Nikon Coolpix P900 – dwumetrowy zoom!
15.06.2016 21:28, aktual.: 26.07.2022 19:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zdecydowanie nadszedł już czas królowania fotografii wycieczkowo–wyjazdowo–wakacyjnej. Postanowiłem włączyć się w ów trend nie tylko samym fotografowaniem, ale też kilkoma testami sprzętu używanego do tego typu zadań. Ba, ale jaki to sprzęt?
Jedni w takich sytuacjach wybierają Poważną Lustrzankę i pełen plecak obiektywów. Czasami też – o zgrozo! – statyw. Inni, dla ograniczenia dźwiganego ciężaru oraz większej dyskrecji, chętnie zjeżdżają do poziomu bezlusterkowca APSC albo μ4/3 i kilku szkiełek. A jeszcze inni preferują zestaw jednego aparatu i jednego obiektywu. O, tu powody są bardzo różne, bo takim zestawem może być zarówno lustrzanka FF z 35/1.4, jak i kieszonkowy kompakcik z malutką matrycą. Tak czy inaczej, ja również zapisuję się do tej ostatniej grupy, choć przyznaję ze skruchą, że niekiedy korzystam z aż dwóch obiektywów. Niemniej kocham komfort pracy uniwersalną optyką i wszechstronnym – byle nie za dużym – aparatem. Zresztą już wspominałem o tym na blogu, w artykule Kochajmy superzoomy (LINK). Tak więc nie dziwcie się, że właśnie w tę stronę będę się kierował wybierając sprzęt do tej serii testów.
Na początek planowałem wziąć na warsztat Coolpixa DL24-500, korzystającego z 1-calowej matrycy i zooma o ogniskowych jak w swoim oznaczeniu. Ale ziemia wzięła i zatrzęsła się tam gdzie nie trzeba (znaczy w Kumamoto), co opóźniło dostawy nikonowskich ;-) matryc 1”. Musiałem więc zmienić plany, ale skoro już miałem chęć na Nikona, to zdecydowałem się na innego Coolpixa. Postanowiłem walnąć z grubej… wróć!... z długiej rury i wziąć na warsztat kompakta z rekordowo wyciągniętym zoomem.
I wiecie, coś w tym jest! Fotografując przez dwa tygodnie Coolpixem P900, starałem się mocno wykorzystywać tak niecodzienny zakres tele, zarówno dla potrzeb testu, jak i w przypadku robionych przy okazji „prywatnych” zdjęć. I gdy później przeglądałem materiał, okazało się, że ogniskowych powyżej 500 mm używałem WYŁĄCZNIE dla potrzeb zdjęć testowych. Widać nie były mi do niczego potrzebne. A ja myślałem, że lubię supertele i często je wykorzystuję! Może również i innym wcale nie jest ono tak potrzebne, by konstruktorzy musieli bić się o rekordy?
Na zdjęciach prezentowanych powyżej widzicie zakres kątów widzenia superzooma Nikona P900: najszerszy kąt (24 mm), najwęższy (2000 mm, w kadrze zmieścił się wyłącznie fragment latarni na kopule kościoła), najwęższy z dwukrotnym zoomem cyfrowym oraz z czterokrotnym cyfrowym.
To co mnie bardziej cieszy, to duża waga przykładana przez producentów tego typu aparatów do szerokiego kąta. Praktycznie we wszystkich „kompaktach >1000 mm”, optyka zaczyna się na 24 mm, a bywają i słodsze rodzynki: 21 mm u Canona i Samsunga oraz 20 mm u Panasonica. Cieszy to, bo o ile węższy kadr zawsze można sobie wyciąć, o tyle z szerszym już tak łatwo nie pójdzie.
Dobra, koniec z kreśleniem tła, już przechodzę do Coolpixa P900. Nazywanie go kompaktem to lekkie nadużycie. 14 cm szerokości, 15 cm długości, 10 cm wysokości – nie chciało mi się grzebać w danych cyfrówek, ale jestem pewien, że znajdą się APSowe lustrzanki o mniejszych gabarytach. Jasne, o superdługim zoomie nie ma wówczas mowy, ale na 18-200 mm by starczyło. Masa 900 g to też bardzo dużo jak na kompakta, ale ona zupełnie mi nie przeszkadzała. To dlatego, że aparat ma genialny, głęboki i dość ostro wyprofilowany uchwyt, na dokładkę pokryty wyjątkowo małopoślizgową gumą. Taki komfort trzymania aparatu i świetne wyważenie gdy wisi on noszony w opuszczonej ręce, zdarza się naprawdę rzadko, jeśli już to w aparatach wysokiej klasy. Przy okazji – P900 z polskiej dystrybucji kosztuje nieco poniżej 2500 zł, więc całkiem rozsądnie… jak na rekordzistę.
Jeszcze pociągnę temat ergonomii i obsługi, bo kilka rzeczy wartych jest wspomnienia. Wygodnie obsługuje się zooma: obrotową dźwigienką przy spuście lub przesuwną góra / dół na obiektywie. Ja używałem ich obu, bo pierwsza pozwalała na szybką zmianę ogniskowej, a druga na precyzyjną. Przed tą na obiektywie umieszczono bardzo przydatny przycisk do chwilowego odjechania zoomem. To niemal obowiązkowy element przy korzystaniu z zakresu supertele. Dzięki temu możemy szybko się zorientować w okolicach docelowego kadru i „gdzie, u diabła, zwiało mi to ptaszysko?!”.
Przycisków na obudowanie może i nie ma dużo, lecz nawet podczas ambitnego wykorzystywania podczas testu wielu funkcji aparatu, nie miałem problemów ze sprawnym docieraniem do nich. To pewnie dzięki dwóm pokrętłom sterującym (klasyczne tylne plus nawigator), czterem funkcjom przypisanym czterem kierunkom nawigatora i centralnemu przyciskowi OK, dzięki któremu możemy błyskawicznie przejść do doboru położenia pola AF. Na górze mamy definiowalny przycisk Fn, pod którym możemy schować jedną wybraną funkcję. Niby nie ma czym się chwalić, ale w rzeczywistości jednak jest. Chodzi o to, że tę funkcję możemy szybko zmienić na inną (jedną z dziewięciu) z poziomu tego przycisku, bez konieczności wchodzenia do menu.
Ekran umocowany jest na „pełnym”, bocznym przegubie, daje on obraz przyzwoitej jakości. Może tylko w ostrym świetle słonecznym mógłbym ponarzekać. Ale wówczas można przecież skorzystać z elektronicznego wizjera. No, niby można. Ale się nie chce, bo wizjer jest marniutki. Powiększenie obrazu znikome, kontrast jeszcze gorszy, a gdy się widzi jak oddaje kolory nieba, to od razu zaczynają boleć zęby. Tak to wygląda przy zdjęciach w dobrze oświetlonym plenerze, bo przyznaję, im słabsze światło, tym efekty wizualne lepsze. A, Coolpix P900 oczywiście dysponuje czujnikiem zbliżeniowym do automatycznego przełączania obrazu ekran ↔ wizjer.
Wielce kłopotliwy okazuje się brak informacji o użytej ogniskowej. Rzecz ważna zwłaszcza przy dłuższych ogniskowych, choćby dla ustalenia jak długim czasem możemy fotografować bez ryzyka poruszenia aparatem / rozmazania fotografowanego obiektu. Fakt, że na tubusie obiektywu nie ma oznaczeń jest łatwy do wyjaśnienia. Po prostu najbardziej chowa się on w obudowie nie przy 24 mm, a przy 40 mm. Stąd w dole zakresu trudno by było nanieść jednoznaczną skalę ogniskowych. Gorzej, że ogniskowa nie jest deklarowana przy odtwarzaniu zdjęć – tego już nie mogę zrozumieć. Sensownym wyjściem byłoby samodzielne naniesienie na tubus skali dłuższych ogniskowych, na przykład z użyciem białego pisaka permanent.
No dobrze, a autofokus? Działa szybko, jest celny i rzadko się gubi. Materiały reklamowe Nikona mówią o „szybkim autofokusie”, więc trochę się bałem, że to próba zamaskowania jakichś niedociągnięć. Ale nie, on naprawdę jest sprawny. W każdym razie w trybie pojedynczym. Bo już AF-C… ee… no, właściwie, to AF-C nie istnieje. W każdym razie w formie znanej z lustrzanek. Racja, jest AF-F, ale on sprawdza się tylko przy filmowaniu, bo podczas fotografowania działa wyłącznie gdy nie wciskamy spustu migawki. Czyli służy wyłącznie do tego, by podczas kadrowania obraz w wizjerze / na ekranie pozostawał ostry. Tak więc, o jakichś zdjęciach obiektów w szybkim ruchu od – do aparatu, możemy zapomnieć. No, chyba że strzelamy szybką serię, podczas której przemieszczenie obiektów jest na tyle nieduże, że zmieści się w głębi ostrości. A owa głębia jest spora, bo to przecież kompakt z malutką matrycą i wcale nie takim jasnym obiektywem. Na dokładkę serie Coolpixa P900 są naprawdę szybkie (7 klatek/s), a liczą maksymalnie 7 zdjęć. Wszystko to pomaga pracować tym aparatem i wcale nie potrzebować AF-C. Dobra, ironizuję. Po prostu konstruktorzy aparatu za pomocą tak dobranych parametrów zdjęć seryjnych zamaskowali niedoskonałości systemu AF. Ale innej z tym związanej wpadki nie zamaskowali. Chodzi o długotrwały zapis serii zdjęć. Niby jest ich tylko 7, i to wyłącznie JPEGów, a przelanie ich na kartę pamięci (nawet szybką) zajmuje 4,5-5 s. Przez ten czas Coolpix jest „martwy”. Na boisku przed nami kolejna akcja, a my na 5 s jesteśmy zablokowani. Paskudne uczucie!
Dodatkowe tryby zdjęć seryjnych Nikona P900 to już tylko dodatki powodujące, że aparat ma ładniej prezentować się katalogowo. Mamy więc dostęp do serii: 120 klatek/s przy rozdzielczości VGA (maks. 60 ujęć) albo 60 klatek/s przy 2 Mpx 16:9 (maks. 60 ujęć) oraz 9 zdjęć 1 Mpx przy 7 klatkach/s w trybie kończenia rejestracji naciśnięciem spustu (Pre-shooting).
Zestaw trybów działania aparatu nie jest jakoś szczególnie obszerny. Jednak widać, że to nie wskutek celowego projektowania „surowego” kompakta – jak to pamiętam z Coolpixów P300/310 – a raczej z chęci zapewnienia sporych możliwości działania, bez zbędnego komplikowania i przepełniania aparatu wodotryskami. Choć gdy widzę w menu „lustrzankową” zakładkę edycji trybów barw Custom Picture Control, zastanawiam się, czy twórcy aparatu jednak nie traktują jego użytkowników zbyt poważnie. Ale już z balansem bieli podziałali rozsądniej, bo do typowego kompletu ustawień dodano wyłącznie korekcję, ale autobraketingu bieli już nie. Jednak autobraketing ekspozycji oczywiście jest, podobnie jak trzy tryby pomiaru światła.
Trochę brakuje mi funkcji, którą kiedyś spotykałem w Coolpixach, a mianowicie AE-BSS (Auto Exposure – Best Shot Selection), czyli auto-autobraketingu ekspozycji. Aparat naświetlał serię zdjęć różniących się naświetleniem, a potem, bazując na położeniu histogramu wybierał i zapisywał na kartę tylko to najlepiej naświetlone. W przypadku braku RAWów, taki tryb byłby bardzo przydatny. Niemniej klasyczny BSS, czyli automatyczny wybór najmniej poruszonego z serii 10 zdjęć, Coolpixowi P900 pozostawiono. I dobrze, biorąc pod uwagę długie ogniskowe obiektywu. Z funkcji wspomagających prawidłowe naświetlenie, znajdziemy jeszcze ADL, czyli Active D-Lighting.
Z automatyk ekspozycji niczego nie brakuje. Jest PASM, trzy ważne programy tematyczne zostały wyrzucone na wierzch i mają swe dedykowane pozycje na pokrętle automatyk, a pozostałych niemal 20 znajdziemy w menu pozycji SCENE. Dwa z tych programów zostały dodane ze względu na zakres zooma, a służą do fotografowania ptaków i księżyca. Pierwszy domyślnie ustawi ogniskową 800 mm, punktowe pole AF, a my możemy wybrać tryb zdjęć pojedynczych albo seryjnych. Przy programie księżycowym, ostrość ustawiana jest na ∞, ogniskowa na 2000 mm, aktywowany 2-sekundowy samowyzwalacz, a na ekranie pojawia się linijka z odcieniami, którymi możemy obdarzyć zdjęcie.
Z programów tematycznych wspomnę też panoramę, dostępną w opcjach „180°” i „360°” – wiadomo, że chodzi o kąty które możemy objąć panoramując. Niedostatkiem tego trybu jest nieduża rozdzielczość obrazu: 920 pikseli w pionie. Są też filmy poklatkowe, również z możliwościami wyboru, tym razem pod kątem tematyki zdjęcia. Jest więc na przykład opcja „krajobraz miejski” z 10 minutowym naświetlaniem, 50-minutowy „zachód słońca”, ale też 150-minutowe „nocne niebo”. Dla twardzieli przeznaczono klasyczny Intervaltimer dostępny wśród trybów zdjęć seryjnych. Z trybów typowo fotograficznych, znajdziemy jeszcze wielokrotną ekspozycję oraz 2- i 10-sekundowy samowyzwalacz (spustem migawki albo pilotem). Wybrany komplet ustawień możemy zapamiętać i szybko wywołać pokrętłem automatyk ustawionym w pozycji U (USER).
A „cyfrowo”? Są filmy (maks. FHD 60p), pewne możliwości obróbki zdjęć w aparacie (D-Lighting, kilka filtrów / efektów specjalnych, szybka automatyczna korekcja barw / jasności). Oczywiście, cyfrowych efektów upiększających możemy użyć już podczas fotografowania, z tym że wówczas trafiamy na inny ich zestaw niż przy edycji. Wi-Fi z NFC? Jasne, jest. A miłą niespodzianką okazuje się GPS współpracujący także z systemem GLONASS.
No i wreszcie docieramy do obiektywu Coolpixa P900. 24-2000 mm to oczywiście małoobrazkowy odpowiednik jego zakresu ogniskowych. Realnie sięga on od 4,3 mm do 357 mm i ma jasność f/2.8-6.5. Zoom optyczny możemy wydłużyć cyfrowym. Do krotności 2× nazywany on jest Dynamic Fine Zoom, oznaczany na skali zooma na niebiesko i teoretycznie nie powinien on zmniejszać szczegółowości obrazu. Dalej jest jeszcze zoom „żółty”, po zaaplikowaniu którego możemy osiągnąć kąt widzenia odpowiadający małoobrazkowym 8000 mm. Brzmi pięknie, ale czy da się to jakoś wykorzystać? Ten dwukrotny owszem, byle nie przekraczać rozdzielczości ekranowej. Ale 8000 mm oznacza już zupełny brak szczegółów i nawet na ekranie nie da się tych zdjęć oglądać jeśli mają wymiary większe niż kilka na kilka centymetrów.
Problemem tego obiektywu nie są jego wady wynikające z jakichś niedociągnięć konstrukcji. Na zdjęciach nie widać ani winietowania, ani dystorsji, ani aberracji chromatycznych. Pewnie zostały one (częściowo) usunięte cyfrowo, ale komu to szkodzi? Ba, nawet spadek rozdzielczości obrazu w okolicach rogów kadru nie okazuje się znaczący. Kłopoty z niezbyt wysoką ostrością zdjęć, czy też raczej „mydłem” pojawiającym się przy dłuższych ogniskowych, jest fizyka, konkretniej optyka, a już najdokładniej: nieduży maksymalny otwór względny. Ale niby co szkodzi f/2.8-6.5? Jak na zoom 24-2000 mm to i tak świetny wynik. Racja, ale pod warunkiem że na problem patrzymy z poziomu małego obrazka. A tu mamy matrycę kilka na kilka milimetrów, co przy jej rozdzielczości 16 Mpx przekłada się na położenie „dyfrakcyjnej granicy przysłony” w okolicach f/2. A więc nie tylko przy długich ogniskowych, ale w calutkim swym zakresie zoom Nikona P900 pracuje „po złej stronie” skali przysłon i nie jest w stanie wykorzystać swych możliwości. Możliwości, na które pracuje 19 soczewek w tym aż 5 ED i jedna Super ED. Całe szczęście, sprawy nie mają się tak źle jak by wskazywała teoria. Działają przecież systemy „redukcji dyfrakcji”, którymi chwali się w zasadzie tylko Sony, ale z pewnością korzystają z nich wszyscy producenci aparatów z matrycami mniejszymi niż APSC. Poprzez umiejętne podniesienie ostrości obrazu i mikrokontrastu, można spowodować, że do pewnego przymknięcia przysłony dyfrakcyjny spadek ostrości będzie niezauważalny lub słabo widoczny. Tak jest i w przypadku tego Coolpixa, stąd aż do f/4-4.5 możemy pracować bez obaw. Jednak już przy f/5, czyli jasności ogniskowych rzędu 300 mm, zaczyna pojawiać się mydełko. Ale przyznaję, do 500 mm nie bardzo ono mi przeszkadzało.
I jeszcze kilka przykładów wyglądu nieostrych obszarów kadru. Raz wyglądają one lepiej, raz gorzej, ogólnie nieźle jak na taki obiektyw.
Tak długi zoom jak ten w P900 nie ma prawa bytu bez stabilizacji obrazu. Jak to w Coolpixach, jest to stabilizacja optyczna, ale wyraźnie unowocześniona w stosunku do znanych wcześniej wersji. Nikon nazywa ją Dual Detect Optical VR, a owo Dual oznacza, że oprócz prędkości drgań kątowych wykrywany jest także „wektor ruchu”. W ten nieco zawoalowany sposób, konstruktorzy Coolpixa chcą się pochwalić, że Nikon wreszcie nauczył się analizować drgania liniowe, a nie tylko kątowe. W efekcie skuteczność stabilizacji ma sięgać 5 działek czasu, co byłoby wynikiem więcej niż bardzo dobrym. Jednak praktyka wykazuje, że wynik jest „zaledwie” bardzo dobry – w każdym razie w moich rękach. W teście Coolpix P900 wykazał 4-działkową skuteczność, trzymającą stabilny poziom w szerokim zakresie czasów i ogniskowych. Test wykonałem bowiem dla dołu zakresu zooma oraz ogniskowych z okolic 100 mm i 250 mm. Niepełna procedura testowa przeprowadzona dla 2000 mm wykazała, że przy 1/250 s nadal mamy 90% szans na zupełnie nieporuszone zdjęcie, ale przy 1/60 s już tylko 60%. Ważne też, że dalsze wydłużanie czasu ekspozycji powoduje gwałtowny spadek skuteczności stabilizacji. Jedno ostre zdjęcie na 10 wykonanych oznacza już dużo szczęścia. Trochę pomóc może BSS – to oczywiście na zasadzie przechodzenia ilości w jakość. No i pod warunkiem, że fotografowany obiekt nie porusza się. W takich wypadkach bez krótkich czasów ani rusz, a z nimi mamy problem. Dla zamrożenia ruchu ptaka, czy innego zwierzaka, wypadałoby skrócić czas o 3 działki w stosunku do zasady odwrotności ogniskowej. A w P900 migawka kończy się na zaledwie 1/2000 s, ewentualnie 1/4000 s, jeśli przysłona przymknięta jest do f/6.3 lub mocniej. Tia, mocniej – jej zakres i tak kończy się na f/8. No i ta dyfrakcja… Ale dopóki nie wydłużamy zooma ponad 500 mm, to jakiś tam zakres manewru jeszcze mamy. Przy 1000-2000 mm już praktycznie nie.
No, niby jeszcze możemy długość ekspozycji regulować czułością matrycy. Możemy? Nie bardzo. Zakres czułości przetwornika – przypominam: 1/2.3 cala, 16 Mpx – to ISO 100-6400. Mają chłopaki z Nikona poczucie humoru, co? ISO 6400, dobre! Ale przyznaję, że twórcom P900 z poczuciem humoru daleko do gości od D5. Zdjęcia z Coolpixa zrobione przy maksymalnej czułości da się oglądać bez szczególnego obrzydzenia na pełnym ekranie komputera. A z D5 i jego ISO 3 mln… no właśnie. Ale nie ma co kryć, że pomysł z tym ISO 6400 pochodzi z działu marketingu Nikona, któremu zależy, żeby dane aparatu ładnie się prezentowały. By poznać prawdziwe możliwości aparatu, zawsze warto zajrzeć do zakładki ISO Auto w menu i sprawdzić jaka jest domyślna najwyższa czułość w tym trybie. Bo tu marketingowy nie zaglądają, więc na ową wartość wpływ mają tylko inżynierowie. W przypadku P900 widzimy tam wybór pomiędzy ISO 400, a ISO 800. I tego można się było spodziewać: niższa wartość dla użytkowników wymagających, niższa dla zwykłych pstrykaczy. Szkoda tylko, że w „zwykłym” trybie ISO Auto oraz w programach tematycznych, Coolpix ma możliwość wskoczenia na ISO 1600. A nie powinien, gdyż przy tej czułości obraz już naprawdę dużo traci. Ja sam, w pełni mogę polecić korzystanie z czułości ISO 100 i ISO 200. Dla ISO 400 pojawia się już nie tylko spadek szczegółowości, lecz także osłabienie nasycenia kolorów. Ale niech będzie, ISO 400 w sytuacjach awaryjnych jeszcze daje radę. Jednak nie dotyczy to już ISO 800, a już na pewno nie ISO 1600. Jednak gdy wystarczy nam oglądanie obrazu na monitorze komputera, bez powiększania, a barwy nie wymagają super precyzyjnego oddania, to i ISO1600 nie trzeba się brzydzić. Ale gdy kupicie P900, to najpierw sprawdźcie, czy wasze odczucia zgodne są z moimi. Może was odrzucać będzie już ISO 400? Tak czy inaczej, od razu – tak jak ja – ustawcie obniżony poziom redukcji szumów. Ich i tak nie uświadczycie, ale szczegóły obrazu będą mniej zdegradowane.
O ile jestem w stanie akceptować stan rzeczy przy nieco podwyższonych czułościach, to – paradoksalnie – nie podoba mi się ISO 100. Idzie o mało plastyczny, nienaturalny, bardzo „cyfrowy” obraz tworzony przy natywnej czułości. Dotyczy to tylko dołu i środka zakresu zooma, bo w górze włazi dyfrakcja i zmiękcza obraz, co w tej sytuacji wychodzi mu na dobre. Gdy tak oglądałem zdjęcia na ekranie zmieniając ich powiększenie, doszedłem do wniosku, że wyglądają one ładnie powiększane nie bardziej niż do 50-70%. Czyli matrycę tego Coolpixa wypada traktować tak, jakby miała maks. 8 Mpx. I wówczas narzekania na „plastikowy” obraz się skończą.
Z innych kwestii wartych skrytykowania wymienię też źle funkcjonujący ADL. Nawet ustawiony w niską intensywność zbyt mocno rozjaśnia obraz, czasem działania na poziomie Low i High niewiele się różnią. No i brakuje opcji Auto, która przeważnie działa ciut za słabo, czyli prawidłowo :-)
Nietypowo pracuje automatyczny balans bieli. W sztucznym świetle żarówek i świetlówek kompaktowych sprawuje się podejrzanie dobrze. Wręcz bardzo dobrze. Troszkę ciepłej dominanty wrzuca, ale na tyle słabej, że nie wartej korygowania – w każdym razie na zdjęciach reporterskich. Ale niespodziewanie i oryginalnie P900 zaliczył wpadkę w plenerze. Bez obaw, w większości sytuacji nie dawał podstaw do narzekań, ale późnopopołudniowe słońce wprowadzało go w zdecydowanie zbyt ciepły nastrój. Żółtopomarańczowe kolorki byłyby łatwe do skorygowania przy wywoływaniu RAWów, ale temu Coolpixowi ich brak. Jeśli więc – przy takim oświetleniu – zależy nam na prawidłowo oddanych kolorach na zdjęciach wprost z aparatu, zaprzyjaźnijmy się z funkcją korekcji bieli.
Ale wiecie, ja tego Coolpixa nawet polubiłem! To dziwne, bo to nie mój typ aparatu, konstrukcja nie na moje potrzeby i wymagania, ale ujął mnie on swym działaniem. Jasne, wizjer prezentuje zdecydowanie za niski poziom, matrycy ktoś ukradł kilka milionów pikseli, RAWy też gdzieś się zapodziały, a z czułością nie ma co wychodzić ponad ISO 400. Ale już ergonomii nic nie mogę zarzucić, autofokus miło zaskoczył mnie swą sprawnością (w AF-S rzecz jasna), aparat działa bez opóźnień (nie licząc serii zdjęć), a balans bieli w sztucznym świetle plasuje go w tej konkurencji blisko podium. Do tego dochodzi przyzwoitej klasy ekran na pełnym przegubie, GPS, Wi-Fi, a najbardziej spodobało mi się rozwiązanie ręcznego ustawiania ostrości. Tak pomysłowego umieszczenia całego MF (łącznie z regulacją poziomu Focus Peaking) pod prawym kciukiem nie spotkałem w żadnej innej cyfrówce. Coolpixa P900 na pewno sobie nie kupię, ale tym którzy potrzebują dłuuugiego zooma, polecałbym ten aparat uwadze.
Podoba mi się:
- 2000 mm
- ręczne ostrzenie
- AWB w sztucznym świetle
Nie podoba mi się:
- obraz w wizjerze
- niska realna rozdzielczość obrazu
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
Zapraszam serdecznie!