Jak wujek Józek wielkiego fotografa pokonał...

W poprzednim felietonie obiecałem opowiedzieć historię o (przysłowiowym) wujku Józku, który ma za zadanie wziąć się za obróbkę RAWów i oczywiście sknocić ją koncertowo. Historia prawdziwa, sprzed kilku lat.

© Paweł Baldwin
© Paweł Baldwin
Paweł Baldwin

29.06.2016 | aktual.: 26.07.2022 18:59

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mój kolega brał ślub. Ponieważ obraca się w branży foto, nie miał kłopotów ze znalezieniem odpowiedniej ekipy zdjęciowej. Pojawiło się dwóch gości z trzema fullfrejmowymi Canonami i na oko dziesięcioma kilogramami obiektywów, wśród których połowa miała czerwony pasek serii L. Uprzedzeni, że chodzi o jakość, a nie ilość, ograniczyli liczbę oddanych zdjęć do „zaledwie” 500. Efektom ich pracy niewiele można było zarzucić, a z dostarczonego zestawu dało się wybrać setkę bardzo przyzwoitych ujęć. I wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby nie wujek.

Kilka dni po zawodowcach, albumik z wykonanymi przez siebie zdjęciami przyniósł wujek panny młodej. I szczęki wszystkim opadły, bo praca profesjonalistów w porównaniu z jego dwudziestoma zdjęciami wydała się niewiele warta. To nie był zbiór fotek, a REPORTAŻ, ułożony ze świetnych, cudownie obrobionych kadrów. Problem tkwił też w tym, że właściwie nikt nie widział, żeby ów wujek fotografował. Ten, przyciśnięty do muru, zeznał, że nic w tym dziwnego, gdyż podczas ślubu i całonocnego wesela zrobił on zaledwie 50 (pięćdziesiąt!) ujęć. Zapytany, czym zrobił tak wspaniałe zdjęcia, odpowiedział, że EOSem 10D, z 28 mm f/1.8 w roli standardu i 85 mm f/1,8 jako portretówką. Na marginesie dodam, że nawet kilka lat temu ten aparat był już zabytkiem.

Ale to dopiero początek – choć już pouczający – całej historii, która miała przecież dotyczyć RAWów.

© Paweł Baldwin
© Paweł Baldwin

W efekcie młodzi postanowili, że będą się chwalili przede wszystkim zdjęciami wujka, a cała robota zawodowców w zasadzie poszła na półkę. Ale wynikł problem, bo wujka nie było podczas sesji plenerowej, a tam powstało jedno świetne ujęcie, które młodzi chcieli dołączyć do zestawu. Istotą problemu było, że to zdjęcie (choć naprawdę dobre) zdecydowanie różniło się od wujkowych, przede wszystkim kolorystycznie. Wujek powiedział, że nie ma problemu: dajcie mi RAWa, a ja zrobię, co trzeba. I tu zaczęły się schody, bo fotograf stanął okoniem. Oddać RAWa? Nie ma mowy! Tłumaczą mu, po co i na co, że po obróbce wykasują RAWa z kompa. I że oczywiście nie chcą DOSTAĆ go, a KUPIĆ. Padały trzycyfrowe sumy, ale fotograf był nieugięty. Młody postanowił jeszcze raz spróbować, tym razem osobiście i pojechał do fotografa. Oczywiście z albumem. Początek rozmowy nie wróżył pozytywnego zakończenia, ale w końcu fotograf wziął do ręki albumik. Przejrzał zdjęcia raz, przejrzał drugi, pokiwał głową i wymruczał: jak to dobrze, że tacy ludzie nie pchają się do zawodowej fotografii. Potem pogrzebał w kompie i skopiował RAWa na gwizdek. Wręczając go młodemu, poprosił o przekazanie pozdrowień wujkowi. O kasie nie było mowy.

Morał? Nie kpijmy z wujków Józków, bo mogą nas niemile zaskoczyć. Wielki Fotograf z Dużym Aparatem może okazać się karzełkiem, gdy porównamy efekty jego pracy z tym, co potrafi stworzyć amator. No i warto pamiętać, że reportaż ślubny to jedna z wielu dziedzin fotografii, w której sprzęt ma znaczenie drugoplanowe. Jeśli tylko znajduje się w dobrych rękach i przykładany jest do czułego oka.

Komentarze (0)