Krótka rozprawka o tym, dlaczego przestałem robić portrety i jak sobie z tym radzę
02.02.2017 09:26, aktual.: 02.02.2017 22:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Uwielbiam fotografię portretową. To dla mnie sposób na opowiadanie historii. Niestety, przyszedł taki czas, w którym nie mogę zebrać się na sesję, a nawet jeśli już – nie mam ochoty patrzeć na te zdjęcia. Co poszło nie tak? Oto kilka moich przemyśleń na ten temat.
Stało się… Dopadła mnie niemoc twórcza. Kiedyś, no, nie tak dawno temu, uwielbiałem umawiać się z przeróżnymi ludźmi, poznawać nowych i robić portrety. Jeśli pomyślę teraz o zrobieniu jakiegokolwiek zdjęcia tego typu – aż mnie trzęsie. Ostatnio siedziałem i zastanawiałem się – dlaczego tak jest? Czy się wypaliłem? Dopadł mnie kryzys? A może mam tego wszystkiego po prostu dość…
- Okej, jakoś to będzie. Pójdę, pyknę parę zdjęć, wrzucę na kompa i będzie super – tak sobie myślałem, robiąc ostatnią sesję portretową. No cóż… Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, widzę, że moje podejście jest złe. Fotografia portretowa to pasja, sens mojego fotografowania, więc dlaczego myślę o niej jak o karze? Chyba znalazłem odpowiedź, właściwie dwie…
Po pierwsze – zacząłem robić portrety komercyjnie
Tak jest. Ja, idealista, sprzedałem się za złotówki. I niestety stało się to, czego się bałem – robienie portretów przestało mnie zupełnie cieszyć. Doszło do tego, że idąc na sesję, zacząłem myśleć o cyferkach na koncie, a nie o samej fotografii. Wzięcie aparatu do ręki wywoływało we mnie wstręt. Zrozumiałem frustrację, która wynika z zarabiania na fotografii. Coś okropnego.
Po drugie - przestałem mieć czas na jakiekolwiek własne projekty i miałem zdecydowanie dość portretów
Dopadł mnie przesyt oraz mechaniczne podejście. Proces twórczy, o którym niegdyś pisałem z taką wyniosłością, szlag trafił. Okej, przynajmniej kasa się zgadzała.
Kilka tygodni temu stwierdziłem, że trzeba coś z tym zrobić. Jaka była pierwsza myśl? Taka, że kupiłem nowy aparat. Bardzo profesjonalne podejście... W moje ręce wpadła przeurocza Minolta XG2 z obiektywem Rokkor 50 mm f/1.7. Śliczne, małe i w niezłym stanie. Koszt zabawki: 160 bilecików NBP. I co z tego, że kupiłem aparat? Fajnie, że mam nowy, mały obrazek, ale przecież fotografuję na średniaku. Będzie to coś nowego.
Postanowiłem, że załaduję do tego aparatu film, którego nie trawię i spróbuję zrobić coś innego niż portret. W środku wylądował kodak TMAX 400. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale mam jakąś awersję do tego negatywu, przynajmniej na średniaku. Ustawiłem światłomierz w aparacie na 200, by mieć detal w cieniach i zacząłem nosić aparat w plecaku lub na ramieniu. Stwierdziłem, że będę fotografował to, co przyciąga moją uwagę lub zwyczajnie mi się podoba – bez większej filozofii.
Po jakichś trzech tygodniach udało mi się skończyć rolkę. Byłem w międzyczasie w Sopocie, żeby odpocząć od mojego ukochanego Wrocławia. Nawet się udało i wróciłem z dobrym humorem. Zauważyłem, że w moich słuchawkach zaczęła lecieć inna muzyka i zamiast ukochanego Alexisonfire słucham Drake’a. Przeskok niezły.
Z wywołaniem negatywu zwlekałem kolejne dwa tygodnie. W końcu wrzuciłem rolkę do koreksu, zalałem FX39 i zostawiłem do wyschnięcia. Efekt, szczerze mówiąc, przerósł moje oczekiwania. Liczyłem na to, że będzie tam pełno gołębi i kubłów na śmieci albo innych mało wartościowych rzeczy. Właściwie to tak jest, ale kilka klatek można nawet pokazać. Wiem, że te zdjęcia nie są wybitnymi kadrami, ale mam niezłą frajdę z robienia ich.
W ten sposób znalazłem dla siebie odskocznię fotograficzną. Chodzę z aparatem, nie myślę nie wiadomo o czym oraz odzyskałem radość fotografowania. Zacząłem znowu myśleć o portretach, ale w innej formie. Niedługo się za to wezmę, pomysł musi jeszcze dojrzeć.