Ewa Ćwikła: "Gdy fotografuję, otwieram się na świat i daję z siebie wszystko"
Rozmawialiśmy z Ewą Ćwikłą, wielokrotnie wyróżnioną fotografką w konkursie B&W Child. Jej pasja do fotografowania dzieci i tworzenia konceptualnych obrazów znalazła ujście w przepięknych zdjęciach. Poznajcie jej podejście oraz sposób na ukazanie tego, co skrywa jej kreatywny umysł.
13.03.2017 | aktual.: 15.03.2017 15:25
Ewa Ćwikła: Moje początki z fotografią to kółko fotograficzne w liceum. W domu, gdzieś w szufladach babci, leżał stary Zenit. Później był Ami. Zawsze fascynowało mnie patrzenie i zapamiętywanie, a aparat okazał się świetnym narzędziem, by to robić.
W szkole średniej nienawidziłam chemii, a tak się złożyło, że kółko fotograficzne prowadziła pani profesor, która wykładała ten przedmiot. Pomyślałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu i zapisałam się na zajęcia. Chemię zaliczyłam śpiewająco i bardzo polubiłam się z profesorką.
W domu było za mało pieniędzy na jajka, więc gdy nie mogłam kupić filmu do Zenita – szkoła pomagała. Byłam przeszczęśliwa, gdy wywoływałam moją pierwszą rolkę.
Przez długi czas nic nie robiłam – aż do czasu sesji ślubnej, przy której pan fotograf zwątpił, bo chciałam czegoś innego – bez kieliszka, bez retuszu. Wtedy takie coś było nie do przyjęcia, a my chcieliśmy innych zdjęć.
Zenit był przy mnie zawsze, chociaż cicho, bez klikania. W 1986 roku wyjechaliśmy z całą rodziną do Holandii. Pojechały wtedy ze mną już dwa Zenity, w tym Snajper, którego kupiłam za jedną z pierwszych wypłat.
W nowej ojczyźnie pojawiła się niepewność – druga ciąża i fotki automatem – chciałam iść z duchem czasu. No właśnie… na kilka lat zapomniałam, czym jest fotografia, a znałam tylko „fotki”.
Pierwszą stałą pracę w Holandii dostałam w studiu połączonym ze sklepem fotograficznym. Na początku pracowałam przy minilabie, później byłam niezastąpiona wszędzie. Moja ambicja nie pozwalała mi przestać, co doprowadziło do przepracowania i załamania.
Już nie byłam taka sama. Miałam pięknego Nikona ze wspaniałym obiektywem. Właśnie to okazało się najlepszą terapią. Brałam aparat i uciekałam w zapomnienie. Po roku odkupiłam firmę od tutejszego fotografa i zaczęłam zarabiać na zdjęciach.
Było ciężko – wszystkiego uczyłam się sama. Zmarnowałam wiele filmów, ale było warto, ponieważ teraz potrafię wczuć się w rolę kursantów na warsztatach, które prowadzę.
7 lat później kupiliśmy dom ze sklepem, gdzie dalej mieszkam i pracuję. Początkowo prowadziłam sklep fotograficzny oraz studio, teraz tylko studio.
Mój kolega, Janusz Szpakowski, który w tamtym czasie zdobywał wiele nagród, był i jest wspaniałym fotografem. Bardzo mi pomagał, chciał mnie wszędzie wkręcić i mówił, że mam talent. Nadal jest moim wiernym kibicem, chociaż nasze drogi rozeszły się lata temu. Byłam członkinią renomowanych grup fotograficznych. Źle się czułam między tymi dużymi nazwiskami i po paru latach zrezygnowałam z członkostwa wszędzie.
3 lata temu zaczęłam robić zdjęcia dla siebie i staram się odchodzić od fotografowania „pod publiczkę”. Jest ciężko, ale staram się, jak mogę. Rok temu zaczęłam wysyłać swoje zdjęcia na konkursy fotograficzne i o dziwo podobają się one jurorom!
Mam 55 lat, a dzięki fotografii czuję się na 30. Myślę, że ta pasja to cudowny detoks. Kiedy biorę aparat do ręki, dostaję ADHD. Zapominam o bożym świecie i nie liczy się nic – pełny odlot! No i ci wszyscy ludzi! Cudownie jest z nimi pracować. Myślę, że fotografia to bardzo intymna część mojego życia. Gdy fotografuję, otwieram się na świat i daję z siebie wszystko. Nie martwię się, że ktoś może odkryć tę inną Ewę. W zamian dostaję od moich modeli to samo – tę bliskość. Aż mi się łza w oku zakręciła.
Mam wspaniałego męża, który wspiera mnie w fotograficznej pogoni. Dźwiga moje torby i trzyma blendę; pomaga w organizowaniu warsztatów i jest moim najlepszym asystentem. Wszystkie moje uwagi przyjmuje „na klatę”, a i tak mówi później, że mnie kocha. Co do inspiracji – to może być wszystko: plakat, kot biegnący ulicą, dłoń na szklance z herbatą. Gdzieś tam zapisuję to w kadrach, a kiedy fotografuję, szukam tej chwili. Moją wielką inspiracją jest Paul Huf.
Jest wielu wspaniałych fotografów, którym chciałabym podziękować za inspiracje. Podziękować za to, że pokazują nam świat swoimi oczami. Podziwiam Marlenę Bielińską, która swoją fotografią potrafi dotrzeć do głębi duszy. Jej komentarze wiele dla mnie znaczą, dotykają tego, co czuję.
W torbie Billingham noszę mojego Nikona D800. Używam jeszcze D700, ale to jak idę na spacer w poszukiwaniu kadrów makro. Wykorzystuję obiektywy: 85 mm f/1.4, 50 mm f/1.4, 24-70 mm f/2.8 i 135 mm f/2.0. Jest jeszcze kilka, ale przeważnie łapię za 85-tkę albo 50-tkę.
Nadal kręci mnie fotografia tradycyjna i mam swoje stare aparaty. Na emeryturze zacznę na nowo swoją przygodę z analogami.