Karol Nienartowicz: „W zdjęciach zawsze szukam współistnienia pięknej treści i formy"
Przez ponad 10 lat, w poszukiwaniu wspaniałych krajobrazów, zwiedził kilkanaście krajów Europy, ale najbardziej kocha polskie góry. Przez 45 dni fotografował swoją żonę w sukni ślubnej w najciekawszych miejscach gór Skandynawii. Jego pasja zamieniła się w zawód - fotografia napędza podróże i całe jego życie. Karol Nienartowicz opowiedział mi o sprzęcie, który nosi w nowym plecaku, a także o fotografiach, jakie tym sprzętem wykonał.
27.03.2017 | aktual.: 26.04.2017 22:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Góry czy fotografia - co było pierwsze?
14 lat temu poszedłem po raz pierwszy w góry i zabrałem ze sobą aparat analogowy. Od tego momentu nie rozstałem się z górami i fotografią na dłużej niż kilka tygodni. Przez wiele lat traktowałem fotografię jako hobby. Jednak po ponad 10 latach zaczęło to przynosić nieoczekiwane owoce. Obecnie jestem w takiej sytuacji, że mogę chodzić w góry nawet 3-4 razy w tygodniu, jeśli mam na to ochotę, a wychodząc z domu, mówię do żony, że idę do pracy.
Przez te wszystkie lata fotografowałeś w wielu krajach w Europie, a jednak ciągle wracasz w polskie góry, głównie Karkonosze.
Nie tylko w Karkonosze! Również w Tatry, Pieniny i Bieszczady. Lubię polskie góry, mimo że nie są ani najciekawszymi, ani najpiękniejszymi choćby w Europie. Mają miejsca wyjątkowe, ale są niewielkie i zdeptane. Mimo to kocham je całym sercem i lubię do nich wracać, bo są nasze, dobrze znane i przyjazne. A przy tym wciąż pozwalają zrobić wiele niesamowitych zdjęć.
Które miejsca w Karkonoszach najbardziej lubisz?
Lubię bardzo wiele miejsc, tak po polskiej stronie jak i po czeskiej. Zimą najchętniej wracam na Śnieżkę, gdzie fotografowałem już ponad 40 razy. Wiosną i latem idę zwykle do wnętrza Śnieżnych Kotłów, gdzie mogę doświadczyć skalisty „alpejski widok” w stosunkowo płaskich Karkonoszach. Uwielbiam również leżący już po południowej stronie granicy Kozi Grzbiet i biegnące nim szlaki dojściowe oraz sąsiedni Stoh, którym prowadzi niezwykle widokowy, mój ulubiony karkonoski szlak. Zimowe zachody słońca niesamowicie się prezentują sprzed schroniska na Szrenicy, gdzie kiedyś często nocowałem.
Twierdzisz, że nie jesteś ani podróżnikiem, ani fotografem. To kim jesteś? Podróżujesz, aby fotografować czy fotografujesz, aby podróżować?
To już nieaktualne stwierdzenie. Od jakiegoś czasu podróżuję, aby fotografować i fotografia ustawia większość wyjazdów.
Od pewnego czasu korzystasz z plecaka Tenba Shootout Backpack 32L. Jaki sprzęt tam nosisz?
Pierwsze wrażenie było niesamowite. Jakość wykonania, ilość kieszeni i możliwości podziału wnętrza, przerosła moje oczekiwania. Wcześniej jedynie czytałem o Tenbie, że to ciekawa alternatywa dla LowePro – hegemona na polskim rynku, jeśli chodzi o klasowe plecaki i torby fotograficzne. Bardzo spodobała mi się liczba przegródek, którymi dowolnie można podzielić wnętrze plecaka tak, by najlepiej dopasować je do własnych potrzeb. Sztywna konstrukcja całego plecaka (ze stelażem!) dobrze chroni sprzęt, a przed wilgocią strzeże gustowny czarny pokrowiec przeciwdeszczowy. Solidne zamki pozwalają na zabezpieczenie komory głównej poprzez wpięcie kłódki, której, niestety, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, brakuje na wyposażeniu. Spodobało mi się jeszcze kilka drobiazgów, takich jak sztywna kieszeń na okulary, portfelik na karty pamięci, karabinek do przypięcia jakiegoś drobiazgu, a nawet wąska kieszonka na długopis. Wczesnowiosenna pogoda wiąże się z dużą ilością wilgoci, więc często stawiałem plecak na gliniano-błotnym podłożu. Ubrudzoną błotem podstawę umyłem z łatwością po powrocie do domu, bo jest wykonana z tworzywa sztucznego i czyści się szybciej niż brudzi. Oto, co ze sobą zabrałem:
#wtorbęTenba
Co dokładnie znajduje się w zestawie?
Mój zestaw fotograficzny waży ponad 9 kg. Jeśli do sprzętu foto doliczę wagę plecaka, wodę lub termos, coś do jedzenia i zapasową kurtkę, to zawsze mam ze sobą minimum 15 kg na plecach. Na krótkie plenery (do kilku dni) zabieram jedno body Canon 5D Mark II i dwa obiektywy: zoom szerokokątny i teleobiektyw. Te dwa szkła pokrywają praktycznie wszystkie moje potrzeby. Ze względów praktycznych nie zabieram ze sobą obiektywu, który uzupełnia lukę w ogniskowej między 40 mm, a 100 mm. Oprócz tego noszę niezbędne akcesoria: pilot, poziomicę i filtry. Statyw, który posiadam waży aż 3 kg, ale mam gwarancję nieporuszonych zdjęć nawet przy silnym wietrze.
W zestawie masz dwa zoomy - obiektyw szerokokątny oraz teleobiektyw. Do jakich kadrów używasz tych szkieł?
Obiektyw szerokokątny to moje podstawowe narzędzie pracy. Wykonuję nim większość zdjęć, przede wszystkim ogniskową 17 mm. Ten sam obiektyw służy do tworzenia panoram. Z teleobiektywu korzystam dość rzadko, myślę, że wykonuję nim nie więcej niż 10% wszystkich zdjęć. Wyciągam go głównie do zbliżeń, ciekawych detali i panoram odległych miejsc.
Niektórzy mogą się zdziwić - teleobiektyw 100-400 mm do zdjęć krajobrazu. Wielu jest przekonanych, że do krajobrazów stosuje się tylko szeroki kąt.
I słusznie. Ale przecież nie ma jednej drogi. Znam wielu pejzażystów, którzy bardzo chętnie sięgają po teleobiektyw i często fotografują zbliżenia szczytów Tatr, zalane mgłą doliny, wierzchołki drzew ponad morzem chmur, itd. Ja robię to rzadko, ale się zdarza. Nie opieram swojego portfolio o zdjęcia „detali” pejzażu, bo są one dla mnie zwykle za mało charakterystyczne i mało wyraziste. Szerokie kadry to kwintesencja pejzażu, a zbliżenia to jego dopełnienie.
W plecaku widać też kilka filtrów. Jak mocno wpływają one na twoje zdjęcia, a ile jest w nich obróbki w Photoshopie czy Lightroomie?
Filtry to moje podstawowe narzędzie pracy i nigdy tego nie ukrywałem. Nie lubię zbyt długo siedzieć przy pojedynczym zdjęciu podczas obróbki, dlatego staram się jak najlepiej naświetlić klatkę już podczas fotografowania. Pamiętam zdziwienie uczestników warsztatów fotograficznych, które prowadziłem, kiedy pokazywałem surowe zdjęcie wprost z aparatu i plik po obróbce, który część osób znała z Internetu. Okazało się, że zdjęcie, po którym większość posądziła mnie o wielogodzinne grzebanie suwakami w programie, powstało w kilkanaście minut i surowy plik nie odbiegał znacząco od finalnego zdjęcia.
Tak jest bardzo często, a wszystko jest zasługą umiejętnego użycia filtrów (głównie połówkowych) i precyzyjną, ale dość szybką obróbką. Oprócz filtrów połówkowych korzystam chętnie z filtrów szarych pełnych (tzw. ND) i filtra polaryzacyjnego. Każdy z nich używam przy odpowiednich warunkach, które sprzyjają jego użyciu. Jednak żadne filtry ani obróbka nie zastąpią odpowiednio upolowanych warunków i dobrego światła. Tylko one mogą podkreślić i wydobyć to, co najpiękniejsze w fotografowanym pejzażu.
Jakiego sprzętu używałeś gdy zaczęła się twoja przygoda z fotografią i podróżowaniem?
Moja przygoda z fotografią zaczęła się od kompaktu Vivitar, który robił fatalne zdjęcia. Zabrałem go tylko na kilka plenerów, bo dość szybko miałem okazję przesiąść się na Zenita E, który był kolosalnym przeskokiem jakościowym. Na Zenicie nauczyłem się zasad prawidłowej ekspozycji zdjęcia. Ta wiedza zaowocowała po kilku latach, kiedy kupiłem pierwszą lustrzankę cyfrową i mogłem od razu rozpocząć fotografowanie w trybie manualnym (M), z którego korzystam do dziś.
Moim pierwszym aparatem cyfrowym był kompakt Sony P-93 kupiony w lutym 2005 r. Po niezbyt udanym epizodzie z megazoomem Sony H1, kupiłem w 2007 r. pierwszą lustrzankę Sony Alpha A100.
Jak przejście z tradycyjnego sprzętu na cyfrowy wpłynęło na twoje zdjęcia?
Fotografia analogowa to kompletnie nie była moja bajka. Liznąłem odrobinę tradycyjnego podejścia do fotografii, wywoływałem filmy, pracowałem w chemii i na powiększalnikach. Jednak efekty były słabe, a na zdjęcia trzeba było długo czekać. Kiedy wziąłem w ręce pierwszy aparat cyfrowy - pożyczonego Olympusa, mogłem eksperymentować do woli z czasami naświetlania i śmielej kadrować, a przede wszystkim nie ponosiłem kosztów każdej klatki! Od tego momentu tak naprawdę zacząłem się rozwijać, choć rozwój ten był długi i mozolny.
Ile w twoich zdjęciach jest planowania i czekania, a ile zwykłego przypadku czy też niespodziewanego bycia w odpowiednim miejscu i czasie?
Kiedy idę na wschód słońca na Śnieżkę, mam w zarysie ogólny pomysł, co i jak będę fotografował. Na miejscu zawsze jednak następuje weryfikacja planów. Dość rzadko udaje mi się zrobić dokładnie takie zdjęcia, jak sobie wymyśliłem przed wyjściem w plener. Najczęściej z powodu nieprzewidywalnej pogody, a czasem dlatego, że na miejscu okazuje się, że coś innego jest ciekawsze niż to, co zaplanowałem. Czasem wystarczy jedna chmura, która przysłoni słońce o wschodzie i z zaplanowanego czerwonego wschodu nici. Ale ta nieprzewidywalność jest czymś, co bardzo lubię w górach.
Kilka miesięcy temu głośnym echem w Internecie odbiła się twoja sesja ślubna. Skąd wziął się pomysł na jej realizację?
Pomysł był wspólny, ale na jego realizację bardziej naciskała żona. Mnie trochę przerażało noszenie sukni ślubnej w góry, ale na szczęście okazało się to łatwiejsze, niż sądziłem. Nie chcieliśmy tradycyjnej nudnej sesji ślubnej w sukni i gajerku gdzieś w parku czy przy starym samochodzie. Stąd pomysł, aby fotografować się w kreacjach ślubnych we wszystkich najciekawszych miejscach, które odwiedzaliśmy przez 45 dni w Skandynawii. Nie widziałem wcześniej u nikogo górskiej ślubnej sesji zrealizowanej z takim rozmachem i to mnie ostatecznie przekonało do słuszności tego pomysłu. Będąc na miejscu, kiedy zobaczyłem pierwsze zdjęcia, już nie miałem wątpliwości, że to rewelacyjny pomysł. Być może za jakiś czas opublikuję odrzuty z tej sesji – zdjęcia, które były również ciekawe, ale nie dostały się do wybranej trzydziestki.
Jakie rady dałbyś początkującemu fotografowi, który chce zająć się fotografowaniem górskich krajobrazów?
Uzbroić się w cierpliwość. Dużo chodzić. Dużo fotografować. Nie oszczędzać na dobrym sprzęcie. Pójść na warsztaty fotografii pejzażowej. Promować własne zdjęcia w sieci.Podglądać lepszych od siebie. Pytać. Eksperymentować.