Fotoreporter Jakub Szymczuk opowiada o pracy na Majdanie

Fotoreporter Jakub Szymczuk opowiada o pracy na Majdanie
Źródło zdjęć: © © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny
Piotr Kała

26.02.2014 14:44, aktual.: 26.07.2022 20:01

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jakub Szymczuk, fotoreporter "Gościa Niedzielnego", trafił na najbardziej krwawy dzień protestów na Majdanie. Dziś, po powrocie z Kijowa, opowiada nam o pracy fotoreportera w warunkach walk ulicznych.

Opowiedz o warunkach pracy na Majdanie. Jacy są tam ludzie, jaka atmosfera? Czego się spodziewałeś, a co zastałeś?

Warunki pracy były bardzo dobre. Ludzie byli przyjaźnie nastawieni do fotoreporterów, zwłaszcza z Polski. Częstowano mnie herbatą, kanapkami. W trakcie strzelaniny ktoś mi dał paczkę papierosów, sok pomidorowy i snickersa, a poprosiłem tylko o zapalniczkę. Nie było szans odmówić, ludzie nam dziękowali, mówiąc, że bez nas Majdanu by już nie było. Ani razu nie spotkałem się z agresją czy niechęcią wobec mnie jako fotoreportera.

Niebezpieczne były jedynie walki z milicją albo Berkutem i czwartkowa strzelanina [podczas której zginęło najwięcej osób na Majdanie – przyp. red.]. Służby i majdanowcy byli tak agresywni, że często nikt nie kontrolował, w kogo rzuca albo strzela. Było bardzo niebezpiecznie. Mam na myśli głównie czarny czwartek, kiedy obok mnie został ranny w udo fotoreporter rykoszetem kulą odbitą od barykad. Ogólnie zastałem to, czego się spodziewałem. Dużo czytałem o warunkach na Majdanie, pytałem kolegów, którzy tam byli wcześniej. Zrobiłem porządne rozeznanie.

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Czy dało się tam pracować bez zaangażowania emocjonalnego? Na przykład: kiedy widzisz rannego człowieka, to czy w pierwszym odruchu próbujesz mu pomóc czy jednak wypełniasz obowiązek reporterski?

Na szczęście nie było takiej sytuacji, że musiałem pomóc rannemu. Kiedy ktoś upadał, natychmiast pojawiało się obok niego kilku kolegów i medyk. Nie będę robił z siebie bohatera w teorii, nie wiem, jak bym się zachował, gdybym musiał komuś pomóc i zaryzykować życie. Może bym pomógł, może bym robił zdjęcia, a może skuliłbym się w barykadzie, modląc się o życie. Cieszę się, że nie miałem takiej sytuacji i że obrońcy Majdanu mieli świetnie zorganizowany wzajemny system pomocy.

Starałem się wykonywać swoją pracę bez zaangażowania emocjonalnego, choć za każdym razem gdy widziałem postrzelonego człowieka, robiąc zdjęcia, błagałem Boga o jego życie. Kiedy widziałem martwego człowieka, modliłem się za jego duszę. Nie zostałem tam wysłany po to, aby brać udział w rewolucji, tylko po to, aby robić zdjęcia. Obrońcy Majdanu wymagali ode mnie tego, żebym fotografował; często nawet wołali nas, żeby robić zdjęcia ofiarom. Wiedzieli, że gdyby nie media, gdyby nie dziennikarze, ich sprawa dawno byłaby przegrana.

Czy możliwe było pokazanie w jakiś sposób strony rządowej, milicji, Berkutu? Jak milicja traktowała fotoreporterów? Czy słyszałeś, że dziennikarze oznaczeni "Press" też ucierpieli podczas protestów?

Fotografowałem głównie stronę opozycji. Majdanowcy nie pozwalali nam przechodzić przez barykady w stronę milicji, głównie dlatego, że regularnie palili opony, a milicjant nie wiedziałby, kto idzie w jego stronę i mogłoby się to źle skończyć. Poza tym słyszałem o fotoreporterach, którzy zostali ostrzelani z gumowych kul i pobici przez Berkut; jeden z fotoreporterów z Kijowa mówił, że strzelali po oczach. Nosiłem oznaczenia prasowe, jednak uważam, że w przypadku walk ulicznych dużo większe znaczenie miało szczęście i refleks niż oznaczenia, ponieważ panował tam ogromny chaos. Skoro rewolucjoniści potrafili sami wzajemnie ranić się brukiem, dlaczego mieliby przypadkiem nie trafić w dziennikarzy. Takie miejsce, taka praca, trzeba się liczyć z konsekwencjami…

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Do Kijowa pojechałeś z redakcji "Gościa Niedzielnego", dla którego pracujesz. Powiedz, jakie wsparcie otrzymałeś ze strony redakcji i jak dużo czasu spędziłeś na Majdanie?

Miałem pełne wsparcie redakcji: od ubezpieczenia, przez utrzymanie na miejscu, po bilety na podróż. Byłem dwa razy w Kijowie w ostatnim czasie: pierwszy raz, gdy było jeszcze spokojnie, 11-16 lutego, i drugi raz już w okresie przełomu, 19-23 lutego.

Czy fotografowałeś coś poza Majdanem?

Chciałem zrobić materiał o codziennym życiu Kijowa, ale nie było czasu na nic poza Majdanem i przyległymi ulicami. Za dużo się tam działo. Wystarczyło wyjść na kawę z mieszkania, żeby zniknąć na 5 godzin, bo w międzyczasie zdarzały się spontaniczne pogrzeby, tłum starał się linczować złapanego Tituszkę albo gdzieś trzeba było biec, bo nastąpił potężny wybuch... Często okazywało się, że to np. butla z gazem, ale nie mogłem sobie pozwolić, żeby tego nie sprawdzić.

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Czy słyszałeś o tym, że fotografowie czy dziennikarze z Rosji byli gorzej traktowani przez majdanowców?

Jak pisałem wcześniej, bycie Polakiem otwierało wiele furtek. Rosjan traktowano z dystansem. Oni z reguły nie przyznawali się, że są z Rosji, chociaż o atakach na ich dziennikarzy nie słyszałem.

Czy znasz język i czy ewentualny brak znajomości rosyjskiego/ukraińskiego był problemem?

Znam podstawy rosyjskiego, ale jeśli się wplecie w to polski i okrasi angielskim... można się dogadać praktycznie z każdym. Poza tym tam sporo ludzi mówi po polsku albo zna podstawowe słowa. Nigdy nie było tak, że nie mogłem się dogadać, choć czasem trzeba było trochę cierpliwości.

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Czy pojechałeś do Kijowa sam i czy sam tam pracowałeś?

Wyruszyłem sam, w samolocie spotkałem dziennikarza z innej redakcji. Wynajęliśmy apartamenty 20 metrów od pierwszej barykady Majdanu. Kiedy zobaczono, że jesteśmy dziennikarzami z Polski, dano nam bardzo dobrą cenę i darmowy (normalnie płatny) dostęp do szybkiego Internetu. Właściciel mieszkań chciał wesprzeć Majdan, ułatwiając pracę dziennikarzom. Mieliśmy rewelacyjne warunki i standard w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Później dojechał również mój redakcyjny dziennikarz, jednak ze względu na specyfikę wydarzeń pracowaliśmy osobno.

Jak oceniasz obraz Majdanu pokazywany w Polsce?

Trudno mi powiedzieć, nie miałem czasu śledzić przekazów. Ogólnie wiedza ludzi w Warszawie na temat tego, co się działo na Majdanie, jest ogromna, czasem większa niż moja, więc przekaz był bardzo szczegółowy. Pewnie jakość tego przekazu zależała od medium, ale ogólnie oceniam go pozytywnie, choć mogę się mylić.

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Czy obok tragedii, która działa się na Twoich oczach, były jakieś sytuacje zabawne?

Szczerze mówiąc, atmosfera nie sprzyjała zabawnym sytuacjom. Było wiele miłych akcentów, na przykład dokarmianie nas na Majdanie czy pomaganie w wejściu na barykady. Wiele osób, widząc, że jestem Polakiem, krzyczało: "Jeszcze Polska nie zginęła...". Na co spodziewali się odpowiedzi "Póki my żyjemy". Było dużo uśmiechów i dużo podziękowań dla nas, Polaków. To mnie bardzo poruszyło.

Jak te wrażenia z ostatnich dni zmienią Twoje patrzenie na świat i fotografię, pracę fotoreportera w przyszłości?

Obraz
© © Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

Nie jestem fotoreporterem wojennym, a w czwartek byłem na wojnie. Widziałem dziesiątki ofiar, śmierć, krew, płacz. Nie byłem gotowy na takie zdjęcia, jednak udało mi się powstrzymać emocje i strach i po prostu fotografować. Jestem z siebie zadowolony. Czuję, że to mnie odmieniło, jednak jest jeszcze za wcześnie na tego typu podsumowania. Na pewno nie zamierzam zmieniać zawodu i jeśli znowu trzeba będzie pojechać gdzieś, gdzie strzelają, to się tego podejmę.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia