Phottix Indra 500 - mobilna lampa z systemem TTL [test]
Lampa Phottix Indra jest mała, zwarta, ma energię błysku 500 Ws i jest dodatkowo wyposażona w system TTL. Sprawdzamy ją w praktyce.
19.04.2015 06:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W nasze ręce trafił Phottix Indra 500 - mobilna lampa o energii błysku 500 Ws, która dodatkowo wyposażona jest w system TTL. O ile TTL to standard w lampach reporterskich, o tyle w lampach studyjnych został wprowadzony stosunkowo niedawno. Pierwszymi lampami oferującymi możliwość zastosowania automatyki błysku są Profoto B1 500 Air TTL. Lampę oferującą pomiar TTL oferuje również Yongnuo.
Budowa i obsługa
Phottix Indra to mała, zwarta metalowa konstrukcja. W zestawie prócz lampy znajdziemy zewnętrzny akumulator z ładowarką, kabel łączący oba urządzenia, standardową czaszę z mocowaniem Bowens i mleczny klosz ochronny, a całość umieszczona jest w eleganckiej, usztywnianej torbie. Osobiście nie jestem fanem kolorystyki - jaskrawozielony kolor niektórych elementów na obudowie lampy niezbyt pasuje do niebieskiego napisu „Pro”.
Lampa wyposażona jest w diodę LED zamiast standardowej, halogenowej żarówki modelującej. To rozwiązanie sprawdzi się w delikatnym doświetleniu planu, ale moc diody jest znacznie niższa w porównaniu do standardowych 150-watowych halogenów umieszczonych w większości lamp. Z drugiej strony Indra to urządzenie mocno mobilne, a technologia LED potrzebuje znacznie mniej energii.
Do lampy podłączamy akumulator z 4-stopniowym wskaźnikiem naładowania. Podczas pracy akumulator możemy powiesić na statywie. Profoto B1 wyposażona jest w akumulator wpinany bezpośrednio do lampy, więc konstrukcje w obydwu rozwiązaniach są nieco inne.
Mimo niewielkich rozmiarów lampy, bez problemu można zakładać na nią nawet cięższe modyfikatory. Na plus należy policzyć ząbki przy elemencie odpowiadającym za pochylenie lampy, przez co przy zamontowanej 150 cm okcie czy 185 parasolu lampa nie opada.
Obsługa
Z tyłu lampy znajdziemy duży, kolorowy wyświetlacz. Po włączeniu lampy wita nas logo firmy, a następnie wyświetlane są parametry, które uzależnione są od trybu pracy lampy. Samym trybom przyjrzę się bliżej w dalszej części testu. Na lampie umieszczono włącznik, potencjometr, przycisk „test’’ lampy modelującej. Prócz tego pod wyświetlaczem znajdziemy 4 przyciski funkcyjne, które przypisane są do poszczególnych funkcji umieszczonych na dole ekranu.
W pierwszym zetknięciu lampa nie jest zbyt prosta w obsłudze, ale wystarczy spędzić z nią jeden dzień na zdjęciach, żeby wszystko stało się jasne. To, co drażniło mnie podczas pracy, to zbyt mały potencjometr, który czasem zmienia parametr jeszcze przed skokiem ząbków. W mojej ocenie sterowanie nim powinno odbywać się z większą precyzją.
Możliwości lampy
Lampa Phottix Indra została wyposażona w odbiorniki radiowe systemu Strato II i Odin w wersji Canon i Nikon. Lampę możemy wyzwalać również przez fotocelę i kabel synchronizacji. Tryby wyzwalania wybieramy w menu lampy. Ja pracowałem głównie z wyzwalaczem Odin systemu Canon.
Lampa może pracować w trzech podstawowych trybach - manualnym (do 1/128 energii błysku), stroboskopowym i TTL.
Lampa ma również możliwość pracy z krótkimi czasami naświetlania. Po włączeniu funkcji HSS na nadajniku, lampa pracuje w pełnym zakresie czasów naświetlania. Ta funkcja będzie szczególnie przydatna podczas zamrażania ruchu i pracy w plenerze, kiedy będziemy chcieli pracować na otwartej przysłonie. Dzięki połączeniu dużej energii błysku z możliwością pracy w trybie HSS bez problemu powinniśmy poradzić sobie w pełnym słońcu.
Praca z lampą
Lampę zabrałem ze sobą na trzy zupełnie różne sesje - plenerową, studyjną i sesję u klienta. W sesji studyjnej, gdzie zdjęcia robiłem w jednakowych warunkach, a parametry aparatu były stałe, TTL nie był niezbędny. W tego typu zdjęciach drażniła mnie mała moc diody LED. Do typowej pracy studyjnej na rynku są lepsze rozwiązania.
Druga sesja to zdjęcia dla sieci kawiarni, gdzie fotografowałem kierownika firmy, a nie filżanki z napojem. Tu postanowiłem skorzystać z możliwości TTL, ponieważ zależało mi na zdjęciach zarówno z dużą głębią ostrości (f/8-11), jak i bardzo małą (f/1.4-2.8). W związku z tym, że były to zdjęcia z jedną lampą, bez problemu mogłem operować przysłoną, a energia błysku była automatycznie zmieniana przez automatykę lampy. W tym przypadku było to bardzo przydatne.
Trzecia sesja to zdjęcia plenerowe. Niestety pogoda była bardzo nieciekawa - padający deszcz i gruba warstwa chmur nie ułatwiały zdjęć. Zależało mi na kadrach, w których błysk będzie widoczny, ale tło nie będzie zupełnie ciemne. W tym celu dobrałem odpowiednie parametry dla tła, a energia błysku była automatycznie dobierana przez lampę. Tu również lampa dała radę, szczególnie, że pracowałem na zmianę obiektywem Sigma 35 mm f/1.4 i Canon 85 mm f/1.8. W przypadku krótszego szkła korzystałem z przysłony f/1.4, drugi był delikatnie domknięty do f/2-2.2. Mimo kilkukrotnej wymiany szkieł, nie miałem problemu z niedoświetleniem czy prześwietleniem. Wystarczyło, że po pierwszych zdjęciach ustawiłem korektę błysku na -0,7 EV, następnie lampa dopasowywała energię błysku do tej wartości. To, co jednak należy policzyć na minus, to brak przenoszenia informacji o korekcie z nadajnika do lampy i na odwrót. Stosując korektę np. -0,7 EV na lampie, na nadajniku nadal widnieje 0 EV. Stosując tę samą korektę z poziomu nadajnika, na lampie również wyświetla się 0EV. Tak więc pracując w tandemie Odin + Indra musimy zdecydować się na korekty na lampie lub nadajniku. Być może zostanie to poprawione w kolejnych wersjach oprogramowania, bo zarówno lampa, jak i wyzwalacz mają opcję aktualizacji.
Pozostałe parametry
Lampę przetestowałem również pod kątem trzymania jednakowej ekspozycji podczas zmiany przysłony. Aparat ustawiłem na statywie i fotografowałem jedną scenę zmieniając przysłonę. Zmiany jasności są bardzo niewielkie, nie większe niż 0,3 EV - zmiana jasności na poniższych kadrach wynika głównie z winietowania obiektywu Canon 100 mm f/2.8L Macro. Lampa jednak nie do końca trzyma temperaturę barwową, szczególnie podczas szybkiej serii zdjęć. Wahania nie przekraczają jednak 200 Kelvinów.
Warto przyjrzeć się również akumulatorowi. Ten jest naprawdę niewielki, a podłączony do modułu sterującego jest wielkości książki. Producent zapewnia, że lampa jest w stanie błysnąć 400 razy z pełną energią 500 Ws. Kiedy odbierałem lampę, akumulator był w pełni naładowany, zrobiłem ponad 1000 zdjęć, a oddając lampę, wskaźnik wskazywał jeszcze około 1/4 naładowania. Oczywiście nie korzystałem cały czas z pełnych możliwości lampy, natomiast jeden akumulator w zupełności wystarczy do całodziennego fotografowania. Dodatkowo miniaturyzacja akumulatorów w połączeniu ze zwiększeniem ich wydajności, to zdecydowanie krok w dobrą stronę.
Dla kogo skierowana jest ta lampa
W mojej ocenie Indra to świetne rozwiązanie dla osób, które oczekują przede wszystkim wydajnej lampy do pracy poza studiem. Najbardziej doceniłem tę lampę podczas krótkiej plenerowej sesji z Moniką. Przede wszystkim zestaw z beauty-dish’em bez problemu przewiesiłem przez ramię (mimo dość ciężkiego 400 cm statywu Manfrotto). Do tego po ustawieniu lampy sterowałem wszystkimi parametrami z poziomu aparatu i nadajnika. Z mojego punktu widzenia Indra przeznaczona jest przede wszystkim dla osób, które fotografują w plenerze, ale nie korzystają z pomocy asystenta.
W przypadku braku TTL każda zmiana przysłony wiąże się ze zmianą energii błysku, a co za tym idzie - trzeba podejść do lampy. Tu sytuacja jest znacznie bardziej komfortowa. Myślę, że lampa trafi do wielu fotografów ślubnych. Jeśli zajmowałbym się tego typu fotografią, jestem przekonany, że jeden egzemplarz trafiłby do mojej kolekcji jeszcze przed rozpoczęciem sezonu.
Co nam się podoba
Połączenie lampy studyjnej z dobrym zasilaniem i automatyką TTL to bardzo dobre rozwiązanie dla osób, które oczekują przede wszystkim dobrego produktu do pracy w plenerze. Duża energia błysku sprawdzi się również w studio. Na plus należy policzyć także wykonanie - wszystkie elementy są spasowane, a niewielkie wymiary nie przeszkadzają w użyciu dużych modyfikatorów. Kolejny plus za wydajny akumulator i bardzo szybkie ładowanie lampy.
Co nam się nie podoba
Phottix powinien popracować nad przeniesieniem parametrów z nadajnika na wyświetlacz lampy i z powrotem. Niezbyt wygodna jest również zmiana parametrów niewielkim potencjometrem. Uważam również, że produkt linii Pro powinien lepiej trzymać temperaturę barwową. Moc diody LED powinna być wyższa, aby móc Indrę traktować jako pełnoprawną lampę do pracy w studiu.
Werdykt
Uważam, że Phottix Indra to udany produkt, choć nie obeszło się bez drobnych wpadek, o których pisałem wyżej. Indra to krok w dobrą stronę, a połączenie wszystkich elementów może bardzo ułatwić życie fotografowi. Niewielka waga, duża energia błysku, tryby TTL i HSS sprawiają, że to bardzo uniwersalny produkt godny polecenia. Cena za zestaw wynosi 5000 zł. Profoto B1 kosztuje 3000 zł więcej, ale należy pamiętać, że Profoto to jedna z najbardziej cenionych marek na rynku, a Phottix, mimo udanych produktów, nie cieszy się taką renomą. W tej cenie nie otrzymujemy również nadajnika Odin ani zasilacza sieciowego, więc chcąc w pełni korzystać z możliwości lampy, musimy liczyć się z kolejnymi wydatkami. Uważam, że cena lampy powinna być nieznacznie niższa, lub żeby w zestawie znalazły się wspomniane elementy. Wtedy za 5000 zł otrzymalibyśmy gotowy do pracy w studiu i plenerze zestaw, co byłoby już znacznie lepszą ofertą.