Frymografia: Ziarna podświadomości
Plaża - koniec ziemi lub początek morza. Wszystko zależy od punktu widzenia. Dla mnie jest czymś więcej: błoną przybranej ojczyzny, miejscem gdzie czuję, że żyję na wyspie. Fascynuje mnie ten stan ekstremalny. Określa bowiem nie tylko geografię, lecz także wewnętrzny stan Brytyjczyków. Każdy z nich jest wyspą. Każdy ma własną plażę, która definiuje ich osobistą przestrzeń. Nie wolno jej naruszać. Dla jednych to cieniutka, łatwa do przeniknięcia granica, dla innych bezkresna pustynia.
09.05.2015 | aktual.: 26.07.2022 19:37
Zamykam oczy. Mam 6 lat. Jestem z rodzicami na wczasach w Łebie. Od kilku dni nie potrafię sobie wyobrazić morza. Za chwile zobaczę je po raz pierwszy. Mocniej ściskam matkę za rękę, gdy nasze stopy zaczynają tonąć w ciepłym piasku. Przed nami jeszcze kilka metrów do wydm. Nie wiem, co to takiego te wydmy. Wiem że zasłaniają wielką wodę. Wdycham zapach szyszek i jodu. Nie wiem, co to jod. Gdy stajemy na szczycie piaskowej góry, uginają się pode mną nogi. Dziś wiem już dlaczego - życie nigdy nie jest tak poziome jak nad morzem.
Zawsze fotografując na plaży mam ten sam dylemat: czy trzymać aparat w pionie - jak przykazuje Homo Sapiens - czy może poddać się pełzającej linii horyzontu. Czy moja opowieść ma być krótka i wysoka, czy ma się dłużyc niczym pasy autostrady. Zazwyczaj naciskam migawkę dwa razy, gdybym przypadkiem później zmienił zdanie. Często je zmieniam. Czuje wtedy jak w mój nerw wzrokowy uderzają fale. Miewam wątpliwości. Plaża jest takim miejscem, gdzie wszystko jest trochę Jing i Jang - symetryczne i wręcz przeciwne. Dla ludzi z aparatem to schizofrenia, awers i rewers tej samej historii.
Nigdy nie przypuszczałem że ja, chłopak z Podbeskidzia, żyć będę kiedyś na granicy ziemi i wody. Dziecięcy zachwyt minął. Teraz przeważa uczucie bycia oderwanym od kontynentu. Nawet tunel pod kanałem La Manche, którym można przejechać nie oglądając nawet morza, nie łagodzi mojej psychicznej klaustrofobii. Malownicze klify Dover czy dramatyczne wybrzeża Walii i Szkocji, nie poprawiają wcale samopoczucia. Potrafię sobie jedynie pomóc fotografią. Ona oswaja to, co wewnętrznie jest mi obce. Z wsypy czyni ląd, a z terra incognita ziemię obiecaną.
Może dlatego fotografowanie plaży z jej fauną stało się ważnym działem brytyjskiej fotografii. Wielu wspaniałym twórcom właśnie na plaży udało się uchwycić narodowy charakter Wyspiarzy. Nie w poukładanym środowisku studia, ale miedzy ziemią a morzem, wciśniętych miedzy to co znane i nieznane - będących pomiędzy. To właśnie na plaży Brytyjczycy utrzymują pion. Robią to by zachować poziom. Właśnie tu ich insularna psychika figluje bezkarnie z ziarnistą błoną wyspy.
Nie tylko wariują tak Brytyjczycy. Tu również dostaje świra światłomierz. Oszołomiony ogromem przestrzeni i brakiem ciemniejszych punktów odniesienia, kłamie. A my wybaczając tę niedyskrecję, korygujemy w głowie to, czego nie jest w stanie ustalić automat. Plaża lubi nie doświetlać. Chroni przez to swoją tajemnice i narzuca zdjęciom szarość. Jej istota staje się wówczas bardziej niedostępna. Pozornie monotonna, a faktycznie nieskończona w bezkresie interpretacji. Kocham za to plażę!
I tu zaczyna się dla mnie największe wyzwanie: jak w tej najprostszej, równoległej i najbardziej prostopadłej przestrzeni znaleźć środek ciężkości? Jej i mój własny. Jak się pojednać z czymś co mnie otacza od lat, we śnie i na jawie? Wreszcie jak stanąć z aparatem na końcu ziemi i spojrzeć w morze tak, by zdjęcie na zawsze wróciło ze mną w głąb wyspy? Tej na której żyje i tej, która jest we mnie.
Zamykam oczy. Mam 6 lat. Jestem z rodzicami na wczasach w Łebie. Czuję ciepło matczynej dłoni, zapach szyszek i jodu. Dopiero teraz uwalniam migawkę.