Fotograf stopił aparat w swoim dronie po tym, jak próbował zrobić zdjęcia gorącej lawy z bliska
– Je śli twoje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, nie jesteś wystarczająco blisko – mówił Robert Capa. Jak widać – nie odnosi się to tylko do fotografii reportażowej i dokumentalnej. Przekonał się o tym dość boleśnie Erez Marom i jego dron, ale przynajmniej zdjęcia wyszły dobre.
Erez Marom spędził dwa tygodnie fotografując na Hawajach. Jego pierwszym przystankiem była największa wyspa archipelagu. Celem było odwiedzenie wulkanu Kilauea i sfotografowanie płynącej lawy. By dojść do niego, Marom z przyjaciółmi musieli pokonać 8 km.
Na miejscu czekała na nich gorąca, parująca i mieniąca się różnymi kolorami lawa, która spływała zboczem tuż za granicą parku narodowego. Erez nie myślał długo i postanowi ł odpalić swojego drona DJI i ująć całe zjawisko z lotu ptaka. Nie przewidział jednak skutków swojego pomysłu.
Po godzinie od dotarcia na miejsce całej grupy, poziom rzeki lawy zaczął się podnosić i zalewać coraz większa powierzchnię zbocza góry. Marom wspomina, że wyglądało to wręcz hipnotyzująco i nie mógł sobie odpuścić ujęcia tego widoku. Fotografował przez 3 godziny podczas dnia, zachodu słońca oraz zmierzchu.
Z czasem zauważył, że prawa strona zdjęć z drona zaczęła się zaciemniać. Nie pomyślał, by to sprawdzić i dopiero po powrocie do hotelu zobaczył, co się stało. Był zaskoczony widokiem stopionego plastiku na kamerze drona. Jednak fotograf nie żałuje niczego – ten widok był warty poświęceń.
Więcej zdjęć znajdziecie na stronie internetowej Ereza.