Michał Sośnicki mówi o fotografii: "Sam moment wyzwolenia migawki jest zwieńczeniem dzieła"
Fotografia górska to to, co przynosi ukojenie niejednemu z nas. Cisza, spokój, świeże powietrze i człowiek sam na sam z własnymi myślami. W swoich fotografiach, Michał Sośnicki, podkreśla wagę tych wszystkich czynników. Zobaczcie, czym jeszcze charakteryzuje się jego twórczość.
Michał Sośnicki: Moją pierwszą lustrzankę kupiłem w Media Markt... na promocji! Było to w 2006. Wybór wtedy padł na Pentaxa K100D ze względu na jego dobrą cenę i podobno dobrą matrycę.
Miałem wtedy niewielkie pojęcie o fotografii i lustrzankach. Nie pamiętam nawet jaki model Nikona porównywałem wtedy z Pentaxem. Zacząłem robić zwykłe pstryki, chociaż wydawało mi się, ze robię coś naprawdę wyjątkowego...
I faktycznie było wyjątkowe. Wyjątkowo słabe. Widzę to dopiero z perspektywy czasu patrząc. Chociaż nie ukrywam – zdarzyło mi się pokłócić z niektórymi osobami o to wszystko.
Przypadkiem zobaczyłem w Krakowie plakat informujący o kursie fotografii artystycznej w Śródmiejskim Ośrodku Kultury. Zdjęcia prowadził (i nadal prowadzi) świetny fotograf – Zbigniew Pozarzycki.
Chodziłem na kurs przez prawie rok. Najpierw do grupy początkującej, później do zaawansowanej. Chyba miesiąc po dołączeniu do tej grupy postanowiłem iść własną drogą. Mimo wszystko bardzo wiele zawdzięczam Zbyszkowi i przyznaję, że to on nauczył mnie rzemiosła fotograficznego, które sam teraz szlifuję.
Specjalizuję się w fotografii górskiej, krajobrazowej. Od najmłodszych lat moi dziadkowie zabierali mnie w góry – na przykład na rajdy Lenina, które mało kto teraz pamięta.
Co weekend jeździłem z dziadkami do podkrakowskich dolin, albo na jednodniowe wycieczki w Gorce, Beskidy, czy rzadziej – Tatry. Spędziłem bardzo dużo czasu w mojej ukochanej Musznie w Beskidzie Sądeckim.
Dzięki temu wszystkiemu nauczyłem się patrzeć sercem, z później wizjerem aparatu.
Dlaczego góry? Powód jest prosty – kocham je! Nie mam ulubionego pasma górskiego. Tatry zawsze będą się pięknie prezentowały na zdjęciach, więc fotografuję je dość często z przełeczy nad Łapszanką na Spiszu, skąd według mnie jest najpiękniejszy widok.
Orawa, Spisz, Podhale, Beskid Makowski i Żywiecki z moją ukochaną Babią Górą...
Upodobałem sobie wschody słońca – światło jest wtedy piękniejsze niż o zachodzie. Poza tym – jadąc, lub idąc gdzieś w nocy, mogę wrócić do domu przed śniadaniem. To dość ważne przy trójce maluchów.
Od 11 lat organizuję także Świtaki, czyli letnie i zimowe wyjścia na wschód słońca w górach. Ich fenomen polega na tym, że jesteśmy grupą przyjaciół, która spotyka się w schronisku bez względu na pogodę i dopiero na miejscu decydujemy czy idziemy nocą w góry, czy też nie.
Pomysły na zdjęcia czerpię tylko i wyłącznie z głowy. Znam dużo miejsc – tych obleganych i tych, gdzie mogę być sam na sam z własnymi myślami. Praktycznie nie oglądam zdjęć innych fotografów.
Sam moment wyzwolenia migawki jest zwieńczeniem dzieła. Największą przyjemność sprawia mi to, gdy dotrę na miejsce i zaczynam fotografować przy sprzyjających warunkach.
Mgły w dolinach, które uwielbiam! Piękne, miękkie światło przebijające się przez chmury. Prawie w ogóle nie fotografuję, gdy na niebie nie ma żadnych chmur. To znaczy – fotografuję, ale unikam wtedy zdjęć z nieciekawą górną częścią kadru.
Od początku jestem wierny Pentaxowi. Teraz używam K3 oraz K5 ze szkłami: Sigma 10-20 mm f/4-5.6, 18-35 mm f/1.8, 17-50 mm f/2.8, 70-200 mm f/2.8 oraz Pentaxem 50 mm f/1.4