Co łączy aparat fotograficzny z zestawem perkusyjnym?
Perkusista, który przewozi sprzęt na koncert, ma najwięcej do dźwigania ze wszystkich członków zespołu. Fotograf mody, który jedzie na zdjęcia, ma torbę ze sprzętem, case z lampami, statywy i zestaw blend. To najbardziej dotkliwe podobieństwo między fotografem a perkusistą. Czy coś jeszcze łączy tych dwóch?
Zastanawia mnie to, od kiedy zacząłem fotografować. Wielkiej kariery muzycznej nie zrobiłem. Mimo że można było usłyszeć wybijane przeze mnie rytmy w radiowej Trójce, Antyradiu czy wcześniejszej Radiostacji, to wytwórnie muzyczne nie zgłaszały się tłumnie z kontraktami, a menedżerowie nie gonili mnie na ulicy z towarzyszącymi im paparazzi. Wielką sprawą było wystąpić podczas dużych festiwali, w tym na Openerze w 2007 roku. Te doświadczenia dały mi wiele do myślenia w kontekście porównania muzyka do fotografa. A konkretnie perkusisty do fotografa fashion. Co zatem łączy aparat z zestawem bębnów i blach?
Warsztat, warsztat, warsztat!!!
Po pierwsze warsztat, warsztat i jeszcze raz warsztat. Następnie pomysły, kreacja i na samym końcu sprzęt. Gdy zaczniesz naukę w szkole muzycznej jako siedmiolatek, pierwsze twoje marzenie o byciu jak Buddy Rich, Lars Ulrich czy Dave Grohl (o tym ostatnim jeszcze nikt wtedy nie słyszał), legnie w gruzach. Okazuje się wówczas, że perkusja to nie perkusja, jaką znasz z teledysków ulubionych kapel, tylko dziesiątki instrumentów perkusyjnych, łącznie z tymi, na których można wygrywać melodie.
Zaczyna się twoja katorga. Niby to wszystko jest spoko, ale chcesz, by świeciły na ciebie spoty, a nie żeby nauczyciel wyciągał zestaw nut z ćwiczeniami i wprawkami. Ale co począć, wyjścia nie ma. Dopóki nie osiągniesz minimum warsztatowego, nie ma co myśleć o ćwiczeniu na całym zestawie. Do opanowania pozostają: pod nogami minimum dwa pedały (stopa i hi-hat - dwa talerzyki zamykane nogą), z przodu werbel, ride (talerz służący wymiennie z hi-hatem do wybijania drobnych nutek), crash (blacha używana do wbijania mocnych akcentów) i kilka tomów (z grubsza rzecz ujmując - dodatkowe bębny służące do tzw. przejść lub przebitek - czyli klasyczne "trrrratatatatata" i potem blacha – "dsszszszsz!"). Kto siedział za garami, ten wie, czym to pachnie.
Fotograficzny warsztat, warsztat, warsztat
Bierzesz do ręki aparat, który ma przysłonę, migawkę, czułość, balans bieli, kilka programów pomiaru światła, programy półautomatyczne i manualne, korekcję ekspozycji, blokadę ekspozycji, średnio działający autofocus i obiektywy (na początku nie wiadomo, który do czego służy). Dobrze byłoby tak pojąć te ustawienia, by w ułamku sekundy być gotowym do zrobienia zdjęcia. Do tego wszystkiego dochodzi światło błyskowe, które, podobnie jak pokazują w "Top Model" (widziałem jeden odcinek i wystarczyło mi, by stwierdzić, że w telewizji trzeba umieć mocno przesadzać), dobrze, gdy jest mocno rozbudowane. Zatem i w fotografii musisz mieć bardzo dobrze opanowany warsztat i pełną kontrolę nad światłem. Dopiero wtedy możesz ująć na zdjęciach to, co sobie zamierzyłeś.
Sprzęt
Duża część z nas lubi gadżeciarski sprzęt. Podobnie jest z perkusistami. Większość firm ma w swojej ofercie sprzęt amatorski (szkoda nawet tego słuchać, bo zwykle nie brzmi), tzw. modele dla zaawansowanych, czyli oszczędnościowe wersje profesjonalne, oraz pro, czyli drogie, pięknie brzmiące instrumenty, używane przez profesjonalnych bębniarzy. Są też marki, które wykonują sprzęt ręcznie. W tym przypadku sami dobieramy rozmiary, gatunek drewna, grubość sklejek, kolorystykę i wykończenie poszczególnych bębnów. Do tego dokupuje się osobno talerze i tzw. hardware, czyli statywy, obejmy i holdery do mocowania wszystkiego, co mamy w zestawie.
Jak jest w fotografii, wszyscy wiemy. Są kompakty, od których lepsze parametry mają już nawet telefony, kompakty zaawansowane, lustrzanki - od tych tanich do najdroższych. Jest też Leica M, S, Hasselblad czy Phase One. Statyw także dokupujemy osobno, a oświetlenie studyjne może kosztować więcej niż wypasiony samochód. A jak to działa w pracy?
Porównania nasuwają się same. Podzieliłbym zarówno perkusistów, jak i fotografów na minimalistów i tych szukających znacznie bardziej zaawansowanych kompozycji.
Charlie Watts z The Rolling Stones to moim zdaniem geniusz prostoty. Wspaniałe, niezapomniane rytmy wybijane z niesamowitą gracją. Próżno jednak szukać u Wattsa rozbudowanych partii perkusyjnych – wszystko to służyć ma podkreśleniu wspaniałości całego zespołu.
U Avedona czy Helmuta Newtona sceny oświetleniowe też zazwyczaj nie były mocno rozbudowane. A zdjęcia do dzisiaj powodują przepływ prądu po moich plecach. Ktoś ma jakieś „ale”?
Fashion.com.ar- S Seymour photographed by Richard Avedon
Inny sposób pracy obierają ci opisani przeze mnie jako rozbudowujący swoje kompozycje.
Proszę, poniżej wideo:
Terry Bozzio zawsze zadziwiał mnie swoimi niesamowicie bogatymi zestawami perkusyjnymi. Jednak dopóki nie zobaczysz tego faceta w akcji, dopóty nie zrozumiesz, co mogło go skłonić do ustawienia wokół siebie TIR-a sprzętu.
Gregory Crewdson zatrudnia ekipę filmową do swoich zdjęć. Sam mówi o sobie, że nie lubi nawet trzymać aparatu fotograficznego, dlatego korzysta z operatora sprzętu, który wciska spust migawki w momencie, gdy artysta uzna, że to "już”. Podobnie często pracuje David LaChapelle, choć ten raczej spust migawki ma pod swoim palcem.
Będę się upierał i bronił mojej opinii, że sprzęt służy do przekazania wizji artysty. Zatem najpierw koniecznie musimy wiedzieć, co się z czego bierze, potem warto to opanować w jak najwyższym stopniu. Wówczas nasza wyobraźnia nie jest niczym ograniczona, możemy dobrać sprzęt według własnych potrzeb i wykonać dzieło!
Są też oczywiście liczne różnice. Fotograf jest kreatorem i to od niego w pełni uzależniony jest efekt końcowy. Perkusista pozostaje w tle, musi myśleć zespołowo. Choć to na jego rytmie opierają się pozostali członkowie zespołu.