Fotografowanie w czasach, gdy za posiadanie aparatu groziła śmierć
Włodzimierz Kałdowski ma 91 lat i fotografuje od prawie osiemdziesięciu. Dokumentował działania Niemców w rodzinnej Bydgoszczy, gdy za posiadanie aparatu fotograficznego groziła nawet śmierć.
02.10.2014 | aktual.: 26.07.2022 19:48
Pan Włodzimierz dostał pierwszy aparat, gdy miał 12 lat. W 1935 roku stryj podarował mu aparat Kodak Brownie 127 na klisze zwojowe 4,5 na 6 cm, który kosztował wtedy 12 złotych, co było majątkiem. Opowieść fotografa kilka dni temu w można było obejrzeć w Faktach TVN.
Odkopany aparat
Gdy wybuchła wojna, mieszkał w Bydgoszczy. Zaraz po zajęciu przez Niemców miasta pojawiły się komunikaty, że Polakom nie wolno posiadać futer, fortepianów, radioodbiorników, czy aparatów fotograficznych, dlatego ten ostatni zakopał. Jednak, gdy zobaczył co Niemcy robią w mieście, nie mógł pozostać obojętnym, postanowił to dokumentować. Wtedy miał już małoobrazkowy aparat Baldina, który łatwo można było schować do kieszeni.
Już 9 września 1939 roku wykonał swoje pierwsze zdjęcia od wejścia Wermachtu na teren Rzeczpospolitej, gdy niemieccy żołnierze prowadzili na rozstrzelanie grupę Żydów i Polaków.
Uratowany dzięki gruszkom
Następnego dnia sam o mało nie stracił życia. Niemcy trafili do jego domu, kiedy słuchał radia, co było zabronione. Wyprowadzili go na zewnątrz zaznaczając na jego ubraniu krzyż. Od innych, w ten sam sposób oznaczonych, dowiedział się, że jest przeznaczony do rozstrzelania. Od tego wyroku uratowały go gruszki. " Ten krzyż, w trakcie marszu, udało mi się zetrzeć gruszkami, które wcześniej dała mi mama. Wszyscy ci z krzyżami zostali od razu rozstrzelani za murem. Ja już krzyża nie miałem" - wspomina fotograf.
Jednak to nie koniec niezwykłych historii pana Włodzimierza. W 1942 roku trafił do obozu pracy w Elblągu. Udało mu się przemycić tam swój aparat! "Wyrywkowo nas rewidowano. Sprawdzano jednak tylko kieszenie, dlatego udawało mi się przemycać aparat na plecach" - opowiada zapalony dokumentalista. Gdyby znaleziono przy nim sprzęt, groziła mu za to śmierć.
Z aparatem po wojnie
Po wojnie podjął pracę w "Wiadomościach Bydgoskich" i "Ziemi Pomorskiej". Dostał legitymację prasową z numerem 3. Teraz już mógł bez obaw fotografować zniszczenia wojenne i powracające życia w zrujnowanej Polsce. W 1946 roku Kałdowski wyjechał do Wrocławia na studia na Politechnice, gdzie mieszka do dziś. Ale aparat wciąż miał przy sobie. Został między innymi wynajęty przez firmę budowlano-rozbiórkową do dokumentacji każdej ulicy i domu w okolicy.
Pionier koloru
Na studiach natomiast pan Włodzimierz jako pierwszy w Polsce napisał pracę dyplomową o fotografii kolorowej. Było to spore wyzwanie, bo nawet profesor "nie bardzo wiedział co z tą moją pracą zrobić" - śmieje się dokumentalista. Niektórzy myśleli, że jego zdjęcia kolorowe są koloryzowane. Tymczasem jego praca dyplomowa na studia przyczyniła się do produkcji materiałów do kolorowej fotografii w Polsce.
Włodzimierz Kałdowski do tej pory robi zdjęcia, teraz cyfrowo. I swoje ogromne archiwum digitalizuje, aby mogły z niego korzystać następne pokolenia.