Czarnobyl 33 lata po wybuchu. Arkadiusz Podniesiński opowiada nam o wyprawie
Arkadiusz Podniesiński od ponad 10 lat dokumentuje miejsce katastrofy elektrowni atomowej. Udało mu się dotrzeć do pilnie strzeżonych miejsc. W wywiadzie dla Fotoblogii dzieli się kulisami swojej pracy.
Arkadiusz Podniesiński od 2008 roku zajmuje się dokumentacją fotograficzną skutków katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu, a od 2015 roku w Fukuszimie. Fotograf skupia swoją uwagę na wciąż istniejących problemach z radioaktywnym skażeniem środowiska, a także ukazuje tragedię setek tysięcy ewakuowanych mieszkańców. Efektem kilkuletniej pracy w radioaktywnych strefach oraz dzięki uzyskanej pomocy setek osób oraz instytucji z całego świata, autor w 2018 r. wydał album fotograficzny zatytułowany HALF-LIFE: od Czarnobyla do Fukushimy", w którym przedstawia i porównuje skutki obu katastrof.
Justyna Kocur-Czarny: Jak zmieniła się pana perspektywa po 10 latach fotografowania Czarnobyla? Jakie założenia miał pan na początku pracy nad tą dokumentacją?
Arkadiusz Podniesiński: Początkowo skupiałem się wyłącznie na fotograficznej dokumentacji czarnobylskiej strefy, próbując w ten sposób ocalić ją, a w zasadzie skutki katastrofy, od zapomnienia. Byłem zafascynowany widokami opuszczonych miejsc o tak tragicznej przeszłości. Chciałem je utrwalić zanim zostaną zniszczone przez upływ czasu i wszechobecną przyrodę, która powoli acz systematycznie niszczy budynki oraz znajdujące się wewnątrz przedmioty, pozostawione przez ewakuujących się mieszkańców. Zagłębiając się coraz bardziej w temat katastrofy i jej skutków zacząłem też spotykać się z bezpośrednimi świadkami katastrofy: byłymi i obecnymi mieszkańcami strefy oraz pracownikami elektrowni. Chciałem wysłuchać ich opowieści, zanim zabiorą do grobu wspomnienia z tamtych tragicznych dni.
Potem wydarzyła się katastrofa w Fukuszimie, która nie tylko mną ogromnie wstrząsnęła, ale zmieniła moje spojrzenie na całą sytuację. Do tej pory wszyscy mówili, w tym politycy i naukowcy, że energia jądrowa i same elektrownie są bezpieczne oraz, że drugi Czarnobyl nie ma prawa się więcej powtórzyć. Od tego momentu stało się dla mnie ważne nie tylko spojrzenie wstecz na ten tragiczny moment w historii świata, ale również przekazanie tego, co się tutaj wydarzyło, nowemu pokoleniu. Chciałem, żeby moje zdjęcia nie tylko dokumentowały skutki tamtych tragicznych wydarzeń, ale również były przestrogą dla przyszłych pokoleń, do czego może doprowadzić nieostrożne posługiwanie się energią jądrową. Zacząłem też regularnie odwiedzać Fukuszimę i tam kontynuować swoją pracę.
Czy zamierza pan kontynuować wyprawy do Czarnobyla i jeśli tak, to w jakim kontekście?
Tak, chociaż pewnie nie z taką częstotliwością jak do tej pory. 33 lata po katastrofie sarkofag jest już praktycznie gotowy, a w samej strefie coraz trudniej jest znaleźć coś nowego i interesującego. Trzeba się naprawdę postarać albo zapuszczać w coraz odleglejsze, rzadziej odwiedzane rejony, w tym również do białoruskiej strefy wykluczenia. Coraz częściej odwiedzam za to Fukuszimę, gdzie wciąż można zobaczyć bezpośrednie skutki i ślady atomowej katastrofy. Opuszczone domy pełne osobistych przedmiotów i pamiątek. Sklepy AGD i RTV z telewizorami, konsolami, pralkami, rowerami, itp. Supermarkety pełne pozostawionych, dawno zepsutych produktów. Tego od dawna nie ma w Czarnobylu.
To nie tylko kwestia różnicy lat, które upłynęły od każdej katastrofy, ale również innej mentalności i podejścia do cudzej własności. Na Ukrainie większość rzeczy rozkradziono w pierwszych miesiącach po katastrofie. W Fukuszimie pomimo upływu 8 lat i intensywnych prac dekontaminacyjnych, wiele rzeczy nadal jest na swoim miejscu. Jakby czas stanął w miejscu, a katastrofa wydarzyła się wczoraj. Kiedy to tylko możliwe staram się w oba te miejsca zabierać innych fotografów, filmowców czy dziennikarzy, aby mogli zobaczyć prawdziwą strefę, niedostępną dla zwykłych turystów, poczuć jej atmosferę, a potem opowiedzieć o niej innym. Chyba że ktoś chce akurat zrobić fotoreportaż o niszczycielskim wpływie turystyki na strefę. Wtedy doradzam, aby zapisali się na zwykłą turystyczną wycieczkę, gdzie co prawda nie będą mogli wejść do wielu interesujących miejsc, ale za to będą prowadzeni za rączkę przez przewodnika, a na koniec zrobią sobie selfie przed reaktorem.
Co stanowi największą trudność w fotografowaniu takich miejsc jak Czarnobyl czy Fukuszima?
Samo fotografowanie, oprócz ryzyka wywołanego zwiększonym promieniowaniem czy bardzo złym stanem wielu budynków, nie stwarza innych zagrożeń czy trudności. Z tym pierwszym można sobie poradzić zabierając w szczególnie radioaktywne miejsca dozymetr, zakładając ubranie ochronne i maskę lub ograniczając długość pobytu. Największą trudność sprawiają działania organizacyjne, zwłaszcza uzyskanie wszystkich pozwoleń, które umożliwią wejście do miejsc niedostępnych zwykłym osobom czy turystom. Wejście do uszkodzonego czwartego bloku elektrowni w Czarnobylu czy odwiedzenie zamkniętych stref w Fukuszimie wymaga nie lada wysiłku, znajomości i pieniędzy.
Co pan sądzi na temat coraz większej popularności Czarnobyla jako atrakcji turystycznej?
Gdy 10 lat temu zaczynałem swoją pracę Czarnobyl odwiedzało najwyżej kilka tysięcy osób rocznie. Dzisiaj jest ich 10 razy więcej i liczba ta wciąż rośnie. Efekt był łatwy do przewidzenia: czego nie zniszczył jeszcze upływ czasu i złodzieje, teraz niszczą turyści. Obcowanie sam na sam z opuszczonym miastem już się dziś praktycznie nie zdarza. Zdarza się za to coraz częściej, że do strefy przyjeżdża kilkadziesiąt autobusów z turystami dziennie. Skutecznie odbiera to ochotę na dalsze odwiedzanie Czarnobyla.
Więcej zdjęć i relacji z wypraw Arkadiusza Podniesińskiego znajdziecie na jego stronie internetowej. Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.