"Bycie w centrum wydarzeń wciąga" - Sławomir Kamiński zdradza kulisy pracy zawodowego fotografa polityków

Od przeszło dwudziestu lat uczestniczy w najważniejszych wydarzeniach politycznych w kraju. Fotoreporter Sławomir Kamiński opowiada o swojej fotograficznej specjalizacji.

"Bycie w centrum wydarzeń wciąga" - Sławomir Kamiński zdradza kulisy pracy zawodowego fotografa polityków
Źródło zdjęć: © © Sławomir Kamiński
Piotr Kała

Piotr Kała: Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografowaniem polityków?

Sławomir Kamiński: Po półtora roku pracy w "Gazecie Wyborczej" mój szef, Sławek Sierzputowski, osoba nietuzinkowa i wizjoner, zaproponował, żebym zajął się polityką jako fotoreporter. Podobno zrobiłem kilka dobrych zdjęć. Zgodziłem się, choć i tak nie miałem wyboru. Było to w roku 1993 i Sławek chciał nas jakoś ukierunkować, tak żeby każdy miał swoją działkę i był za nią odpowiedzialny. Do tej pory każdy realizował każde zlecenie redakcyjne: od sportu, przez politykę, po sprawy lokalne czy kulturę, portret studyjny.

Obraz
© © Sławomir Kamiński

Dlaczego politycy? Co jest w nich interesującego?

Właściwie nie wiem, co ja w nich widzę. W tym wszystkim chodzi chyba o newsa, bycie w centrum wydarzeń, codziennie jest jakieś nowe wydarzenie, to wciąga, bardzo.

Jak wielu jest fotografów politycznych w Warszawie, których stale spotykasz np. w Sejmie? Rywalizujecie ze sobą?

Liczba fotografów zależy od rangi wydarzenia. Są takie, na przykład ważne wizyty zagraniczne, na których pojawiają się wszyscy zdolni do noszenia broni, czyli pewnie 20-30 fotoreporterów. Jeśli natomiast nie dzieje się nic wyjątkowego, jest nas zazwyczaj kilku. Są i doświadczeni, i młodzi. Różnica wieku w tym fachu to czasem 20-30 lat. Zwykle współpracujemy, bo spędzamy ze sobą sporo czasu. Ale każdy z nas indywidualnie odpowiada przed redakcją za materiał, który przyniesie, więc w tym sensie rywalizujemy. Największą nagrodą jest pochwała kolegi lub jego mina, kiedy uda się nam zrobić lepsze zdjęcie. Znamy się dość dobrze i wiemy, kogo na co stać.

Obraz
© © Sławomir Kamiński

Co byś zrobił, gdybyś przez pół godziny miał do dyspozycji tylko dla siebie prezydenta USA w Białym Domu?

Może cię zawiodę, ale nie mam takich marzeń. Byłem w Białym Domu i bardziej interesuje mnie sytuacja oraz zrobienie dobrego zdjęcia niż sama postać.

Zresztą fotografowałem wszystkich: i prezydentów, i premierów. Plus wielu zagranicznych, w tym koronowane głowy. To ponad 20 lat, szmat czasu, a kadencje polityków są dość krótkie. Wielu z nich to byli prezydenci, premierzy czy posłowie.

Czym różni się fotografia polityków od fotografii wydarzeń kulturalnych czy społecznych, sportowych?

Wspominałem już o specjalizacjach - są konieczne. Dają gwarancję, że fotograf sobie poradzi, że ma doświadczenie, jest rozpoznawalny i jakoś się odnajduje. To wynika też z prywatnych preferencji. Czasem jednak potrzebny jest płodozmian, żeby odpocząć. Wtedy robię portrety, modę albo fotografuję motocykle…

Obraz
© © Sławomir Kamiński

Jak to jest z BOR-em? Jakie są sposoby na pracę z nimi?

Trzeba się szanować, w końcu razem pracujemy. Jednak nie możesz uzależniać się od BOR-u, oni też nie mogą rzucić cię na glebę, bo nie robisz nic złego. Chociaż pewnie grasz im na nerwach. Ale to, że cię znają, chociaż z widzenia, pomaga. Na więcej mogą ci pozwolić, nie traktują cię jak osoby, którą widzą pierwszy raz i którą uważają za potencjalne zagrożenie. Z drugiej strony muszą trzymać się regulaminu.

Jakie Twoi zdaniem cechy ma dobre zdjęcie polityczne?

Dobre zdjęcie to takie, które wytrzymuje próbę czasu. Jak wiadomo, zdjęcia gazetowe (dziś internetowe) żyją krótko. Są często osadzone w sytuacji czy kontekście. Po latach dobre zdjęcie powinno się obronić. Powinno wciąż wywoływać jakieś emocje.

Obraz
© © Sławomir Kamiński

Jaki jest kodeks etyczny fotografa polityków? W jakich sytuacjach nie wyciągnąłbyś aparatu?

To indywidualna sprawa, ludzie są różni. Czasem to po prostu brak kultury.

Myślę, że większość chce zrobić dobre zdjęcie, a nie skrzywdzić kogoś. Długo w tym siedzę i osobiście nie mogę sobie pozwolić na sfotografowanie pijanego posła w knajpie. Jeśli jakaś redakcja chce takiego zdjęcia, to przysyła kogoś z poza branży.

Chodzi o to, że są pewne zasady, których należy przestrzegać, i zachować odrobinę godności. Nie ma tu żadnego lizusostwa czy wazeliny. Poruszasz się w dozwolonych granicach, wiesz, na co możesz sobie pozwolić. Skrajne przypadki mogą doprowadzić do utraty akredytacji. Poza tym trzeba się starać zachować obiektywizm, bez ujawniania za pomocą zdjęć swoich poglądów czy sympatii.

Obraz
© © Sławomir Kamiński

Poza zdjęciami oficjalnymi (uściskami, nominacjami, przemówieniami), które trzeba zrobić, staramy się pokazać polityków przed właściwymi wydarzeniami i po nich, w przerwach, w czasie kuluarowych rozmów.Na przykład kilka dni temu, wieczorem, odbyła się tajna narada zarządu PO z premierem, oczywiście (zdjęcie powyżej). I to jest przykład fotografii z pogranicza. Wciąż fotografia polityczna, ale jeszcze nie paparazzi. Politycy PO spotkali się na tyłach Czytelnika: małe podwórko, noc, rządowe limuzyny. Nikt ci nie zabroni zrobić zdjęcia z ulicy, ale do środka tego podwórka wejść nie możesz.

Jaka jest przyszłość tego rodzaju fotografii, skoro dziś media przenoszą się do Internetu?

Obraz
© © Sławomir Kamiński

O przyszłości, a raczej końcu fotografii, mówiło się zawsze. Kiedy powstało wideo, kiedy przeszliśmy na kolor czy dziś, kiedy króluje Internet. A ona ma się dobrze, wciąż jest potrzebna, a my mamy pracę, którą lubimy. Nie narzekajmy.

Źródło artykułu:WP Fotoblogia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)