Olympus M.Zuiko Premium ED 30 mm f/3.5 Macro, czyli mikre makro do Micro 4/3 [test]
04.07.2017 11:32, aktual.: 26.07.2022 18:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zminiaturyzować aparat jest łatwo. Nawet pełnoklatkowiec może być nieduży, czego świetnym przykładem są bezlusterkowe „siódemki” Sony. Ale żeby tworzyć malutkie obiektywy, przydaje się nieduża matryca. Stąd właśnie system Micro 4/3 przewodzi w konkurencji budowy małogabarytowych szkieł.
Niestety, nie jest tak pięknie, jak to Olympus kiedyś obiecywał, że obiektywy – wówczas jeszcze 4/3, a nie Micro 4/3 – będą mniejsze i jaśniejsze od tych przeznaczonych do aparatów APSC i małoobrazkowych. W rzeczywistości one są mniejsze ALBO jaśniejsze. Weźmy takiego 25 mm f/1.2 , a z dawnych czasów 35-100 mm f/2 – toż to olbrzymy! Tak, wiem, ten drugi to nie optyka Micro 4/3, a 4/3, ale też się liczy. Jednak gdy maksymalny otwór względny mamy na typowym poziomie, gabaryty obiektywów mogą być znikome. Nie tak dawno testowałem zestaw panasonicowych zoomów 12-32 mm i 35-100 mm na równie malutkim Lumiksie GM5. Teraz więc coś z Olympusa: M.Zuiko Premium ED 30 mm f/3.5 Macroo.
Trzydziestka makro? Co to za ogniskowa?! Nie taka bez sensu, bo to w końcu kąt widzenia małoobrazkowych 60 mm. Micro-Nikkorów na przykład. Olympusowa trzydziestka łączy funkcjonalność makro z w miarę standardową ogniskową. To niby trochę więcej niż typowe 50 mm, jednak dawniej ogniskowe 55 i 58 mm wcale nie były takie rzadkie w standardach. Jeśli dołożymy aktualną modę na fotografowanie Heliosami, można przyjąć, że i 60 mm łapie się na podstawową optykę.
Gorzej ze światłem, zwłaszcza że według popularnych obecnie przekonań, mniejsza głębia ostrości jest lepsza od większej głębi ostrości. A f/3.5 przy matrycy 4/3 cala obejmuje ostrością wszystko stąd aż do wieczności. W każdym według wspomnianych przekonań. Trochę racji w tym jest, w "fotografii ogólnej” na płyciutką głębię ostrości trudno liczyć. Jednak wraz ze zbliżaniem się do zakresu makro, najpierw zauważymy, że głębia wcale nie jest za duża, potem uznamy, że bez f/11 ani rusz, a w końcu zaczniemy narzekać, że przysłony nie da rady przymknąć bardziej niż do f/22.
Niewątpliwą – teoretyczną w każdym razie – zaletą ciemnych stałek jest łatwość uzyskania wysokiej jakości obrazu w całym kadrze już dla otwartej przysłony. Równomierna ostrość, brak aberracji, winietowania, dystorsji… tego należałoby się po trzydziestce Olympusa spodziewać. Zobaczymy, co tam wyjdzie na zdjęciach.
Długość obiektywu też nie jest taka mała. Bo choć ogniskowa niby dość krótka, jasność nieduża, to konstruktorzy postarali się uzyskać wyjątkowo wysoką skalę odwzorowania przy zastosowaniu wewnętrznego ogniskowania. Stąd zespoły soczewek muszą mieć się gdzie poruszać i z obliczeń wyszło, że obiektyw musi być długi. Ale bez paniki, to tylko 60 mm. Maksymalna średnica obiektywu wynosi 56 mm, ale jej nie reprezentuje pierścień ostrości, a fragment obudowy przy bagnecie – ten z naniesionymi informacjami o minimalnej odległości ostrzenia i maksymalnej skali odwzorowania. Dla uzupełnienia danych katalogowych dodam jeszcze, że średnica gwintu filtrów wynosi 46 mm, a obiektyw ma masę 128 g.
Choć obiektyw niepozorny, pod względem budowy optycznej nie ma czego się wstydzić. Zauważyć to już można, czytając jego oficjalną nazwę: Olympus M.Zuiko Digital ED 30mm F3.5 Macro. Ogniskowa zaledwie 30 mm, a już widać, że jest soczewka ED, czyli wykonana ze szkła o niskiej dyspersji! Ba, gdy spojrzymy do schematu jego części optycznej, zorientujemy się, że ta soczewka jest nie tylko niskodyspersyjna, a niskodyspersyjno-asferyczna. Na dokładkę są jeszcze dwie asferyczne, w tym jedna, przednia, to DSA, czyli dwustronnie asferyczna.
Deklarowana maksymalna skala odwzorowania wynosi aż 1,25×. W rzeczywistości jest ona nawet wyższa, mi wyszło, że to 1,37×. By długością klatki w aparacie małoobrazkowym objąć zaledwie to 12,6 mm, potrzeba skali odwzorowania ok. 2,8×. Pięknie, prawda? Tak, ale nie do końca. Chcąc uzyskać z pomocą makrówki Olympusa tak duże powiększenie, musimy ustawić obiekt w odległości… centymetra od przodu obiektywu. No, niech będzie, że półtora. Ale żeby było śmieszniej, Olympus w opisie obiektywu chwali się tą wadą: „Minimalna odległość od fotografowanego obiektu wynosi zaledwie 14 mm.” Jak tam wpuścić światło? Ciężko, chyba że ograniczymy się do obiektów oświetlanych wyłącznie od tyłu.
Dopóki jednak nie fotografujemy z odległości mniejszej niż kilka centymetrów liczonych od przodu obiektywu, a światło pada w miarę z boku, a nie zza naszych pleców, to nie jest źle. Mała średnica olympusowskiej trzydziestki staje się ogromną jej zaletą.
To jak tam z jakością zdjęć? Rozdzielczość jest bardzo dobra już od pełnej dziury. Brzegi kadru przy f/3.5 prezentują się ciut bardziej miękko niż centrum, ale i tam widać 2400 lph, czyli w zasadzie maksimum tego, co można wydobyć z 16-megapikselowej matrycy Olympusa. Konkretnie, z przetwornika OM-D E-M5 II, pracującego w trybie standardowym, bez wykorzystywania funkcji „przesuwania pikseli”. Przymykanie przysłony powoduje szybciutką poprawę naroży klatki i dla f/4 szczegółowością nie odróżniają się już one od środka. Stan błogości trwa prawie do f/8, gdzie zaczynają być widoczne pierwsze ślady (powtarzam: ślady) dyfrakcyjnego spadku rozdzielczości. Wyraźniejsze są przy f/11, ale i ta wartość nadaje się do używania. W odróżnieniu od f/16, przy której degradacja szczegółów obrazu jest znacząca i zupełnie nieużywalnej f/22. Tak to należy oceniać, gdy porównujemy rozdzielczość zdjęć wykonywanych przy różnych przysłonach. Ale gdy w plenerze trudzimy się nad jakimś mikromotywem, walcząc o każde pół milimetra głębi ostrości, owo teoretycznie zupełnie bezużyteczne f/22 może okazać się wybawieniem. Jednak w innych sytuacjach, gdy dbamy o jak najwyższą rozdzielczość obrazu, nie przymykajmy przysłony bardziej niż f/5.6.
Zresztą ta wartość okazuje się optymalnym przymknięciem dla trzydziestki Olympusa. Po pierwsze z powodu śladów bocznej aberracji chromatycznej. Wiadomo, że obiektyw ma prawo tę wadę wykazywać, ale wiadomo jeszcze lepiej, że duża część cyfrówek automatycznie i bezśladowo ją usuwa. A tu, na zdjęciach, jest. Słaba i z rzadka tylko ujawniająca się w okolicach pełnej dziury i zazwyczaj przy niedużych odległościach ostrzenia, ale jednak. Dobrze, że przymykanie przysłony szybko ją likwiduje. Co prawda jeszcze nie przy f/4, ale przy f/5.6 już na 100% jej nie będzie.
Tak jak i o dystorsję, której brak. Obiektywy makro przyzwyczajają nas od zawsze do braku zniekształceń tworzonego obrazu, więc wierzę, że i trzydziestka Olympusa odziedziczyła tę umiejętność. A może aparat coś tam poprawia cyfrowo? Nie wnikałem.
Jednak na pewno nie koryguje dwóch wad, których opis zostawiłem na koniec. Zresztą nie słyszałem, by komukolwiek udało się opracować system cyfrowego ich usuwania lub choćby osłabiania. Chodzi o osiową aberrację chromatyczną i spadek jakości obrazu przy zdjęciach pod światło. Ta osiowa AC mocno mnie zdziwiła, bo ani obiektyw długi, ani jasny. A aberracja jest, choć przyznaję, że widać ją tylko przy makro. Wystarczy ustawić dystans ostrości rzędu pół metra, a osiowej AC ani śladu. By dobrze ją wam pokazać, wykonałem klasyczny test na czarno-białym druku. Wada nie jest silna nawet przy otwartej przysłonie, niemniej bardzo powoli słabnie wraz z jej przymykaniem.
Dla odmiany, wraz z ze zmniejszaniem otworu przysłony, pogarsza się sytuacja przy zdjęciach pod ostre światło. Przeważnie przymykanie poprawia kontrast, ale wyraźniejsze (i mniejsze) stają się ewentualne bliki.
W przypadku tego M.Zuiko trochę sprawdza się tylko ta druga sprawa, gdyż bliki, a właściwie to smugi światła, są po przymknięciu lepiej widoczne. Ale już z kontrastem nic się nie zgadza, bo ten przy otwartej przysłonie jest najlepszy. Dziwne, ale – niestety – prawdziwe.
Plastyka obrazu? Oceńcie sami na publikowanych niżej zdjęciach. Ja sam się nie czepiam, ale do mydlanego bokeh, które lubię, trochę tej makrówce brakuje. Jednak całościowo nie jest źle. Obraz jest plastyczny, zasadniczo ze spokojnymi, a nie nerwowymi nieostrościami. Choć takie też z rzadka pojawiały się na zdjęciach.
Spodobał wam się ten obiektyw? Mnie tak, ale nie do końca. Zawiodłem się na zdjęciach wykonywanych pod światło, a bardziej zdziwiła niż przeszkadza aberracja chromatyczna, zwłaszcza osiowa. W ciemniej, krótkiej optyce makro nie spodziewałem się jej. Może jest ona kosztem uzyskania bardzo dużej skali odwzorowania? Bo ta naprawdę ucieszy tych, którzy jej potrzebują. I nie przeszkadza im dystans roboczy fotografowania wynoszący wówczas nieco ponad jeden centymetr. Rozdzielczość obrazu w całym kadrze bez zarzutu, dystorsji brak, a winietowanie mało przeszkadza. W sumie obiektyw ciekawy, dla wielu bardzo przydatny, ale na pewno nie rewelacyjny. Szkoda, bo trochę na to liczyłem.
- pełna rozdzielczość obrazu już od f/3.5
- mały dystans roboczy dla makro
- osiowa AC przy małych odległościach fotografowania
- zdjęcia pod światło
Ostatnio na blogu opublikowałem także: