Eduardo Martins – udawał fotografa wojennego i został boleśnie zdemaskowany

Eduardo Martins – udawał fotografa wojennego i został boleśnie zdemaskowany
Marcin Watemborski

08.09.2017 13:10, aktual.: 26.07.2022 18:21

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W świecie fotograficznym często się zdarza, że ludzie kradną zdjęcia, zmieniają je i podpisują jako swoje. Ale działania tego faceta przekraczają ludzkie pojęcie. Był tak bezczelny, że zaczął zarabiać na kradzionych zdjęciach, a publikacje tych obrazów z jego nazwiskiem pojawiły się nawet w Wall Street Journal. Kim jest Eduardo Martins?

Na jego Instagramie było ponad 120 000 obserwujących. W przeciągu dwóch lat Eduardo Martins oszukał kilka znaczących tytułów medialnych, udając fotografa wojennego, który biegał z aparatem na pierwszych liniach wielu konfliktów. Pechowo dla niego, został zdemaskowany przez BBC Brazil po długim śledztwie.

Eduardo Martins podawał się za fotografa brazylijskiego ONZ.

Kradł i przedstawiał jako swoje zdjęcia wielu różnych fotografów z licznych agencji. Zachowywał przy tym niesamowitą ostrożność, dzięki czemu udało mi się złożyć naprawdę znakomite portfolio. W ten sposób wylansował się jako doświadczony fotograf wojenny, którego zdjęcia stały się obiektem pożądania takich redakcji jak: BBC Brazil, Al Jazeera, Wall Street Journal. Zainteresowała się nim nawet agencja Getty Images. Po jakimś czasie jednak Eduardowi powinęła się noga.

Zanim jednak to się stało, Eduardo prowadził całkiem przyjemne życia fotograficznego kłamcy. W mediach społecznościowych pokazywał zdjęcia, które zapierały dech w piersi. Nikt nigdy go nie widział, nikt nigdy z nim nie rozmawiał. Jedyny kontakt z nim odbywał się za pomocą internetowych wiadomości. Facet był naprawdę przebiegły i bardzo, bardzo ostrożny. ”Jego” zdjęcia trafiły do najbardziej poczytnych tytułów na świecie za pośrednictwem jednej z największych agencji prasowych – Getty Images.

Po lewej stronie są zdjęcia "autorstwa" Eduardo Martinsa, po prawej oryginalne.
Po lewej stronie są zdjęcia "autorstwa" Eduardo Martinsa, po prawej oryginalne.

Jednemu z brazylijskich dziennikarzy coś jednak nie grało. Postanowił zgłosić się do brazylijskich fotografów, którzy byli w tych samych miejscach i czasie, co Eduardo Martins. Szybko okazało się, że nikt go nie zna, ani nikt go nie widział. Jak każde środowisko specjalistów – fotografowie wojenni tworzą bardzo zamkniętą grupę, więc kompletnie niemożliwym jest to, by nikt nie znał mężczyzny, który dokumentował największe konflikty zbrojne na świecie. I tu zaczęły się schody.

Martins podawał się za fotografa z ramienia ONZ, lecz nikt taki nie był na żadnej liście organizacji. Podobnie miała się kwestia rzekomych przyjaciół Martinsa, którzy podobno zostali zabici. Wiecie, co jest najzabawniejsze w tym wszystkim i szczytem ironii? Oficjalne konto ONZ obserwowało prace Martinsa na Instagramie i nikomu nie przyszło do głowy, by sprawdzić tego fotografa.

Oto Max Hepworth-Povey, którego zdjęcie profilowe wykorzystał Eduardo Martins.
Oto Max Hepworth-Povey, którego zdjęcie profilowe wykorzystał Eduardo Martins.

Z czasem wyszło na jaw, że zdjęcie profilowe Eduardo Martinsa na Instagramie w rzeczywistości przedstawiało brytyjskiego surfera – Maxa Hepwortha-Poveya – oraz to, że zdjęcia zostały wykonane przez innych fotografów. Fotografie były przerobione tak, by automatyczne systemy wychwytywania plagiatów i kradzieży ich nie znalazły – pojawiały się liczne odbicia lustrzane i kadrowanie. Wyszło to na jaw, gdy na jednym ze zdjęć pojawili się fotografowie. Ktoś spostrzegł, że przyciski na nich są zamienione stronami, a nic nikomu nie wiadomo o leworęcznych aparatach na taką skalę.

Jestem w Australii. Zdecydowałem spędzić rok podróżując wanem. Wykasuję wszystkie rzeczy z internetu. Chce mieć spokój, spotkamy się jak wrócę. Jak coś, pisz do mnie na adres; dudmartisn23@yahoo.com. Przesyłam przytulasa.

Nagle stała się rzecz, której można było się spodziewać – Martins zniknął. Usunął konto na Instagramie i zmienił numer telefonu, którego używał do WhatsAppa. Ostatnia wiadomość, którą zostawił mówiła o planach rocznej wyprawy do Australii i odcięcia się od świata. Co się zatem stało z Eduardo Martinsem i kim on rzeczywiście był? Tego nie wie nikt. Nikt nie wie nawet czy w ogóle ta postać była fotografem z Brazylii i czy rzeczywiście przebywa w Australii.

W tej historii zastanawia mnie nie to, jaki tupet miał ten człowiek, lecz to jak wielkie firmy medialnie nie zorientowały się wcześniej, że coś nie gra. Kariera Eduardo Martinsa trwała dwa lata. W ciągu tego czasu od człowieka znikąd stał się pożądanym fotografem. A co do kwestii namierzenia tej osoby – co z numerami kont bankowych? Nikt nie wpadł na to, by to sprawdzić? Przecież ten człowiek dokonał licznych przestępstw. Miejmy nadzieję, że zajmie się tym ktoś, kto rozwikła zagadkę Eduardo Martinsa.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
newsyInspiracjeporadniki