Saska Szwajcaria: To miejsce nigdy się nie nudzi!
Nie tak dawno temu wybrałem się z moim przyjacielem Adamem do Wrocławia i Saskiej Szwajcarii. Adam nie robi zdjęć, więc ma nieco inne podejście do takich wycieczek. Dla mnie jednak leży tam potencjał związany z pandemią koronwirusa. Chodzi o pozytywny jej wydźwięk - brak ludzi, natura i ogromny park niemal na wyłączność.
28.05.2021 | aktual.: 28.05.2021 15:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po Lesie Duchów i Parku Narodowym w Jasmund, nastąpiła szybka decyzja z drugim fotografem Patrikiem Helioszem. Jedziemy! No i pojechaliśmy. Najpierw do Wrocławia, gdzie przenocowaliśmy u naszych serdecznych znajomych, a po noclegu - bez ambitnego planu dotarcia na wschód słońca i dodatkowego wejścia na wzniesienia - ruszyliśmy naszym małym, wolniutkim autem.
Trzy godziny później wylądowaliśmy w Bad Schaundau i pojawił się odwieczny dylemat: najpierw pizza czy raczej pizza? Stanęło na odwiedzinach Bastei Bridge, który choć wygląda niesamowicie, to przechadzające się tamtędy tłumy potrafią zabić w człowieku to piękne odczucie.
Nasze zdziwienie było ogromne, gdy most okazał się niemal pusty. I to w środku dnia! Uwierzcie mi na słowo – odwiedziłem to miejsce cztery razy i nigdy nie było takiej sytuacji. Oczywiście można się cieszyć, a można i smucić, bo to wynik trwającej pandemii. Z jednej strony natura odżywa i ma chwilę dla siebie, z drugiej można się zasmucić, gdy pomyśli się o ludziach, którzy ograniczyli do minimum swój kontakt z dziką przyrodą.
Następnym przystankiem był pobliski Park Narodowy Saskiej Szwajcarii. Miejsce to, poprzecinane skalnymi występami i leśnymi duktami ciągnie się aż po stronę czeską. Tam także nie brakuje atrakcji, ale o tym w innym razem.
Celem tego naszego krótkiego wyjazdu był zachód słońca z widokiem na Schrammsteine. Słowa dotrzymaliśmy. Dotarliśmy i rozsiedliśmy się wygodnie na głazach punktów widokowych. Cierpliwie czekaliśmy na coraz bardziej miękkie słońce. Gdy zachodzące promienie zaczęły swój spektakl, my chwyciliśmy za aparaty i zniknęliśmy. Dosłownie! Wiecie sami jakie to uczucie. Tego nie da się pomylić z niczym innym. Po wszystkim pozostało nam zejście na parking, co zajmuje pół godziny, a później 2,5 godziny powrotu do Wrocławia.
Ten rejon Niemiec nie znudzi mi się chyba nigdy. Tym bardziej, że aby dobrze go poznać, potrzeba więcej niż ten jeden dzień. Nawet tydzień może być za krótki. Niestety to jeszcze nie ten czas, ale z każdym kolejnym dniem zbliżamy się do upragnionych podróży, kiedy zegarek nie pali w rękę przypominając o harmonogramie.