"Master of Photography" to genialny talent show. Monika Milewska opowiada, jak się tam dostała
Zamiast szokować, tańczyć i śpiewać - robią zdjęcia. Włoski program przyciąga chętnych z całego świata. Porozmawiałam z Moniką Milewską, polską fotografką, która wzięła udział w telewizyjnym programie "Master of Photography".
07.06.2018 | aktual.: 11.06.2018 10:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Monika Milewska: Z młodszym bratem bawiliśmy się aparatem mamy. Chciałam zrobić mu zdjęcie, on wyciągnął rękę do przodu i niefortunnie uszkodziliśmy sprzęt tak, że koszt naprawy przewyższał cenę nowego. Rodzice zdecydowali się kupić nowy, a nam zabronili się nim bawić. Także, co zostało zabronione, musiało zostać... podkradzione! Kiedy mamy nie było w domu, wyciągałam aparat z szafki i szłam fotografować kwiatki, owady, psa. Tak się zaczęło.
Fotografuję prawie połowę swojego życia, ale moja droga była wcale taka prosta. Zaczęło się od makro - kwiatki, owady, wszystko to, co dookoła domu. Kiedy zaczęłam wygrywać konkursy fotograficzne i dostawałam wyróżnienia w innych, stwierdziłam, że nie ma dla mnie innej drogi. Sprawiało mi to frajdę. Zawsze miałam aparat ze sobą, a okazało się, że przynosiło to jakieś wymierne na tamten czas wyniki.
Przeszłam przez edukację fotograficzną: Liceum Plastyczne w Gdyni, Akademia Fotografii w Warszawie, Szkoła Filmowa w Łodzi. W tym okresie co jakiś czas miałam zwrot o 180 stopni względem moich upodobań. W liceum kochałam krajobrazy - pewnie przez wzgląd na piękne położenie budynku szkoły, w którym się uczyłam. Ale w liceum została mi rzucona pierwsza kłoda pod nogi – jeden z nauczycieli powiedział, że jeśli nie zrobię dużego kroku na przód, to "nic ze mnie nie będzie”. W Akademii Fotografii zapałałam miłością do fotografii reportażowej. Latałam na marsze niepodległości, chciałam być w centrum, nie bałam się tego, że zarobię w łeb. Ot, takie nabuzowane hormony 20-latki. Myślałam, że będę fotografem wojennym.
W Szkole Filmowej, mniej więcej na 2 roku, zaczęło się wszystko krystalizować. Zaczęłam współpracować z modelkami, wizażystkami, stylistkami i poczułam, że to jest to. Oczywiście, nie odbyło się bez przeszkód – z mojej ukochanej fotografii portretowej na egzaminach końcowych dostawałam tróje. Z ogromną częstotliwością miałam ochotę to wszystko rzucić - i szkołę i fotografię - bo w końcu jest wiele dużo bardziej utalentowanych ode mnie, bo ja już jestem zmęczona, bo znalazłam pracę, w której się sprawdzam i nie robię tam zdjęć. Jednak bliscy mocno mnie pchali do przodu - nie rzuciłam studiów i teraz właśnie piszę magisterkę.
Światło. Kocham światło. To, jak ciekawe może dać efekty. Uwielbiam twarze. Najbardziej inspiruje mnie piękno, ale nie takie klasyczne. Smutek w dużych oczach, piegi. I lubię to przeinaczać, pokazywać po swojemu. Usłyszałam kiedyś, że jestem "opętana kolorem”, a w programie, za kulisami, uczestnicy nazywali mnie "blue girl". Nie dlatego, że jestem smutasem - raczej mam sporo pozytywnej energii, choć smucić też się potrafię - ale przez wzgląd na kolor właśnie.
Co cię inspiruje?
Światło, kolor, miejsca. To moje największe inspiracje. Lubię się wałęsać po mieście. Teraz już chodzę bez aparatu, ale zawsze przy sobie mam telefon. I chodzę, obserwuję, strzelam fotki telefonem. Czasem zdarza mi się też zaczepić kogoś na ulicy, bo ma ciekawą twarz.
Generalnie zasada jest taka, by pokazać, czym ta fotografia jest, z czym to się je i jak to ugryźć sprzętem, który kursanci mają. Są różne poziomy zaawansowania tych kursów. Ale to, co kręci mnie najbardziej, to możliwość podzielenia się moją pasją i możliwość obserwowania rozwoju uczestników kursu. Bywają osoby, które nie wiedzą, jak technicznie zrobić dobre zdjęcie, ale - często nieświadomie jeszcze - mają dobre oko i "to coś". To świetne uczucie, kiedy delikatnie pchając kogoś w odpowiednią stronę, widzisz rozwój i konkretne efekty. I fakt tego, że ci kursanci wracają na inne kursy, coraz bardziej zaawansowane, a w biurze mówią, że nie chcą innego instruktora, tylko mnie. Bardzo mnie to podbudowuje.
Dlaczego zgłosiłaś się do programu "Master of Photography"?
Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy przyszłam na zajęcia do szkoły i na tablicy korkowej wisiała kartka z ogłoszeniem o "Master of Photography". To był ostatni dzień zgłoszeń, była 12, czas miałam do 18-tej, bo o tej godzinie szłam do pracy. Pomyślałam: teraz albo nigdy. Wówczas sądziłam, że czas rozstawać się powoli z profesjonalnym robieniem zdjęć, miałam za sobą długi okres bez żadnych osiągnięć, a do tego w pracy, jako instruktor, szło mi lepiej. Pamiętam, że kiedy nagrywałam wideo do aplikacji i wysyłałam wszystko, nie brałam tego na serio. W końcu kto weźmie dziewczynę z Kwidzyna, małego miasteczka na Pomorzu, do jakiegoś wielkiego programu za granicą. A tu niespodzianka. Najpierw przeszłam pierwszy etap rekrutacji, a potem dostałam maila, że się dostałam. I pomyślałam: "no to śmiesznie".
To jest trudne pytanie. Nie wiem, kto dokładnie i na podstawie jakich kryteriów oceniał to wszystko. Trafiły do mnie tylko pewne komentarze, ale to tak bardziej personalnie, że ktoś bardzo polubił moje zdjęcia. Myślę, że w moich pracach musi być jakaś mocna, spójna rzecz, bo do tego typu programów bierze się raczej ludzi charakterystycznych. Jestem świadoma także, że musiałam mieć sporo szczęścia. No i na pewno poza samymi fotograficznymi umiejętnościami liczyła się też osobowość – w końcu to talent show. Musieli mieć pewność, że nie będzie ze mną nudno.
Pozostała dziewiątka uczestników to naprawdę cudowni ludzie. Nie muszę rozprawiać tu o ich talentach - w końcu lepiej zobaczyć ich prace i samemu ocenić. Dzięki temu, że to byli właśnie oni, konkretnie ci ludzie, to doświadczenie miało dla mnie zupełnie inny charakter. Okazało się, że nawet gdzieś w miejscu oddalonym o wiele kilometrów od domu, możesz spotkać swoją drugą rodzinę. Wspieraliśmy się nawzajem bardzo mocno. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim. Prawda jest taka, że nagrywani byliśmy przez większą część dnia i materiału jest tyle, że zmontować można to na różne sposoby. Ale mam świadomość tego, że to, co zobaczę w programie, a to, co wydarzyło się naprawdę, może wyglądać różnie. Takie są prawa programów telewizyjnych. Mamy ze sobą cały czas kontakt, planujemy się niedługo spotkać.
To, czego się nauczyłam, miało wymiar bardziej pozafotograficzny. Ciągła presja czasu, stres i zmęczenie. To mi pokazało, jak reaguję w ciężkich sytuacjach i pozwoliło odkryć siebie na nowo. To, co można zobaczyć przez 50 minut odcinka, to malusieńki wycinek tego, co się działo. Tak, jak na przykład w drugim odcinku: zadanie które mieliśmy, to pójść do studia, w którym były dwa zestawy oświetlenia, ale do końca nie wiedzieliśmy, jakie konkretnie. Mieliśmy dostać zwierzaka i właściciela jako modeli, ale nie wiedzieliśmy, co i kto to będzie. Na zdjęcia mieliśmy godzinę. Możecie sobie wyobrazić, że niezbyt da się przygotować do takiej sytuacji. Pomysły nie zawsze przychodzą do nas tak, jak byśmy chcieli. Czasami wkurzałam się sama na siebie, że totalnie mi nie idzie, a moje plany zmieniają się co chwila. Starałam się wykorzystać maksymalnie ten czas. Potem jeszcze trzeba było stanąć przed jury i po angielsku przedstawić swoją wizję. Ciężkie, ale ciekawe doświadczenie, za które jestem naprawdę wdzięczna.
Jakie masz rady dla młodych fotografów?
Mam takie pewnie znienawidzone przez moich kursantów zdanie, które bardzo często powtarzam. "Zależy, na czym nam zależy". Jeśli chcesz robić produkt, to rady będą inne niż dla portrecistów, ale uniwersalną radą chyba jest: Podążaj za swoim wewnętrznym głosem, a jak już odkryjesz, na czym ci zależy, to wyrażaj siebie. Jeśli będziesz to robić, to będzie miało ogromną wartość. Doceniaj ludzi, którzy z tobą współpracują, bo oni także stoją za twoim sukcesem. W tym miejscu chciałam serdecznie podziękować każdemu, kto poświęcił swój czas na współpracę ze mną, każdemu kto mnie wspiera. Wielkie dzięki!