Lifestyle w słowackich Tatrach. Michał Gałczyński opowiada o swojej wyprawie
Michał Gałczyński pochodzi z mojej rodzinnej miejscowości - z Jeleniej Góry. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, lata temu, ani on, ani ja nie mieliśmy jeszcze zbyt wiele wspólnego z fotografią. Dziś Michał na co dzień zajmuje się fotografią akcji i ślubną. Ostatnio, przy okazji rodzinnego wypadu w Słowackie Taty zanurzył się w podróżniczo-lifestylowych klimatach.
Michał Gałczyński: Zdjęcia podróżniczo-lifestylowe, wbrew pozorom, nie różnią się bardzo od tej fotografii, którą się zajmuję. Robiąc zdjęcia sportowe, często robię je w podróży, z dala od mojej codzienności. Wyzwaniem jest zawsze dostosować się do panujących warunków. Podczas sesji ślubnych jest podobnie. Obie sytuacje dają mi możliwość docenienia otoczenia i ogromną frajdą jest robienie fotografii, kiedy natura sama ustawia się do zdjęć.
Jechałem tam z myślą o powrocie z fajnym materiałem. Przed wyjazdem bardzo dużo oglądałem zdjęcia Marka Ognia i chciałem sprawdzić, czy odnajdę się w takiej lifestylowo-podróżniczej akcji. Pomimo przygotowań, nie spodziewałem się takiego zachwytu. Tatry są piękne, serio!
Nie! Nasza rodzinna ekipa była dość autonomiczna w swoim zwiedzaniu. Każdy z nas miał inną kondycję i braliśmy pod uwagę nasze możliwości planując trasy. W którymś momencie zawróciłem nawet ze szlaku. Nowe buty strasznie mnie obtarły. Byłem zły, ale z drugiej strony gdyby nie to, nie strzeliłbym najfajniejszej fotki z tego wyjazdu. Wracając, trafiłem na lisy, które przy szlaku czekały na jakieś przekąski od turystów.
To były 3 dni spędzone na Słowacji. Pierwszego wyszliśmy na szlak, drugiego wjechaliśmy na Łomnicę, a trzeciego odbyliśmy spacer wśród koron drzew w Bachledowej Dolinie z piękną panoramą na Tatry.
Nasza Centralna Europa jest pełna pięknych miejsc. Mamy przecież góry i to w całym przekroju, od tych najniższych po wysokie, są jeziora i jest Bałtyk. Kwestia wypatrzenia w tym krajobrazie czegoś nowego i interesującego.
Pogoda jest zawsze. Są tylko źle przygotowani ludzie. Mam szczęście posiadania uszczelnianego body, więc deszczyk mi nie straszny. W dniu, w którym mieliśmy wjechać na Łomnicę, pogoda była piękna. Dobra widoczność i błękit nieba napawały optymizmem. Gdy wjechaliśmy na Łomnicki Staw (stację pośrednią), warunki diametralnie się zmieniły i szczyt schował się w gęstej chmurze. Troszkę podłamany, nie chowałem jednak aparatu, bo to również dostarcza mega klimatu. Mimo tego, że widoczność była prawie zerowa, starałem się oddać atmosferę, jaka tam panowała. No i uśmiechnęło się do nas szczęście, na jakieś pięć minut chmury się rozstąpiły, ukazując niesamowity widok.
Zdecydowanie to z liskiem na tle wysokich szczytów. Majestatyczny obraz przyrody. Niezależnie od tego, czy są to zdjęcia ślubne, akcji, czy podróżnicze, takie momenty są moimi ulubionymi. Te niespodziewane sytuacje, na które często nie mamy wpływu, a dostarczają tylu pozytywnych wrażeń.
Fotografie mam we krwi i każda sytuacja jest świetnym wyzwaniem, którego z chęcią się podejmuję. Bardzo mi się spodobał taki lifestylowo-podróżniczy styl moich zdjęć. Chętnie będę rozwijał się w tym kierunku, zwłaszcza że takie zdjęcia są świetnym dopełnieniem tego, co robię na co dzień. Chętnie zajmę się podobnymi projektami w przyszłości.
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.