo istotny fakt: zaciemnianie kadru od jego środka do rogów postępuje bardzo równomiernie. Dlatego fakt dużego spadku jasności na obrzeżach nie razi. Druga sprawa, to odmienność realnych kadrów od testowych szarości. Ich urozmaicenie przykłada się do maskowania winietowania. W efekcie sytuacja nie jest zła, ale nawet nie brałbym pod uwagę możliwości fotografowania bez użycia korekcji.
Dalej już tylko dobre informacje. Ba, nie tylko dobre, co wręcz znakomite. „Studyjna” dystorsja (beczkowata) wyniosła 0,4 %, czyli w praktyce jest wręcz niezauważalna. Podobnie sprawy się mają przy zdjęciach pod światło, gdyż obiektyw nie reaguje na prowokacje nawet ostrego światła słonecznego i nie tworzy jakichkolwiek plam lub blików. Kontrast też bez zarzutu. Jedyne negatywne efekty, to promienie od źródła światła pojawiające się przy otworach przysłony f/11 i mniejszych.
No i już wiemy w jaki sposób Zeiss rozwiązał konstruktorskie równanie z kilkunastoma zmiennymi. Postanowił odpuścić sobie sprawę winietowania, a jego kosztem uzyskać niewielkie rozmiary, bardzo wysoką ostrość w całym kadrze, minimalną dystorsję oraz wspaniałe zachowanie się Sonnara przy zdjęciach pod światło. Dobry wybór? Warto było postąpić tak bezkompromisowo? Uważam że tak, zwłaszcza, że winietowanie nie zostało puszczone całkiem samopas i nie jest ostre. Łagodne, czyli płynne ściemnianie się obrazu w kierunku rogów klatki jest oczywiście widoczne, ale nie razi – zwłaszcza w czasach, gdy „winieta” jest tak popularnym efektem zdjęciowym. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie ta cena…
Podoba mi się:
- solidna konstrukcja
- skromne gabaryty
- bardzo wysoki poziom większości parametrów jakościowych
Nie podoba mi się:
- winietowanie
- cena!
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
Zapraszam serdecznie!