Podróżnik z zawodu - Jakub Rybicki zwiedza świat z aparatem w dłoni
Rowerowa wyprawa na Grenlandię, albo przez zamarznięte jezioro Bajkał wydają się wam absurdalnym pomysłem? Jakub Rybicki uważa inaczej. Fotograf z Poznania odwiedza odległe zakątki Ziemi i przywozi z tamtąd nie tylko fotografie, ale też historie, które później opowiada.
12.10.2018 | aktual.: 12.10.2018 14:09
Jakub Rybicki: Podróżuję właściwie od zawsze - najpierw po Polsce z rodzicami, potem autostopem z przyjaciółmi. Rzeczywiście, na pierwszym roku studiów złamałem sobie kręgosłup i mało brakowało, żebym wylądował na wózku. To, w połączeniu z innymi niewesołymi wydarzeniami pozwoliło mi spojrzeć na życie trochę inaczej. Uznałem, że warto realizować marzenia, a nie odkładać je na "nie wiadomo kiedy". Okazało się, że pierwsza duża wyprawa rowerowa była najlepszą terapią ciała i duszy. Dalej było już z górki - chciałem widzieć coraz więcej, jeździć dalej, wchodzić wyżej.
Bo lubię jeździć rowerem. To najprostszy środek transportu, pozwalający w pełni doceniać mijane miejsca, ułatwiający poznawanie ludzi. Jazda na rowerze jest bardzo odprężająca, na długich dystansach to wręcz rodzaj medytacji. Nie bez znaczenia jest satysfakcja, jaką mamy z pokonywania dystansu siłą własnych mięśni. Podobno rower jest też zdrowy. Nie znaczy to, że unikam innych środków transportu, wręcz przeciwnie.
Staram się, jak dziwnie by to nie brzmiało, żeby nawet te trudne ekspedycje były możliwie mało ekstremalne. Tak się jednak składa, że miejsca, które mnie pociągają są odległe, dzikie i często bezludne. Muszę się godzić na huraganowe wiatry, silne mrozy, głęboki śnieg i brak możliwości szybkiej pomocy z zewnątrz. W zamian za to, dostaję widoki i przeżycia, o jakie trudno w bardziej komfortowych miejscach. Nie bez znaczenia jest również to, że mogę zrobić oryginalne, mocne fotografie.
Wszystkie urazy, jakich w życiu doznałem, zdarzyły się w jak najbardziej normalnych warunkach, w Polsce, niedaleko od domu. Wyprawy w góry czy za krąg polarny wiążą się oczywiście z niebezpieczeństwami, ale robimy wszystko, żeby je ograniczać. Analizujemy zagrożenia, dokładnie planujemy trasę i staramy się przygotować na każdą ewentualność. Jesteśmy skoncentrowani i uważni. Niebezpieczne sytuacje oczywiście się zdarzają, zwłaszcza w górach, ale na szczęście jeszcze nigdy nie zaowocowały poważnymi konsekwencjami. Przerobiłem choroby, kradzieże, rozboje, aresztowania, ale nigdy nie były to na tyle dramatyczne sytuacje, żeby odechciało mi się dalszego odkrywania danego regionu świata.
To zależy. Z reguły ludzie dziwią się, jak tanio można zorganizować trudną wyprawę na Syberię, czy za koło podbiegunowe. Jeżeli chodzi o góry wysokie, to zależy to od kraju i pasma górskiego, do którego jedziemy. Przy wyprawie na dziewiczy szczyt w Himalajach, gdy jesteśmy zmuszeni korzystać z szeregu pośredników, koszty sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych za osobę.
Całe swoje życie zorganizowałem tak, żeby robić tylko to, co lubię. I nie wstawać rano - czego bardzo nie lubię. Dlatego nie mam w swojej kolekcji krajobrazowej zbyt wielu wschodów słońca - a mnóstwo zachodów. W rubryce "zawód" wpisuję "podróżnik", bo wszystkie formy mojego zarobkowania łączą się z podróżami. Prowadząc wyjazd z turystami mogę też robić zdjęcia, jeszcze lepiej gdy jest to klasyczna foto-wyprawa. Na każdym wyjeździe zbieram materiały do artykułów i historie do opowiadania na prelekcjach. Wszystko to sprawia mi dużo radości i satysfakcji, dlatego praca nie jest tak ciężka. Choć czasu oczywiście brakuje, a niektóre zdjęcia czekają na wywołanie czasem pół roku, a czasem rok.
We wszystkich odwiedzanych miejscach zostawiam kawałek serduszka, ale jeżeli musiałbym wybrać najukochańsze, to byłoby to jezioro Bajkał na Syberii, bajkowa Słownia z Alpami Julijskimi oraz rodzinne Podlasie i Mazury.
To oczywiście kluczowy problem każdego fotografa w podróży. Moje ograniczanie się polega na zabieraniu tylko trzech w miarę lekkich obiektywów, zewnętrznej lampy błyskowej i lekkiego, amatorskiego statywu ulepszonego na mój własny sposób. Do tego dron, czasem kamerka sportowa, zapasowe baterie, powerbank i już robi się za ciężko. W zupełnej dziczy przydają się do tego jeszcze panele słoneczne. Od jakiegoś czasu romansuję z bezlusterkowacami, ale wciąż nie zdecydowałem się na zastąpienie mojego pełnoklatkowego Nikona jakimś lżejszym wynalazkiem, kosztem np. słabszej baterii. Każdy wyjazd jest inny, wymaga innego sprzętu i przygotowania. Przed każdym liczę kilogramy i ważę na wadze każdą rzecz, zadając sobie po kilka razy pytanie - czy na pewno będzie mi to potrzebne?
Właściwie cały czas gdzieś się wybieram i skądś wracam. Cały sierpień jechaliśmy rowerami z żoną przez góry Ałtaj. Zakochałem się w bikepackingu, czyli wyprawach z możliwie małym i lekkim bagażem. Udało mi się oszczędzić kolejne kilogramy, aby zabrać pełen fotograficzny zestaw. Wrzesień spędziłem na Kaukazie, a teraz ruszam w Polskę z pokazami (np. w Warszawie 15.11 - Ałtaj i 1.12 - Bajkał). W zimie przyjdzie czas na kolejną wyprawę rowerową, tym razem padnie zapewne na Finlandię. A żeby rozgrzać stare kości odwiedzę też na pewno Bliski Wschód.
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.