Olympus M.Zuiko Digital ED 12‑100 mm f/4 IS PRO to mistrz! Test uniwersalnego obiektywu
Od zawsze uważam zakres 24-200 mm za idealny dla zooma uniwersalnego, spacerowego, wakacyjnego, czy jak go ktoś chce nazywać. Dlatego gdy pojawia się taka konstrukcja, jej przetestowanie uważam za swój obowiązek. Co prawda na Fotoblogii jedna recenzja tego zooma już się ukazała, lecz co testujący, to inny punkt widzenia, stąd zapraszam do mojego artykułu.
Wbrew pozorom, takich obiektywów nie ma dużo i nigdy nie było. Małoobrazkowe 28-200 (250, 300) mm to klasyka, podobnie jak analogiczne 18-200 (250) mm w APS-C. Ale już 24 mm albo APSowe 16 mm w dole zakresu to rzadkość. Na przełomie tysiącleci Tokina pokazała pionierski 24-200 mm f/3.5-5.6, ale on był mocno nieudaną konstrukcją. Potem długo, długo nie pojawiło się nic podobnego. No, poza drugim, również mało udanym, podejściem do tematu Tokiny APSowym 16,5-135 mm. Dobrze, że ostatnio coś się ruszyło. Jest FE 24-240 mm f/3.5-6.3 Sony, jest APSowy Tamron 16-300 mm, czas by i dla Micro 4/3 znalazło się podobne szkiełko. Z pierwszą propozycją wystąpił jesienią zeszłego roku Olympus i właśnie jego M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO biorę na warsztat.
Pierwszym jej usprawiedliwieniem jest kolejny fragment nazwy obiektywu: f/4. Nooo… superzoom ze stałym światłem!? I to jakim! Tego jeszcze w programie nie było. Przecież superzoomy od zawsze kończą się na f/5.6 albo f/6.3.
W nazwie widzimy też IS. To też dużo znaczy o powadze podejścia Olympusa do konstrukcji tego zooma. Dotychczas, jedynie jego 300 mm f/4 zasłużyło na wbudowaną stabilizację, uzupełniającą swym działaniem tę w aparatach. A tu, napotykamy ją w obiektywie do wszystkiego. Mam nadzieję że nie do niczego.
Choć – jeśli jeszcze nie wiecie o tym – rzecz działać będzie wyłącznie przy współpracy zooma z aparatami obsługującymi system Sync IS, czyli E-M1 II oraz E-M5 II i E-M1. W pozostałych, w menu wybieramy czy chcemy korzystać ze stabilizacji matrycy, czy obiektywu. Z tego co kojarzę, najstarsze PENy nie pozwalają na ten wybór i działać będzie tylko stabilizacja matrycy.
Z nazwy wynika też obecność we wnętrzu soczewek ze szkła o niskiej dyspersji. Ba, ale ilu? Gdy po raz pierwszy spojrzałem na schemat optyczny tego zooma, myślałem, że zobaczyłem tęczę. Soczewki asferyczne takie i śmakie, niskodyspersyjne, wysokorefrakcyjne i dwupłciowe. Od kolorów aż mieni się w oczach. Krok po kroku doszedłem, że soczewek ED jest pięć, cztery są asferyczne, a trzy wykonano ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła.
Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie. Jeśli automatycznie, to bezgłośnie i szybko, w każdym razie w towarzystwie Olympusa E-M5 II, na którym testowałem ten obiektyw. Jeśli ręcznie, to superkomfortowo, jak w jakimś leikowskim szkiełku. A żeby było przyjemniej, pierścieniowi ostrości towarzyszyć może skala odległości, a przełączania MF↔AF możemy dokonywać osiowymi ruchami samego pierścienia. Możemy, ale nie musimy, gdyż jeśli sobie życzymy, to zrobić to możemy też z korpusu aparatu i przy MF wcale nie musimy oglądać skali odległości. Każdemu wedle życzenia.
Obiektyw podczas zoomowania wysuwa się o 5 cm, stąd w pozycji „100 mm” rozmiarami trochę przestaje pasować do Olympusów Micro 4/3, a PENów w szczególności.
Uszczelnienia? Oczywiście są. To przecież obiektyw z olympusowskiej rodziny PRO. Ich schematu nie udało mi się znaleźć.
O komforcie ręcznego ustawiania ostrości już wspominałem. Zoomowanie niby wygląda podobnie, ale ponarzekałbym na to zbyt drobne moletowanie pierścienia. Przeważnie nie wadzi ono, lecz gdy dłoń jest spocona, czasem trzeba mocno objąć pierścień, by nie wyślizgiwał się z palców. Zwłaszcza, że stawia on wyraźny opór. Nie jest on jednak zbyt duży, a że jest płynny i pozwala na nawet bardzo nieznaczne korekty kąta widzenia, więc całościowo nie można się czepiać.
Zwróciłbym jednak uwagę na problemy z gabarytami i ciężarem obiektywu, czy raczej zestawu z E-M5 II. Bo obiektyw jest trochę zbyt mały, by – tak jak w przypadku lustrzanki – lewą dłonią podpierać cały zestaw. Trzyma się go więc w prawej. Ale z kolei to już trochę ciężko, zwłaszcza gdy grip aparatu jest nieduży. W końcu nauczyłem się pracować „lustrzankowo”, lecz myślę, że optymalnym rozwiązaniem byłoby doposażenie aparatu w dodatkowy bardziej wystający uchwyt. Problem znika z „jedynkami” OM-D, ale potęguje się przy PENach.
Napisałem, że ciężko, czyli ile waży ten obiektyw? Ponad pół kilograma, oficjalnie 560 g, a zważony z założoną osłoną przeciwsłoneczną niemal 590 g. Pozostałe gabaryty: M.Zuiko 12-100 mm liczy 117 mm długości, ma średnicę 78 mm i korzysta z filtrów 72 mm.
Minimalny dystans liczony od płaszczyzny ostrości do przedniej soczewki przy ogniskowej 12 mm to naprawdę 1,5 cm, czym Olympus chwali się (!) w swoich materiałach informacyjnych i reklamowych. Maksymalne skale odwzorowania prezentują się w stylu kompaktowym. Najwyższą, wynoszącą 0,3× (0,6× w przeliczeniu na mały obrazek) uzyskujemy przy najkrótszej ogniskowej. Ta zachęcająca wartość okazuje się raczej tylko teoretyczna, bo niewiele motywów można umieścić (i skutecznie oświetlić) 1,5 cm od przedniej soczewki. Jednak już skala 0,21× (małoobrazkowe 0,42×) osiągane przy ogniskowej 100 mm i w odległości mniej więcej 5 cm od przodu obiektywu jest bardziej praktyczna.
Efekty zdjęciowe? Zacznę od opisu tego, co wyczynia stabilizacja obiektywu. No dobrze, nie samego obiektywu, a przy współpracy z 5-osiową stabilizacją aparatu. M.Zuiko 12-100 mm pokazany został jednocześnie z Olympusem E-M1 Mark II i to w jego opisach najwięcej można znaleźć informacji jak to wszystko pięknie ma działać. Aparat z dołączonym niestabilizowanym obiektywem, wykorzystując wyłącznie ruchy matrycy ma kompensować rozmazania obrazu ze skutecznością 5,5 działki czasu. Poprawę tych wspaniałych bądź co bądź osiągów ma przynieść współpraca ze stabilizowaną optyką Olympusa. Jak już wspomniałem, takie obiektywy są na razie zaledwie dwa. O ile ze stałką 300 mm f/4 skuteczność powinna rosnąć „zaledwie” do 6 działek, to ze spacerzoomem aż do 6,5 działki. Brzmi niewiarygodnie. Żeby było ciekawiej, Olympus ogłosił, że tej wartości nie da się już poprawić, gdyż na przeszkodzie staje wpływ ruchy obrotowego Ziemi na działanie żyroskopowych czujników analizujących drgania aparatu i obiektywu. Po prostu osiągnięto teoretyczne maksimum możliwości stabilizacji.
I co, wstąpił? O, tak! I to z przytupem. Nie było żadnego żebrania, żadnego stawania na palcach by tylko wypaść lepiej. Po prostu, w zależności od czasu naświetlania, testowany zestaw aparat + obiektyw prezentował wyniki na poziomie 5-5,5 działki czasu. Rewelacja po prostu! A, że Olympusy są aparatami słabo trzęsącymi, uzyskiwać można wyjątkowo długie czasy ekspozycji, przy których zupełnie brak rozmazań obrazu. W swoim teście użyłem ogniskowej 100 mm i przy włączonej stabilizacji, aż do 1/13 s włącznie uzyskiwałem 100% zupełnie nieporuszonych zdjęć. Przy 1/6 s było to 90% czyli nadal wspaniale. Jednak potem następowała wyraźna zapaść: 50% przy 1/3 s i już tylko 10% przy 0,6 s. Zapaść oznacza oczywiście tylko gwałtowne pogorszenie się wyników. Bo czy jest ktoś, kto nie marzy o tym, by przy „małoobrazkowych 200 mm” zrobić 2-3 klatki z czasem 1/3 s i mieć pewność, że co najmniej jedna będzie nieporuszona? Tak wspaniale prezentują się wyniki współpracy zooma M.Zuiko 12-100 mm z Olympusem E-M5 II. A przecież z nową „jedynką” mamy prawo oczekiwać jeszcze więcej. Ciekaw jestem wyników, które taki zestaw pokaże w testach.
Ok, punkt pierwszy mojego testu zaliczony z wynikiem celującym. A co dalej? Rozdzielczość. Zacząłem od studyjnych zdjęć tablicy testowej i od razu zobaczyłem, że dobrze jest. Maksimum możliwości E-M5 II to 2500 lph – oczywiście gdy pracujemy w trybie standardowym matrycy, czyli bez prób tworzenia zdjęć 40, czy też 64 Mpx. Zresztą podczas całej mojej współpracy z tym zoomem i E-M5 II, wykorzystywałem wyłącznie nominalne 16 Mpx.
Owe 2500 lph zauważamy w całym zakresie zooma, zarówno w centrum, jak i na brzegach kadru. W centrum wartość ta obowiązuje od pełnego otworu przysłony aż do f/8 włącznie. Na brzegach różnie: dla ogniskowych 12 mm i 60 mm widzimy ją przy f/4 i f/5.6, dla 20 mm przy f/5.6 i f/8, a dla 100 mm wyłącznie przy f/8. No dobrze, a gdy nie ma 2500 lph, to co jest? Jest inna wartość, niemal zawsze ta sama: 2400 lph. Ona też pojawia się jako obowiązkowa, gdy przysłonę przymkniemy do f/11. To już efekty działania dyfrakcji światła na przysłonie obiektywu. Żeby być w pełni uczciwym: dla najkrótszej ogniskowej i f/11, zdjęcia tablicy testowej ujawniają 2300 lph. Na zdjęciach plenerowych, to pogorszenie się obrazu przy f/11 jest widoczne, ale bardziej jako zmiękczenie, a nie utrata szczegółowości. Tak więc, takiego przymknięcia można w razie potrzeby użyć, choć dla zachowania optymalnych efektów lepiej nie przekraczać f/8. Ale pewnie i tak 90% zdjęć tym obiektywem będzie wykonywanych przy f/4.
Wynik w tej konkurencji jest więc bardzo dobry, a jak na superzooma wręcz rewelacyjny. Brzegi kadru leciutko tylko odstają od środka, praktycznie brak spadku szczegółowości dla długiego krańca ogniskowych… Podejrzewałem, że ten obiektyw może mnie miło zaskoczyć, ale nie spodziewałem się, że wypadnie aż tak dobrze.
Do tego nie widać żadnych wad pogarszających ostrość zdjęć. Koma, astygmatyzm, aberracje chromatyczne? Nic z tych rzeczy. No, niech będzie, ślady bocznej AC – ale, naprawdę, tylko ślady – dostrzegłem na zdjęciach tablicy testowej przy 12 mm i f/4. Wiadomo, że aparaty Micro 4/3 dokonują wielu korekcji obrazu bez informowania o tym fotografującego. Pewnie tak jest i w tym przypadku. Jednak skoro, jak na razie, nie przekłada się to na pogorszenie jakości zdjęć, nie mam powodów do narzekania.
Z nieostrościami sprawy mają się więcej niż przyzwoicie. Wiadomo, że w zoomach bywa z nimi fatalnie, choć zdarzają się chlubne wyjątki – np. Sigma 50-100 mm f/1.8. M.Zuiko 12-100 mm ogólnie rzecz biorąc daje radę. Przeglądając dobrych kilka setek wykonanych nim zdjęć plenerowych, zorientowałem się, że na problemy możemy natrafić praktycznie wyłącznie w średnio nieostrym listowiu i gałęziach. Nieostrość nieznaczna – wszystko pięknie; nieostrość znaczna – mydło do kwadratu. Nieostrość średnia – różnie bywa: czasem gładko, czasem z pierścionkami zamiast jasnych punktów i z nerwowością w szczegółach. Stałkę bym za takie zachowanie objechał, ale takiego zooma już nie.
Wadą już bardziej widoczną, jest dystorsja. Oczywiście w Micro 4/3 też może być ona korygowana programowo, więc bywa, że zauważamy tylko czubek góry lodowej. I tak jest w przypadku tego zooma pracującego przy najkrótszej ogniskowej. Gdy znajdziemy wywoływarkę RAWów, która pozwoli nie uwzględnić korekcji wprowadzonej przez aparat, będziemy mieli szansę podziwiać ponad 6-procentową beczkę. Jeśli macie ochotę, zajrzyjcie do testu tego zooma na photozone.de.
Konstruktorzy obiektywu nie zdecydowali się na pełną korekcję zniekształcenia, gdyż powiększyłaby ona spadek szczegółowości w rogach klatki. Pozostawili więc mniej więcej półtoraprocentową beczkę dla najkrótszej ogniskowej. Dla towarzystwa, przy ogniskowej najdłuższej, też zostawili troszkę dystorsji, poduszkowatej tym razem. W obu wypadkach wadę tę można dostrzec na zdjęciach, ale nie mogę powiedzieć, by przeszkadzała. Jeśli zależy nam na idealnie „prostym” obrazie korzystajmy z okolic ogniskowych standardowych.
A bardziej niż dystorsję, widać winietowanie. Ale podobnie jak i ją, ściemnienie rogów klatki pozostawiono nieskorygowane wyłącznie dla skrajnych ogniskowych. Celowo napisałem „rogów klatki”, a nie – jak zwykle – „okolic rogów klatki”. W przypadku M.Zuiko 12-100 mm winietowanie jest bowiem nie tylko dość silne, lecz też wyjątkowo ostre, czyli ściemnienie obrazu następuje gwałtownie tuż przy narożach. To potęguje niemiłe dla oka efekty i oczywiście utrudnia korekcję. Jak to wygląda w rzeczywistości, widzicie na zdjęciach poniżej. Dla najdłuższej ogniskowej winietowanie bardzo rzadko staje się problemem, nawet gdy fotografujemy otwartą przysłoną. Dla 12 mm i f/4 też czasem zupełnie nie widać ciemniejszych rogów, ale przeważnie tak dobrze nie ma. A bywają motywy, na których nawet przy f/8 winietowanie jeszcze troszkę daje znać o sobie. Środek zakresu ogniskowych nie pozwala się do czegokolwiek przyczepić.
Przy zdjęciach pod ostre światło, ten M.Zuiko zachowuje się trochę nieobliczalnie. Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo dobrze, lecz odnoszę wrażenie, że czasami zdjęcia wykonane w takich warunkach mają obniżony kontrast. Odnoszę raz i drugi, ale potem widzę kolejny kadr, na którym kontrast MUSI polecieć, a on nie chce. Widać to na zdjęciach poniżej.
Bliki? Przy 12 mm bardziej należy się martwić o kurz na przedniej soczewce. Dłuższe ogniskowe – pojedyncze bliki mogą się pojawić, zwłaszcza po zdecydowanym przymknięciu przysłony, i szczególnie dla samej góry zakresu zooma. Gdy źródło ostrego światła znajduje się poza kadrem, blików, rozświetleń, czy też smug światła zupełnie brak.
Poniżej, w galerii prezentuję zestaw zdjęć wykonanych tym zoomem. Są to JPEGi wprost z aparatu. Przy niemal wszystkich użyłem natywnej czułości ISO 200 i przysłony f/4. W podpisach deklaruję więc wyłącznie ogniskowe, ewentualnie odstępstwa od powyższych parametrów.
Bravo, bravo, bravissimo! TAKIEGO superzooma się nie spodziewałem. Choć na taki czekałem i po cichu liczyłem, że kiedyś pojawi się obiektyw do wszystkiego i wcale nie do niczego. I się pojawił. Wiadomo, że on nie jest taki świetny sam z siebie, że sporo musieli go wspomóc fachowcy od cyfrowego poprawiania obrazu. Ale przecież liczą się zdjęcia, a nie liczby, wskaźniki, tabelki i wykresy.
A zdjęcia są ostre tam gdzie mają być ostre, nieostrości (jak na zooma) też prezentują się dobrze, dystorsja została rozsądnie ograniczona i tylko tego winietowania przy 12 mm należy się czepiać. Ergonomia w normie, biorąc pod uwagę, że to spore szkło jak na system Micro 4/3. Trzeba nauczyć się nim pracować, zwłaszcza w przypadku PENów. Ogromnym pocieszeniem jest wysoka jasność – na długim końcu o co najmniej działkę wyższa niż w jakimkolwiek innym wymiennym superzoomie. Na deser Olympus zaserwował nam genialnie skuteczną stabilizację, choć – przypomnę – działać tak wspaniale będzie ona wyłącznie z aparatami obsługującymi system Sync IS.
Cena… cóż, tanio nie jest, ale bez dwóch zdań ten obiektyw wart jest żądanej kwoty. Polecam!
- stabilizacja!
- maksymalny otwór względny
- szczegółowość obrazu w całym kadrze i w całym zakresie zooma
- winietowanie przy 12 mm
Ostatnio na blogu opublikowałem także:
[url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2017/08/test-sony-6500-sie-ulepszamy-sie-cenimy.html]TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i… [/url][url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2017/07/test-olympus-30-mm-f35-czyli-mikre.html]TEST: Olympus 30 mm f/3.5, czyli mikre makro do Micro 4/3[/url][url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2017/04/test-tamron-sp-70-200mm-f28-di-vc-usd.html]TEST: Tamron SP 70-200mm f/2.8 Di VC USD G2 – Obiecanki, wcale nie cacanki![/url][url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2017/05/test-torba-cosyspeed-camslinger-160.html]TEST: Torba Cosyspeed Camslinger 160, czyli Wyatt Earp się kłania![/url][url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2017/05/test-panasonic-fz82-jak-legoland-dugi-i.html]TEST: Panasonic FZ82 – jak Legoland długi i szeroki[/url]