Sony A6000 - stary, ale jary [test]
01.04.2015 10:52, aktual.: 26.07.2022 19:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Właśnie poszły w świat plotki, że w najbliższym czasie nie zobaczymy nowego flagowego APSowego bezlusterkowca Sony. Tak więc na topie nadal pozostaje A6000 - aparat bardzo interesujący, a teraz dodatkowo kuszący ceną ciut tylko przekraczającą 2000 zł. Postanowiłem więc opublikować jego test, wykonany przeze mnie kilka miesięcy temu.
Rok temu też oczekiwaliśmy jakiegoś α9000 (choć może jedynie α8000?), ale zamiast niego otrzymaliśmy tylko następcę NEXów 6 i 7 – model α6000. Znać po nim wysoki poziom zaawansowania, ale też pewien margines dla zachowania odstępu od przyszłego, wyżej pozycjonowanego flagowca. Widać to najlepiej na ekranie i w wizjerze. Ten drugi to niby OLED, ale rozdzielczością, ogólną kulturą wyświetlania obrazu i poziomem szumów przy zdjęciach w bardzo słabym świetle, nie dostaje on konstrukcjom z A77 II i NEXa-6. Jednak mi mniej to przeszkadzało niż brak technologii RGBW w ekranie. W dziennym świetle, bez aktywacji trybu Sunny Weather właściwie nie dało się fotografować. Wrażenia nie były co prawda tak negatywne, jak w przypadku Nikona AW1, ale spodziewałem się czegoś więcej. Grunt jednak, że problem można ominąć, choć Sunny Weather z pewnością powoduje większe zużycie energii. No właśnie, prąd. Bezlusterkowcom zawsze go brakuje, a α6000 nie jest tu wyjątkiem. Oficjalnie, wg. standardów CIPA akumulator starcza na 360 zdjęć. W praktyce, półtorej godziny zdjęć bez wyłączania aparatu (choć niby usypiał po 5 minutach nieużywania) i pół setki wykonanych zdjęć skutkowały zużyciem połowy energii z akumulatora. Marnie! Ale są na to sposoby.
No dobra, ponarzekałem sobie, ale już wystarczy – czas na pochwały. A tych Sony zbiera ode mnie sporo. Pierwszą za ergonomię i wygodę obsługi. Α6000 leży pewnie w ręku dzięki gumowanemu, dość ostro wyprofilowanemu uchwytowi, za który można nawet „zawiesić” aparat na samych końcach palców… byle tylko obiektyw był dość ciężki. Drugą, za system sterowania funkcjami, będący sensownym rozwinięciem tego co znamy z NEXów 6 i 7. Dwa pokrętła sterujące (choć oba pod kciuk), dwa definiowalne klawisze (plus ewentualnie zmiana funkcji przycisków nawigatora), a na dokładkę własnoręcznie komponowane 12-pozycyjne podręczne menu (wybór z dwóch tuzinów funkcji). No i świeża rzecz: brak już nieopisanych przycisków przy ekranie. Ekran oczywiście niedotykowy, żeby nie było wątpliwości. Przy okazji dodam jeszcze, że „kafelkowe” menu będące kiedyś (mało lubianym) standardem w NEXach, teraz dostępne jest na życzenie, a podstawową formą jest lista typowa dla lustrzanek Sony.
Tryby działania? Na braki zdecydowanie nie można narzekać. Mamy to wszystko, do czego Sony przyzwyczaja nas od kilku lat. Mowa oczywiście o samych funkcjach, a nie o poziomie ich zaawansowania, bo tu widać stały postęp. Choćby w zdjęciach seryjnych o częstości już 11 klatek/s. Samosklejająca się panorama działa bezproblemowo i w trybie Wide spokojnie obejmiemy nią kąt 180°. To nie każdy NEX potrafił. Ale już redukcja kontrastu DRO tradycyjnie zbyt mocno rozjaśnia nie te obszary co trzeba, czyli średnio ciemne i bardzo jasne. Oprócz tych bardzo ciemnych rzecz jasna. Natomiast w bardziej cywilizowany sposób działa HDR. Naświetlanie bez wspomagaczy jest, jak dla mnie, wystarczająco dokładne. Na dobrych kilka setek wykonanych podczas testu zdjęć, tylko kilku dołożyłbym korekcję ekspozycji lekko na minus. I ważna uwaga: α6000 w żaden sposób nie wiąże doboru ekspozycji z jasnością obszaru w który celuje pole AF. Dotyczy to zarówno pomiaru matrycowego, jak i punktowego – tego zawsze dokonujemy w centrum klatki. Z dodatków pochwalę tryb „elektronicznej pierwszej kurtyny migawki”, zmniejszający opóźnienie wykonania zdjęcia oraz oszczędzający połowę pracy migawce szczelinowej.
Filmowanie w Full HD pozwala na progresywną rejestrację 50 klatek/s. Z dodatków mamy zebrę i wbudowany mikrofon stereo, ale już zewnętrzny nie może mieć typowej wtyczki jack, a stopkę dostosowaną do firmowego złącza Multi-Interface (czyli sanek flesza wyposażonych z przodu w zestaw 24 pinów). Jest też wyjście czystego sygnału HD na zewnętrzny monitor albo nagrywarkę. Przyznam, że tym Sony wiele podczas testu nie pofilmowałem. To co mi się spodobało, to sprawny ciągły autofokus, a minusem okazał się dość wyraźnie widoczny aliasing w postaci schodkowania prostych linii.
Przyznać się muszę, że wypożyczyłem ten aparat do testu głównie ze względu na obecne w nim nowe wcielenie hybrydowego, kontrastowo-fazowego systemu ostrzenia. W pierwszych publikowanych w sieci testach Sony A6000, jego system AF jednogłośnie określany był jako „przodujący w klasie”, a ja miałem co do tego pewne wątpliwości. Po prostu wcześniej fotografowałem kolejnymi bezlusterkowcami Sony z „detekcją fazy wbudowaną w matrycę”, a efekty ich działania w trybie AF-C dawały dużo do życzenia. NEXy 5R i 6 to już stare dzieje i pionierskie pod tym względem konstrukcje, więc nie było jeszcze co narzekać. Ale z Sony A7, którego testowałem rok temu, wcale nie było wiele lepiej. Stąd moje zdziwienie, gdy stwierdziłem, że zaprezentowany zaledwie 4 miesiące później A6000, prezentuje pod tym względem o niebo wyższy poziom. Ba, nie tylko wyższy, ale też naprawdę wysoki i niemal w zupełności mnie satysfakcjonujący. „Niemal” tylko dlatego, że wykazuje pewne wady nieznane autofokusom Nikonów serii 1 i Panasonicowi GH4, które uważam pod tym względem za wzorcowe wśród bezlusterkowców. Chodzi o dwie sprawy: długotrwałe „przyklejanie się” do obiektu, gdy ten znajduje się w mocnej nieostrości oraz okazjonalne gubienie ostrości na szybko zbliżających się obiektach, choć za duży plus należy uznać umiejętność bardzo szybkiego późniejszego jej odnajdowania. To wszystko dotyczy serii 11 klatek/s, czyli częstości przy której Panasonic już nie pracuje w AFC (u niego maks. 7 klatek/s), choć gorzej niż we wspomnianych Nikonach – tu 15 klatek/s, bo nie miałem jeszcze do czynienia z Nikonem 1 V3, deklarującym 20 klatek/s. Gdy w A6000 przełączyłem się na serie 6 klatek/s, nie miałem już do czego się przyczepić. Na plus Sony należy też zaliczyć umiejętność błyskawicznego przechodzenia od rejestracji do wyświetlania obrazu w wizjerze / na monitorze, dzięki czemu nie miałem żadnych problemów ze śledzeniem zmieniających położenie w kadrze obiektów – nawet przy 11 klatkach/s. Kolejny plus przyznaję za bardzo duży obszar działania fazowego autofokusa, obejmujący ponad 90 % kadru.
Sony A6000 AFC
Kiedyś, chyba podczas testu Nikona D800, odkryłem że kierowany radiem model mojego syna, pomimo swojej prędkości rzędu 5 km/h, z powodu małego dystansu fotografowania sprawia ciągłemu autofokusowi tyle samo problemów co pędzące prawdziwe samochody. Część zdjęć testowych wykonałem na jadących 80-100 km/h samochodach, ale publikuję zdjęcia modelu, bo po prostu ładniej się prezentuje.
Skoro już jesteśmy przy seriach zdjęć, to dodam kilka słów o szybkości działania Sony A6000. Jednym ciągiem, przy szybkiej serii potrafi on naświetlić 50 JPEGów albo 23 RAWy. Niestety, potem bufor opróżnia się przez 18 / 15 s (RAWy / JPEGi), a w tym czasie brak jest dostępu do głównego menu. Z tym że możemy korzystać z menu podręcznego, działają klawisze i pokrętła, no i oczywiście można wykonywać następne zdjęcia. Test szybkości zapisu wykonałem z użyciem karty Kingstona o maksymalnej deklarowanej szybkości zapisu 80 MB/s.
Za ciągły AF mogę więc A6000 właściwie tylko chwalić, lecz piętą achillesową autofokusa dość nieoczekiwanie okazał się autofokus pojedynczy. Przy słabszym oświetleniu po prostu sobie nie radził, nawet gdy korzystałem z największych obszarowo pól ostrości. Przyznaję, fotografowałem ciemną optyką: stałką makro 30 mm f/3,5 oraz „wakacyjnym” 18-200 mm f/3,5-6,3. Jednak w poprzednich tygodniach dużo pracowałem bezlusterkowcami wyposażonymi w podobne, równie ciemne superzoomy i takich problemów nie miałem. Jeśli więc wspomnianą wcześniej ocenę „przodującego w klasie” autofokusa ograniczymy do klasy bezlusterkowców APSC, to owszem, zgadzam się z nią. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wszystkie rozmiary przetworników obrazu, to cóż, są od Sony A6000 lepsi. Niewiele lepsi, ale jednak.
A co potrafi matryca, o której też słychać wiele dobrego? W teście rozdzielczości wypada bardzo dobrze, produkując na zdjęciu tablicy testowej, przy pomocy obiektywu 30 mm f/3,5 makro, 3000 lph (linii na wysokości kadru), a wartość ta obowiązuje zarówno dla JPEGów, jak i RAWów wywoływanych w firmowym Image Data Converter. Jest tylko jedno ale: mnóstwo mory. Rozumiałbym ją na RAWach, ale tu pojawia się w sporej intensywności także na JPEGach. Czyżby mocno (za mocno) osłabiony filtr AA? Zdecydowanie pochwaliłbym jednak styl działania redukcji szumów ISO. Sony chwali się „obszarowym” jej działaniem, czyli doborem różnej jej intensywności dla obszarów zdjęcia o odmiennej szczegółowości: silniejszej dla „gładkich” miejsc, słabszej dla urozmaiconych. Efektem jest choćby brak konieczności wyłączania redukcji dla uzyskania wyższej rozdzielczości obrazu przy niskich czułościach. Jednak jeśli ją wyłączymy, to przy czułościach ISO 400-800 uzyskamy większą liczbę drobnych szczegółów, jeszcze bez widzialnych szumów. Przy ISO 1600 już widać trochę szumów chrominancji, ale przy ISO 3200 zdecydowanie włączyłbym już redukcję – na poziomie Low, a nie Normal, rzecz jasna. Jak dla mnie, JPEGi w zakresie ISO 100-800 wykazują tak niedużą stratę rozdzielczości, że tego zakresu można używać bez obaw w każdej sytuacji. Poza tymi, gdy bezwarunkowo wymagamy maksymalnej rozdzielczości.
No to czekamy… na A9000, które wnętrzem może przypominać A6000, ale pewne elementy konstrukcji podciągnięte zostaną na wyższy poziom. Mam na myśli ekran, migawce w miejsce 1/4000 s przydałby się czas 1/8000 s, warto by podnieść skuteczność AF-S w słabym oświetleniu. Można by też coś zrobić z morą, ale to już drugorzędna sprawa. Bo na obniżenie prądożerności trudno liczyć. No i żeby jeszcze cena nie zabijała. Natomiast testowany Sony A6000 to bez dwóch zdań świetny aparat, bez braków w funkcjach, do których działania w niewielu miejscach mogę się przyczepić. Polecam!
Podoba mi się:
- szybki ciągły autofokus (wreszcie!)
- jakość obrazu z matrycy
Nie podoba mi się:
- mało sprawny AF-S
- prądożerność
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
Zapraszam serdecznie!