Dlaczego zdjęcie Roberta Doisneau trafiło do klasyki fotografii ulicznej? Przekonacie się na wystawie
Robert Doisneau, to nazwisko które powinien znać każdy interesujący się fotografią. Niewielu fotografom udało się przejść do historii jednym zdjęciem, a właśnie ta sztuka udała się francuskiemu artyście. Zdjęcie całującej się pary w okolicach paryskiej kawiarni przy Rue de Rivoli, stało się symbolem Paryża jako miasta miłości i jednym z ikonicznych obrazów XX w. Powstało na zlecenie magazynu Life z wynajętymi aktorami. Mimo wszystko trafiło do klasyki fotografii ulicznej i reportażowej. Czemu się tak stało?
04.02.2017 | aktual.: 26.07.2022 18:38
Na to pytanie w pewnym stopniu odpowiada wystawa w Berlinie. W Martin Gropius Bau zebrano około 100 fotografii, które zajmują dwie sale. Wystawa została powieszona w bardzo klasyczny sposób. Tradycyjne odbitki srebrowe w czarnych ramach ułożone chronologicznie pokazują zdjęcia, które często nie są tymi najważniejszymi w historii Doisneau, ale za to świetnie ilustrują charakterystyczne poczucie humoru, sentymentalną naturę i główny temat - ludzi w codziennych sytuacjach. Francuski fotograf to wraz z Henri Cartier-Bressonem wiodąca postać humanistycznej fotografii, nurtu wywodzącego się z reportażu.
W Martin Gropius Bau zobaczymy to, czym fotografia humanistyczna jest. Zobaczymy, czym Doisneau ją robił - dwuobiektywowym Rolleiflexem. Zobaczymy też kilka jego publikacji w Life. Po tym wszystkim zostanie nam jednak pewien niedosyt. Taka postać z dziedzictwem prawie 350 000 zdjęć, moim zdaniem, pozwala kuratorowi na zdecydowanie więcej. W Berlinie jest bardzo bezpiecznie, klasycznie i dla widzów znających historię fotografii po prostu dość nudno. Mimo wszystko warto, w końcu kontakt z oryginałem jest rzeczą bezcenną.
A jeżeli już chcecie się wybrać do Berlina, to polecam Waszej uwadze weekend 17-19 lutego. W niezależnej galerii tete w tych dniach swoją wystawę będzie miał Michael Ackerman. Artysta przemierzający świat w poszukiwaniu odbić wątpliwości, udręk i smutków. Słynie z wyrazistego, rozpoznawalnego stylu, pokaże między innymi bardzo interesującą historię rodzinną. O tym, jak wystawa pod tytułem “Watermark” będzie wyglądała w całości, możecie się przekonać tylko przez te kilka dni.
Tym, którym bliżej do Warszawy niż do Berlina polecam finisaż wystawy “Stracone terytoria. OSAD” - czyli projektu Sputnik Photos w CSW Zamek Ujazdowski. Fotografowie zabierają nas w podróż po krajach byłego Związku Radzieckiego, a była to podróż długa. Przez 10 lat powstał obszerny zestaw dotykający problemów weteranów wojny gruzińsko-rosyjskiej, miasta Spitak w Armenii, które zostało doszczętnie zniszczone w trzęsieniu ziemi, odpadów nuklearnych, weteranek Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, upraw miejskich i wielu, wielu innych aspektów życia w postsowieckim bloku. Dekadę pracy i kilka tysięcy zdjęć wziął pod swoją opiekę Paweł Szypulski, który jest kuratorem wystawy. W CSW w Warszawie możemy zobaczyć niezwykle ciekawą ekspozycję. Żadne ze zdjęć nie jest podpisane pomimo dużej grupy twórców “Straconych terytoriów”. Olbrzymia różnorodność tematów, kilka różnych spojrzeń, a dzięki temu prostemu zabiegowi otrzymujemy spójną wystawę. Warto skorzystać z możliwości spotkania z kuratorem i prezentacji najnowszej książki “Fruit Garden”. To wszystko już w najbliższą sobotę 5 lutego.
Następna odsłona wystawy kolektywu Sputnik Photos będzie miała w białostockiej galerii Arsenał, w której obecnie można zobaczyć najnowszy projekt Witka Orskiego “Dziury w ziemi” oraz wystawę Bownika “Wyobraź sobie czasy, w których wszystkie rekordy już padły”. Wystawa Bownika, to zdjęcia znane z wcześniejszych cykli, dwa specjalnie przygotowane na potrzeby tej ekspozycji oraz zupełna nowość - szkice. Artysta nigdy nie prezentował swoich rysunków, które prowadzą do precyzyjnych, wielkoformatowych kadrów. Uproszczone rysunki pokazują sposób, w jaki Bownik projektuje swoje fotografie.
W sali obok znajduje się cykl Witka Orskiego “Dziury w ziemi” - po raz pierwszy pokazywany w całości. Potężne, prawie dwumetrowej wysokości zdjęcia, w oszczędnych ramach z trawionego buku prezentują - dziury w ziemi. Wystawa została zaprojektowana w taki sposób, że po prostu w nią wpadamy. Po wejściu do pomieszczenia jesteśmy osaczeni przez wykopane przez Orskiego dziury, które powstały wyłącznie na potrzeby zdjęcia. Skala wręcz nas ogłusza. Jedynym miejscem “oddechu” jest ściana z wierszem, który uzupełnia wystawę Orskiego. Widzom z pomocą przychodzi tekst Łukasza Zaremby, który w zgrabny sposób przedstawia idee stojące za zdjęciami. Obie wystawy gorąco polecam - możecie je oglądać do 23 lutego.
A już w przyszłym tygodniu, w stołecznej Leica 6x7 Gallery Warszawa, wernisaż najnowszego projektu Pszemka, lub Przemka, Dzienisa. Artysty znanego ze swoich wystudiowanych oszczędnych portretów o specyficznej atmosferze. Tym razem prezentuje coś zupełnie innego. Seria malarskich pejzaży to efekt decyzji artysty, który uciekł od stołecznego zgiełku, tempa i komercyjnej pracy - Szukałem spokoju. W monochromatycznej zimie znalazłem kolor – mówi Pszemek Dzienis. Wernisaż już 9 lutego, a spotkanie z artystą oraz Jakubem Świrczem, kuratorem wystawy - 11 lutego.