Rozmawialiśmy z Justyną Zduńczyk, laureatką Sony World Photography Awards 2018
20.03.2018 09:20, aktual.: 21.03.2018 12:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W tegorocznej edycji Sony World Photography Awards pierwsze miejsce w sekcji otwartej, w kategorii Dzika Przyroda przypadło Justynie Zduńczyk. Fotografka również otrzymała nagrodę National Award. Mieliśmy możliwość zamienienia z nią kilku słów.
Justyna Zduńczyk: To zdjęcie zrobiła w Sequoia National Park w Kaliforni, w Stanach Zjednoczonych. Tuż przed tym, jak mieliśmy wyjeżdżać, zobaczyłam cudowną polanę i złapałam aparat. Poprosiłam mojego narzeczonego, by chwilę poczekał i pobiegłam zrobić zdjęcie.
Zrobiłam kilka zdjęć i usłyszałam trzask gałązek. Nogi się pode mną ugięły, ponieważ w tym parku narodowym mieszkają niedźwiedzie, które są bardzo niebezpieczne i trzeba na nie uważać. Była mgła i zupełnie nie wiedziałam, co za zwierze może mnie za chwilę zaatakować. Na szczęście okazało się, że były to mulaki, które też tam żyją.
Jeden z nich był bardzo ciekawski. Podszedł do mnie i stanął nos w nos. Powąchał mnie i poszedł sobie dalej. Chwilę później dołączyły inne jelonki i zapozowały do portretu rodzinnego. Udało mi się go spokojnie sfotografować, a zwierzęta jadły w tym czasie kolacje – nie uciekały. Siedziałam tam chwilę z nimi – to było przepiękne. Dobrze to wspominam i dlatego uwielbiam to zdjęcie.
Tak. Zawsze, gdy fotografuję staram się nie płoszyć zwierząt. Po prostu przysiadłam na drzewie i patrzyłam na nie. Gdy przypominam sobie tę sytuację, wciąż czuję te emocje – ten moment był bardzo kojący. Takie zespolenie z naturą, którego potrzebowałam podczas tego wyjazdu.
Czy to była twoja pierwsza wizyta w tamtym rejonie?
Nie, to był trzeci taki dłuższy wypad, by pojeździć po Stanach i pozwiedzać – przede wszystkim parki narodowe. Raczej omijamy duże miasta. Bierzemy namiot, kuchenkę i nocujemy na kempingach – niskobudżetowo.
Podróże i fotografią są dla mnie nierozłączne. Gdziekolwiek jestem, nie mogę się powstrzymać przed robieniem zdjęć. Bez znaczenia czy jestem w europejskim mieście, czy w Stanach Zjednoczonych. Wszystko było dla mnie naturalne i wiedziałam, że jadę fotografować.
Na szczęście mój narzeczony jest bardzo wyrozumiały. Nie ma nic przeciwko temu, gdy chcę wstać wcześnie rano na wschód słońca czy zostać dłużej i czekać na zachód. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo bardzo mi pomaga. Rozumie moją potrzebę fotografowania.
Wspaniale! Jestem wtedy taka zrelaksowana... [westchnienie]
Ten wyjazd odbyłam po kilku ciężkich latach fotografowania, po sporym zwątpieniu. Bardzo potrzebowałam tego, by pobyć z naturą i się wyluzować. Nie chciałam, by ktoś mówił mi co i jak mam fotografować. To było czyste flow. Fotografowałam, co chciałam i to było piękne.
Myślę, że tak. Są różne fazy – fotograficzne dołki i góry na drodze każdego z nas. Miałam w tamtym czasie mocny spadek i potrzebowałam się odciąć. Byliśmy tam z narzeczonym przez 2 miesiące i ten okres dał mi zastrzyk nowej energii.
Chyba każdy fotograf czasem potrzebuje odcięcia się, szukania nowych dróg i inspiracji. Bez tego nie da się być dobrym twórcą.
Przede wszystkim trzeba robić bardzo dużo zdjęć. Nie trzeba szukać na siłę. Ja przechodziłam z jednej fascynacji w drugą, wszystko było płynne. Nie można się ograniczać, a trzeba wyjść z aparatem i po prostu robić zdjęcia.
Teraz używam Canona EOS 5D Mark IV i głównie obiektywów stałoogniskowych – 50 mm oraz ostatnio 35 mm.