O tym, jak przygotowałem wystawę fotograficzną w domu. Nie było łatwo

O tym, jak przygotowałem wystawę fotograficzną w domu. Nie było łatwo
Marcin Watemborski

07.06.2019 13:05, aktual.: 07.06.2019 15:11

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Każdy z nas ma na pewno bogate portfolio – komercyjne i osobiste. Czasem warto jest pokazać te zdjęcia fizycznie, a nie tylko w internecie. Dotychczas druk i oprawę zdjęć zlecałem zewnętrznie, ale tym razem postanowiłem podjąć się tego sam. Dzisiaj chcę przybliżyć wam cały ten proces.

O projekcie – koncepcja i realizacja

W 2018 roku realizowałem projekt ”INKED /wydziarani/”. Przez proste, minimalistyczne portrety chciałem pokazać zróżnicowanie ludzi, którzy odwiedzają targi tatuażu Tattoo Konwent. Niestety nie załapałem się na Poznań Tattoo Konwent 2018 i realizację zacząłem dopiero od edycji wrocławskiej. Miałem przed sobą jeszcze 2 kolejne spotkania.

Wrocławska konwencja była eksperymentem – chciałem zobaczyć, czy odwiedzający wydarzenie będą zainteresowanie zrobieniem sobie pamiątkowego zdjęcia. Zanim jednak zacząłem fotografować, zadbałem o zgody na wykorzystanie wizerunku, gdzie uwzględniłem publikacje niekomercyjne – zarówno cyfrowe, jak i drukowane.

Estetyka zdjęć była bardzo prosta. Czarne kartonowe tło o szerokości 1,35 metra było oddalone od modela o około 2 metry. Każdy portret oświetlałem jedną lampą błyskową o mocy 300 Ws. Na niej był zamocowany softbox prostokątny (90 x 60 cm) z gridem, by światło nie rozchodziło się na boki i nie zaświetlało tła. Poniżej umiejscowiłem okrągły srebrny odbłyśnik o średnicy 110 cm. Wszystkie zdjęcia miały takie same parametry: ISO 200, 1/125 s oraz f/4. Wykorzystałem aparat Fujifilm X-T2 z obiektywem Fujinon XF 35 mm f/1.4 R (standardowa ogniskowa dla matrycy APS-C)

Zdjęcia cieszyły się dużą popularnością. Wydarzanie z cyklu ”Zrób portret u Watemborskiego” weszły nawet w oficjalny program Tattoo Konwent – przy tegorocznych edycjach kontynuujemy współpracę, chociaż już na kompletnie innych zasadach i w innej estetyce.

Po 3 wydarzeniach zgromadziłem łącznie ponad 230 zdjęć, z czego finalnie wybrałem 12. Do wystawy postanowiłem ograniczyć ilość zdjęć do 8 – głównie ze względu na koszt. Zgłosiłem się do organizatorów Tattoo Konwent z pomysłem wystawienia prac podczas Wrocław Tattoo Konwent 2019. Zgodzili się. Dostałem informację, że będzie przygotowane specjalne miejsce oraz będzie na mnie czekała osoba do pomocy w zawieszaniu prac. No tak. Najpierw musiałem wydrukować prace i je oprawić. Bałem się tego niemiłosiernie. Nigdy wcześniej tego nie robiłem.

Bałem się druku, ale nie było tragedii

Zanim wziąłem się za drukowanie i oprawę zdjęć, musiałem wybrać odpowiedni format oraz ramy. Wiedziałem, że zdjęcia wykadrowałem do proporcji 4:3 i zależało mi na tym, by ciemne tło się wybijało. Najlepszym pomysłem było znalezienie ram z passe-partout.

Odezwałem się do znajomego, który zajmuje się zbijaniem ram i oprawą. Koszt jednej ramy 50x40 cm z wyciętym passe-partour wynosił 80 złotych. Było to dla mnie zdecydowanie za dużo. Z tyłu głowy paliła mi się czerwona lampka, która przypominała, że na wydarzeniu te zdjęcia mogą spaść, a szkło się stłucze. Zdecydowanie niepożądany scenariusz na konwencji tatuażu, gdzie na prawie każdym stoisku ktoś się tatuuje.

Udałem się do IKEA, gdzie przekopałem chyba wszystkie możliwe ramy. Ku mojemu zaskoczeniu żadna z nich nie miała szybki ze szkła. Były one zastąpione dość sztywną plexi, co było mi na rękę. Plexi się nie stłucze, więc nikogo nie zrani. Wybrałem format całkowity 50x40 cm, a dodatkowo w ramach było gotowe passe-partout 40x30 cm. Koszt jednej ramy wyniósł 25 złotych. Poczułem, że to może mieć sens, więc zapakowałem 8 ram do koszyka, zapłaciłem i udałem się do domu. Tam czekało na mnie większe wyzwanie – wydruk i oprawa.

Obraz

Przed wystawą udało mi się skontaktować z firmą Epson, która pożyczyła mi swoją drukarkę fotograficzną Epson SC P-600. Jest to profesjonalny sprzęt, który firma opracowywała przez lata. Opiera się na technice piezoelektrycznego druku pigmentowego, co ma zapewnić trwałość druku przez bardzo długi czas.

Zanim przewiozłem sprzęt do domu, Grzegorz z Epsona pokazał mi, jak podłączyć drukarkę oraz zwrócił uwagę na ważne ustawienia. Podobno przy pracy z MacOS-em drukarka może nie wczytać automatycznie właściwego sterownika i trzeba go wybrać ręcznie. Na szczęście w domu korzystam z komputera z Windowsem. Instalacja przebiegła bez problemu.

Obraz

W sekcji Print w Lightroomie ustawiłem DPI na 360 punktów według zaleceń Grzegorza oraz wykonałem wydruk testowy. Wszystko grało. Po załadowaniu papiery A3+ Premium Luster, drukarka sama zapytała mnie o format, wybrałem na jej panelu odpowiedni typ arkusza i przeszedłem do pracy.

Obraz

Moją największą obawą był brak zgodności kolorystycznej, ale ten problem w ogóle nie wystąpił. Skalibrowany monitor i drukarka z odpowiednim profilem poradziły sobie same. Jedyna różnica dotyczyła kontrastu – na papierze był on delikatnie mocniejszy, ale nie tak, by się tym przejmować. Wydruki były bardzo ostre i gęste. Na czerniach nie było żadnych artefaktów, a tony skóry wyglądały po prostu pięknie. Plusem jest też to, że nie musiałem czekać długo na gotowe zdjęcie – całkowity wydruk w formacie A3+ zajął drukarce Epson P-600 około 3 minut.

Oprawione zdjęcie to wizytówka fotografa

Zostawiłem gotowe arkusze na chwilę, by spokojnie wyschły. W międzyczasie rozmontowałem szwedzkie ramy, które po rozpakowaniu okazały się prezentować całkiem dobrze, a szczerze się tego bałem. Odgięcie kilku haczyków, rozłożenie konstrukcji i ściągnięcie folii z ”szybki” (była po dwóch stronach), zajęło chwilę. Tutaj bardzo pomocna okazała się moja koleżanka Ola, która miała więcej cierpliwości niż ja.

Obraz

Każde zdjęcie musiałem delikatnie przyciąć na podkładce biurkowej. Umiejscowiłem passe-partout na przodem w dół i delikatnie podkleiłem zdjęcie taśmą malarską z każdej strony. Ten zabieg zapewnił to, że zdjęcie nie przemieszczało się w ramie, ani nie odstawało.

Obraz

Podklejoną fotografię mogłem spokojnie wsadzić do ramy, ale nie obeszło się bez problemów. Mimo przedmuchania zdjęć oraz plexi za pomocą gruszki – było tam mnóstwo pyłków. Wydmuchałem te, które się dało – wydawało mi się, że zdjęcia są czyste, ale niestety wiórowe ramy zaczęły się sypać. Nauczka na przyszłość: trzeba inwestować w dobre, porządne ramy.

Wszystko poszło po mojej myśli

Oprawione zdjęcia zawiozłem na wrocławski stadion miejski, gdzie odbywała się konwencja. Faktycznie było przygotowane miejsce na moje zdjęcia oraz czekała osoba, która mi pomogła. Mateusz szybko wymyślił sposób zawieszenia zdjęć na haczykach z drutu i odchodzących od nich sznurkach. Nie mogliśmy wiercić w ściance, a to rozwiązanie było nieinwazyjne.

Obraz

Robiliśmy wszystko na ostatnią chwilę i później okazało się, że pośpiech to naprawdę zły doradca. W szale pracy nie zwróciliśmy uwagi, że gdy drut i sznurek się ułożyły pod ciężarem ram, te delikatnie zmieniły swoją pozycję. Później już nie mieliśmy czasu, by to poprawić. Wyszło trochę amatorsko, ale jak na pierwszy raz – nie było tragedii.

W trakcie Tattoo Konwentu co chwilę dostawałem powiadomienia o oznaczeniu mnie na zdjęciu. Osoby, które pojawiły się w mojej selekcji chętnie robiły sobie zdjęcia na tle portretów. Podobno mój kolega żartem nawet próbował wynieść jedno z nich. To doświadczenie było bardzo budujące i nauczyłem się kilku rzeczy. Teraz wiem, co muszę poprawić, by kolejny materiał był lepiej zaprezentowany i wiem, że do następnej realizacji podejdę już bardziej na luzie.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
poradnikiInspiracjeaktualności