Małe koncerty czy duże festiwale - gdzie czeka nas więcej możliwości na ciekawe zdjęcia? [poradnik]
07.05.2014 11:14, aktual.: 26.07.2022 19:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Fotografią koncertową zajmuję się zawodowo od siedmiu lat. Przeszłam chyba przez wszystkie stadia typowe dla fotografa koncertowego: od fascynacji koncertami stadionowymi po zamiłowanie do muzycznej fotoreporterki. Dziś ten pierwszy etap uważam za bardzo ograniczający i mało atrakcyjny dla początkującego fotografa. Dlaczego?
Są to moje własne spostrzeżenia, często uogólnienia (bo od każdego z tych punktów może być jakiś wyjątek) i wnioski, jakie nasuwają się po wieloletnim zainteresowaniu fotografią muzyczną i koncertową. A ponieważ zbliża się sezon na festiwale wszelkiej maści i wizyty w klubach będą się przeplatały z obecnością na dużych imprezach, warto pomyśleć, jaką drogę obrać, aby jak najlepiej podszkolić swój warsztat i zdobyć najlepsze kadry. Zdjęcia ilustrujące artykuł pochodzą z imprez i klubów, na które nie była potrzebna akredytacja. Niektóre z nich zapisały się w mojej pamięci na dłużej niż fotograficzne relacje z Openera czy Off Festivalu.
Takie same kadry u wszystkich
Wyobraźcie sobie taką sytuację: festiwalowa scena, w fosie około 30-40 osób, zespół pozwolił na robienie zdjęć tylko z jednej strony. Ścisk i frustracja. Dodajmy do tego, że formacja jest oddalona od fotografów o paręnaście ładnych metrów, a artyści nie kwapią się, aby schodzić do fanów i przybijać z nimi piątki. Bardzo, ale to bardzo trudno wtedy o niepowtarzalne zdjęcia.
Licencje, umowy, zakazy
Marzycie o umieszczeniu w swoim portfolio zdjęć Metalliki, Pearl Jamu czy innej legendarnej kapeli? Zazwyczaj jest to niemożliwe. W ostatnich latach bardzo popularne stały się umowy z organizatorami, na mocy których zrobione przez nas zdjęcia mogą zostać wykorzystane w jednej konkretnej publikacji. W takich umowach zwykle znajduje się zapis o zakazie publikowania wykonanych przez nas zdjęć na prywatnych blogach czy w portfolio. Czasy, w których to fotografowie dyktowali warunki (ze względu na to, że było ich mało), minęły bezpowrotnie wraz z rozpowszechnieniem się fotografii cyfrowej i wzrostem zainteresowania fotografią koncertową. Po imprezie agencje bardzo często sprawdzają, czy fotografowie dotrzymują umów.
Bez AAA nie ma kreatywności
I tak, i nie. Ale kiedy pokazują portfolio takich tuzów fotografii koncertowej, jak Elmakias czy North, wtedy wychodzą największe perły. Po trzech numerach ochrona wyprowadza fotoreporterów z fosy, a ci często dostają zakaz robienia zdjęcia poza jej obrębem. Trudno też o jakąkolwiek formę kreatywności, jeżeli wykonawca oddalony jest od nas o 50 m. Z najbardziej pożądaną przez fotografów plakietką, czyli Access All Areas (ang. dostęp do wszystkich stref), można się swobodnie przemieszczać po całym obiekcie i przygotować rewelacyjny materiał: od zespołu grającego w karty po fajerwerki wystrzeliwane w czasie koncertu. Szkoda, że taką możliwość mają tylko nieliczni.
Dlaczego więc warto zainteresować się mniejszymi scenami? Powody są trzy.
Są źródłem ciekawych ujęć
Miejskie festiwale pokroju gdańskiego Streetwaves, plenerowe imprezy pod chmurką czy imprezy organizowane przez pasjonatów to niewyczerpane źródło interesujących, przykuwających uwagę fotografii. Na festiwalu bardzo trudno o wieloplanowe kadry z ciekawym tłem. W małych klubach, w których jest ciasno, niełatwo złapać samego artystę, ale dzięki temu zrobione tam fotografie bywają naprawdę ciekawe i potrafią zapaść w pamięć. Malutki klubik, w którym publikę od wykonawcy dzieli 50 cm, to zupełnie inne warunki niż rozłożysta scena festiwalowa. To całkiem inny klimat, kontakt z publicznością jest bardzo częsty, dzięki czemu nasze zdjęcia nabierają kolorytu. Nie ma nic gorszego niż "suche" fotografie wykonawców i wokalista obfotografowany z każdej strony. Co ciekawe, technikę "ciasnego" kadru stosują oficjalni fotografowie dużych klubów, m.in. Piotr Połoczański, fotograf gdańskiego klubu Parlament, który zdjęcia z fosy ogranicza do minimum. Reszta to właśnie obserwowanie publiczności, wieloplanowe kadry i wszelakie interakcje. Takie obrazy ogląda się z przyjemnością.
Nie ma problemów ze zdobyciem akredytacji
OK, praktycznie zawsze jest jakiś problem, ale na wiele mniejszych koncertów i do mniejszych klubów można śmiało wnieść aparat. Brak akredytacji i całej otoczki związanej z tym, że jesteś "profesjonalistą", wbrew pozorom bardzo ułatwia zadanie, bo nie czujesz ciężaru zlecenia i oddechu szefa na karku. Nie ograniczają cię ramy czasowe, a kiedy fotoreporterzy kończą swoją pracę i znikają po 2-3 kawałkach, ty możesz rejestrować dalszą cześć koncertu. Jednak pamiętaj, żeby nie przeszkadzać zespołowi ani oglądającym. To oni są na tym wydarzeniu najważniejsi.
Gorsze warunki do pracy
Tak, to plus. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty: jeżeli poradzisz sobie z warunkami w małym klubie (brak świateł, fosy i ogólny chaos), uwierz mi, będziesz gotowy na wszystko i nic cię nie zaskoczy. Potem będzie już tylko łatwiej.
Mam nadzieję, że ten tekst uświadomi Wam pewne rzeczy i zmotywuje do konkretnych fotograficznych działań. Tym bardziej że szał na koncerty w całej Polsce nie ustaje. I nie zanosi się na to, aby miało się to zmienić. Warto pomyśleć, czy próba dostania się na duże festiwalowe sceny ma sens, skoro tyle ciekawych wyzwań czeka na nas praktycznie obok, na małych plenerowych imprezach czy w miejscowych klubach.