Rzeźby z Wyspy Wielkanocnej zagrożone przez selfie
21.05.2019 11:05, aktual.: 26.07.2022 15:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Turyści zaczęli coraz częściej odwiedzać Wyspę Wielkanocną. Niestety zaczęli robić również więcej selfie, które często polegają na… wkładaniu palca w nos charakterystycznym posągom! By to zrobić, muszą się na nie wspiąć, co wcale nie sprzyja zachowaniu zabytków.
Turystyka zawsze podnosi gospodarkę poszczególnych regionów. W ostatnich latach ilość turystów, którzy odwiedzają Wyspę Wielkanocną urosła z 2500 osób do ponad 15 000. Niestety niesie to ze sobą różne konsekwencje. Dla 7750 mieszkańców wyspy ten natłok ludzi jest pewnym zagrożeniem – zwłaszcza kulturowym.
Moai, czyli wielka tajemnica
Wyspa Wielkanocna (polinez. Rapa Nui) znajduje się na południowym Oceanie Spokojnym. 70 proc. ludności stanowią Polinezyjczycy, którzy są bardzo zżyci ze swoimi tradycjami i dbają o nie. Wyspa znana jest z wielkich kamiennych posągów przedstawiających głowy, znane jako ”moai”.
Monumenty zostały wykonane przez mieszkańców ze skał o pochodzeniu wulkanicznym. Niektóre z nich ważą nawet ponad 20 ton i mają ponad 6 metrów wysokości. Największy z moai – Paro – miał około 10 metrów wysokości i ważył 75 ton. Badacze odkryli również nieskończoną figurę, która ważyła aż 270 ton i miała wysokość 21 metrów.
Prawie wszystkie z 887 figur zostały wykonane w kamieniołomie Rano Raraku, gdzie wciąż stoi 394 postaci. Do dziś nie wiadomo, dlaczego to miejsce zostało opuszczone, a rzeźbiarze zostawili po sobie niedokończone moai. Możliwe, że próby transportu figur i eksploatacja drewna doprowadziły do całkowitego ogołocenia wyspy z drzew.
Moai chowają w sobie wiele tajemnic. Jedna z najbardziej popularnych teorii na temat ich powstania mówi, że około 1000-1100 roku naszej ery wyrzeźbili je polinezyjscy osadnicy. Inna dotyczy przybyszów z Ameryki Południowej, którzy znali się na sztuce kamieniarstwa, lecz nie udało się jej potwierdzić. W XIX wieku większość posągów została przewrócona wskutek walk między nieokreślonymi grupami. Obecnie około 50 z moai została osadzona z powrotem na swoich miejscach.
Zagrożenie płynie z zewnątrz
Popularność wyspy jest jej błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Wiadomo – turyści zostawiają pieniądze, dzięki czemu mieszkańcom żyje się lepiej. Chociaż kiedyś wystarczył im jeden agregat prądotwórczy, obecnie wymagania rosną. Z 2500 turystów rocznie, zrobiło się ich 15 000. Ci ludzie muszą gdzieś spać, coś jeść, mają swoje potrzeby. Jedną z nich jest stałe chwalenie się miejsce, w którym byli na bezmyślnych zdjęciach.
Osoby odwiedzające wyspę upodobały sobie figury moai, wiec robią sobie z nimi zdjęcia. Niefortunnie dla monumentów, turyści wchodzą im na głowy – dosłownie! Dłubanie w nosach posągów stało się standardem. By to zrobić, trzeba wspiąć się na często kilkumetrowe rzeźby, złapać się czegoś. Skały często ulegają uszkodzeniu – wycierają się od łapania rękami oraz zapierania butami.
Czy naprawdę warto poświęcać dobro kulturowe wyspy dla chwilowej, wątpliwej radości? Zdecydowanie nie. Rozwiązaniem mogą być strażnicy pilnujący figur, ale jest ich tak dużo, że mogłoby to być utrudnione. Obejmowanie monumentów zakazem fotografowania również nie ma sensu. Władze wyspy apelują o zdrowy rozsądek i szacunek. Uszanujmy to.