Fotografowanie sąsiadów przez okno. Dochodowe, ale czy etyczne?
Nowojorski fotograf Arne Svenson podglądał sąsiadów przez okno. Zdjęcia prezentowane w galerii Julie Saul cieszą się dużym zainteresowaniem. Ale czy to w porządku?
Prywatność a podglądanie, szpiegowanie, inwigilacja – to tematy, które w ostatnim czasie wywołują dyskusje, nie tylko w odniesieniu do Internetu. Powraca również wątek prywatności w fotografii – zagadnienie pełne otwartych pytań, niedopowiedzeń i kontrowersji.
Arne Svenson, nowojorski fotograf, robił zdjęcia swoim sąsiadom – mieszkańcom apartamentowców. Fotografował ze swojego mieszkania, korzystając z teleobiektywu, który dostał od znajomego. To właśnie obiektyw zainspirował go, aby podglądać sąsiadów tak, jak fotografowie przyrody obserwują ptaki. „Nie różnię się od obserwatora ptaków, który czeka godzinami na to, aż pojawi się ruch zasłony wskazujący na to, że istnieje tam życie”, mówił Svenson. Jego zdjęcia ukazują to, jak zachowują się ludzie (nierozpoznawalni – nie widzimy ich twarzy), gdy nie wiedzą, że są obserwowani. Sprzątają, drzemią, siedzą w fotelach.
Prace Svensona wystawiła galeria Julie Saul. Cieszą się sporym zainteresowaniem, a ich ceny szacuje się na 7 tysięcy dolarów. Wraz z popularnością pojawiły się jednak kontrowersje: tytułowi sąsiedzi, którzy byli w stanie zidentyfikować swoje mieszkania czy sylwetki, zagrozili fotografowi sprawą sądową. Wyjaśniają, że obawiają się o swoją prywatność i bezpieczeństwo. Svenson broni się, wyjaśniając, że fotografował to, co każdy widzi na co dzień przez niezasłonięte okna, a zatem widok nie do końca prywatny.
[solr id="fotoblogia-pl-70375" excerpt="0" image="0" words="20" _url="http://olga.drenda.fotoblogia.pl/1595,co-wolno-a-czego-nie-wolno-fotografowi-w-podrozy-poradnik" _mphoto="angkor-70375-251x168-294acf4cc38.jpg"][/solr][block src="solr" position="inside"]2952[/block]
Mickey Osterreicher z National Press Photographers Association tłumaczy, że mamy do czynienia z nie do końca jasnym obszarem prawa. Adwokat Svensona powołuje się na pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji – i ma precedens, który świadczy na jego korzyść. W 1999 roku Philip Lorca-DiCorcia został oskarżony przez Erno Nussenzweiga, przechodnia, którego sfotografował w Nowym Jorku, o naruszenie prywatności. Nussenzweig rozpoznał siebie na jednym z ulicznych zdjęć Lorca-DiCorcii. Sąd orzekł wówczas na korzyść fotografa, uznając, że wolność wypowiedzi, również artystycznej, pozwala na fotografowanie ludzi np. w kontekście sceny ulicznej.
Sprawa Svensona przywodzi mi na myśl prace Miroslava Tichego. Czeski fotograf-outsider budował aparaty otworkowe ze starych opakowań, aby fotografować kobiety w parku czy na basenie. Jego fotografie są intrygujące i subtelne, co w pewnym stopniu niweluje dyskomfort płynący z faktu, że oryginał z Kyjova był nie tylko artystą i wynalazcą, ale też wścibskim podglądaczem. Czy zatem jakość prac może być argumentem usprawiedliwiającym wtargnięcie w czyjąś prywatność? I czy prace Svensona są aż tak dobre?