Sony NEX‑5N - godne zastępstwo lustrzanki? [test]
Sony NEX-5N to rozwinięcie bardzo udanego bezlusterkowca NEX-5. Czy nowy EVIL stanie się rynkowym hitem jak jego poprzednik? Wiele na to wskazuje. Zobaczcie czemu.
09.11.2011 | aktual.: 01.08.2022 14:27
Sony NEX-5N to rozwinięcie bardzo udanego bezlusterkowca NEX-5. Czy nowy EVIL stanie się rynkowym hitem jak jego poprzednik? Wiele na to wskazuje. Zobaczcie czemu.
Przygotowując ten tekst, obrałem następujące założenia:
- bezlusterkowce to zaawansowane kompakty, które mają pełnić rolę zastępstwa dla lustrzanki, w sytuacji gdy musimy poruszać się z ograniczonym bagażem;
- mimo wszystko są to kompakty, więc w porównaniu ze sprzętem klasy DSLR dostały swego rodzaju taryfę ulgową.
Pierwsze założenie sprawiło, że próbowałem przede wszystkim wykorzystać aparat w taki sposób, jakbym zapomniał wziąć ze sobą lustra. Efekty tej zabawy były dość interesujące, choć z początku sprzęt mnie nie przekonywał. Dopiero bliższe poznanie nowego NEX-a pokazało, że brak charakterystycznego kłapania nie jest przeszkodą w robieniu całkiem niezłych zdjęć.
Sony NEX-5N i peryferia
Sam korpus jest wytrzymały, dobrze spasowany i mały, dla niektórych wręcz zbyt mały. Jego ciężar jest jednak po prostu w sam raz. Grip po prawej stronie nie wyślizguje się z rąk dzięki zastosowaniu odpowiedniego materiału i zapewnia naprawdę pewny chwyt. Wrażenie, jakie ma się podczas użytkowania, sprawiło nie raz, że odruchowo chciałem podnieść aparat do oka i zajrzeć przez nieobecny wizjer. Przyciski chodzą lekko i pozwalają na wygodne sterowanie funkcjami aparatu, choć użycie wajchy włącznika wymagało przyłożenia nieco większej siły - aby przełączyć go kciukiem, trzeba było przyzwyczaić się do stawianego oporu. Jak już pisałem w pierwszych wrażeniach, świetnie rozwiązano mocowanie dekielka na obiektywach z bagnetem E - ząbki umożliwiają mu pewne trzymanie się niezależnie od okoliczności.
Obraz na dużym ekranie aparatu jest wyraźny, jednak w ostrym słońcu są problemy z kadrowaniem i nawigacją po menu, szczególnie jeśli używamy interfejsu dotykowego. Irytujące w tym drugim przypadku jest to, że ekran momentalnie się palcuje, więc gdy sytuacja wymaga szybkiego działania, to łatwo uzyskać na powierzchni wyświetlacza coś w rodzaju półprzejrzystego spaghetti. Trochę szkoda, że ekran nie oferuje możliwości obrócenia o 180 stopni (odpada łatwe robienie słitaśnych foci na Facebooka :C), jednak już możliwość przechylania go w płaszczyźnie pionowej naprawdę wiele daje, zwłaszcza gdy przychodzi kadrować zdjęcie znad głowy...
... lub z dołu.
Nie muszę chyba dodawać, że raczej nie ma co sugerować się obrazem (kolory, jasność i kontrast) na wyświetlaczu przy selekcji zdjęć. Niestety, ekran w Sony NEX-5N nie jest tu wyjątkiem, więc z kasowaniem lub zostawianiem fotografii na karcie warto się wstrzymać do powrotu do domu i przerzucenia ich na komputer.
Wielkość wyświetlacza - oprócz oczywistych zalet - ma zasadniczą wadę, mianowicie niesamowicie "siecze" po baterii. W tym aspekcie wychodzi zresztą podstawowy mankament bezlusterkowców. W przypadku NEX-5N w pełni naładowana bateria po kilkugodzinnym spacerze z aparatem z podpiętą lampą błyskową (używaną okazjonalnie) i bez nagrywania filmów miała już tylko 14% energii.
Sam akumulator łatwo jest wsadzić do korpusu i z niego wyciągnąć - po przesunięciu niewielkiej blokady bateria praktycznie wyskakuje użytkownikowi prosto na dłoń; nie ma mowy o wyłuskiwaniu jej ze środka przy akompaniamencie przekleństw. Kartę pamięci umieszcza się w slocie zaraz obok zasilania, a konstrukcja aparatu umożliwia jej wyjęcie bez konieczności wyłączania sprzętu.
Dołączone do zestawu obiektywy - Sony E 2,8/16 i Sony E 3,5-5,6/18-55 OSS - wyposażono w gładko chodzące pierścienie, zarówno te od ostrości, jak i ten służący do zmiany ogniskowej w zoomie. Trzeba brać pod uwagę, że wspomniana zmiana ogniskowej wpływa na długość obiektywu. W obu szkłach przednia soczewka nie obraca się, co zdecydowanie ułatwia np. stosowanie filtrów połówkowych. Jak już wspominałem, dostęp do pierścieni w przypadku osób o dużych dłoniach może być nieco utrudniony i wymaga przyzwyczajenia się. Zastrzeżenia budzi też "reaktywność" pierścieni. Przykładowo, zmiana ogniskowej w kitowym zoomie z jednej skrajnej wartości na drugą zmuszała do nienaturalnego wykręcenia ręki, co najmocniej dawało się we znaki podczas nagrywania wideo.
Co ciekawe, pobieżne przeanalizowanie zdjęć pod kątem sprawdzenia, jak obiektywy radzą sobie w najbardziej typowych parametrach, dowiodło, że naprawdę dają radę. Jest to efektem nie tylko korekcji aberracji i dystorsji oferowanej przez oprogramowanie aparatu, ale także całkiem dobrych właściwości optycznych sprzętu. Choć w teście skupiam się na korpusie NEX-a, nie na szkle, warto wziąć to pod uwagę podczas podejmowania decyzji o zakupie.
Ostatnim akcesorium, o którym muszę wspomnieć, jest zewnętrzna lampa błyskowa, Sony N50, podpinana do portu rozszerzeń u góry korpusu. Lampa ta budzi we mnie mieszane uczucia, głównie ze względu na swoje parametry i to, że korzysta z akumulatora aparatu. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, czym kierował się producent podczas jej projektowania, ale siła palnika raczej nie czyni z niej wymarzonego źródła błysku - czy to typu fill-in, czy jakiegokolwiek innego.
Dla porównania - fotografia bez lampy:
Co gorsza, w komplecie z długim obiektywem lampa generuje wyraźnie widoczny półokrągły cień, nawet jeśli na obiektyw nie nałożono osłony przeciwsłonecznej. Palnik może być skierowany tylko w jedną stronę, więc o ewentualnym odbiciu błysku od sufitu można zapomnieć - w sytuacji, gdy chce się zmiękczyć światło, pozostaje chyba tylko zrobienie improwizowanego dyfuzora z kartki papieru (AKA Dyfuzora MacGyvera). Lampa przyda się raczej do zdjęć pamiątkowych na spotkaniach w zacienionym pubie, podczas korzystania z szerokiego kąta. Z drugiej strony, kto by tam jej używał, skoro aparat bez doświetlania i z ręki (pod warunkiem użycia stabilizowanego szkła) sprawuje się tak:
Wprawdzie rozumiem marketingowo-sprzedażowe pobudki Sony do wprowadzania własnych standardów portów, jednak lepiej posłużyłaby NEX-owi zwyczajna gorąca stopka - można by wtedy przynajmniej podpiąć jakąś w miarę normalną lampę, a nie jej namiastkę.
Podsumowując, ergonomia aparatu stoi na bardzo wysokim poziomie, nawet pomimo kilku denerwujących potknięć. Pod tym względem sprzęt powinien zadowolić większość użytkowników i zapewnić możliwość komfortowego robienia zdjęć. Wprawdzie deklaracje o zastępstwie dla lustrzanki mogą być nieco na wyrost (chociażby ze względu na wspomnianą lampę), ale NEX-5N do poziomu lustra faktycznie zbliża się na niewielką odległość.
Po włączeniu od razu można zabierać się za fotografowanie - aparat gotów jest do strzału praktycznie w sekundę, a obsługa jest relatywnie łatwa. Za pomocą kciuka manipuluje się kółkiem lub też ustawia np. korekcję ekspozycji, przesuwając opuszką tegoż palca po brzegu ekranu. To drugie ułatwione jest przez zaokrąglony kształt dotykowego suwaka, zaś umiejscowienie ekranu sprawia, że nie trzeba nawet odrywać prawej ręki od uchwytu. Zastrzeżenia można mieć do sterowania dotykowego w dowolnym podmenu.
O ile kwadratowe przyciski na początkowym ekranie ustawień to nie pierwszyzna dla użytkownika smartfonów, to już na niższych poziomach zastępuje je tradycyjny system belek. Osoby z dużymi palcami mogą mieć spory problem z "łechtaną" nawigacją, jeśli nie będą chciały korzystać z fizycznych guzików. Jeszcze bardziej problematyczny jest dostęp do przycisku przejścia wstecz - jest on mniejszy niż belki ustawień, więc po licznych próbach przyzwyczajenia się do klepania go w końcu się poddałem i poprzestałem na używaniu guzika na obudowie.
Same podmenu są wypełnione opcjami, choć na mój gust ich rozmieszczenie jest mało intuicyjnie - momentami miewałem poważne wątpliwości i problemy ze znalezieniem rzeczy zupełnie podstawowych, np. opcji przestawiania ISO. Niestety, nawet jeśli nie lubicie czytać instrukcji obsługi (jak ja), to niechybnie czeka Was przebrnięcie przez przynajmniej kilka z tych kilkudziesięciu stron, zapewne z pomocą umieszczonego na końcu indeksu. Mimo to ogólnie oceniam ten element aparatu jako znośny - a przynajmniej twórcom interfejsu nie udało się zepsuć zabawy aparatem, choć nie można im zarzucić, że nie próbowali.
Skoro mowa o opcjach, to trzeba wspomnieć o trybach kreatywnych aparatu pozwalających osiągnąć ciekawe efekty bez konieczności obrabiania zdjęć na komputerze, w tym np. sklejanie panoram. Nie jest to funkcjonalność pierwszej potrzeby, ale warto pamiętać, że taka opcja jest i działa zupełnie znośnie.
Czas pożegnać się z lustrem?
Istotniejsze jest to, które możliwości aparatu klasy DSLR da się spokojnie zreplikować na nowym bezlusterkowcu Sony. Nie bawiąc się w ceregiele, od razu odpowiadam - praktycznie wszystkie.
W przypadku pewnych opcji dostęp może się wydawać zablokowany, jednak zagłębienie się w menu szybko zdradza, że producent po prostu zabezpiecza sprzęt przed mniej wprawnym użytkownikiem. Idealnym przykładem jest możliwość zabawy freelensingiem. Gdy z ciekawości odpiąłem słoik, z radością stwierdziłem, że aparat na mnie nie krzyczy, więc przestawiłem na tryb manualny i nacisnąłem spust migawki. Aparat wręcz podręcznikowo mnie strollował, bo komunikat wyświetlił się dopiero w tamtym momencie. Gdy nieco poszperałem, okazało się, że blokadę da się wyłączyć, CBDO:
Kitowy zoom świetnie nadaje się do zabawy panoramowaniem dzięki wbudowanej stabilizacji, oferuje również zupełnie fajną głębię ostrości i bardzo ładny, okrągły bokeh, choć na części ogniskowych da się już liczyć listki - mnie to nie przeszkadza, jednak puryści mogą kręcić nosem.
Sprzęt działa szybko i sprawnie w większości zastosowań, ale np. zdjęcia na długich czasach potrafią przetwarzać się drugie tyle, ile trwał stan otwarcia migawki. Załadowanie powolnej karty sprawia, że spada komfort wykonywania zdjęć seryjnych, a nawet szybka pamięć nie gwarantuje utrzymania obiecanych 10 klatek na sekundę w dłuższej serii, jednak nie stanowi to na tyle wielkiego problemu, aby robić jakąś wielką tragedię.
Jako że większość zdjęć wykonuję w trybie priorytetu przysłony, to miałem okazję gruntownie zbadać, czy moduł pomiaru światła "śmiga i buczy" - no i wszystko działa bez zarzutu. Owacja na stojąco należy się jednak przede wszystkim za automatykę balansu bieli - pracuje ona praktycznie bez problemów i trzeba się naprawdę napocić, aby ją oszukać. Widoczne było to przede wszystkim podczas wykonywania zdjęć w ciemnych wnętrzach, gdzie kolory były dopasowywane wręcz idealnie.
Świetnie działa także autofocus, który z powodzeniem udawało się wykorzystywać nawet w nocy i w ciemnych pomieszczeniach, zaś system ostrzenia manualnego z przybliżeniem obrazu to jedno z najwspanialszych rozwiązań w historii ludzkości (no, może z wyjątkiem sytuacji, kiedy nieco denerwuje i trzeba go wyłączać, grzebiąc w opcjach).
NEX-5N matrycą stoi
Prawdziwa potęga aparatu w porównaniu z konkurencją wychodzi, gdy bliżej przeanalizujemy zdjęcia pod kątem jakości. Olbrzymia jak na kompakt - a nawet jak na bezlusterkowiec - matryca praktycznie nie szumi w najczęściej używanych czułościach i oferuje naprawdę wysoką jakość zdjęć, także w słabym oświetleniu. Mimo zwiększonej liczby pikseli, to wciąż ten sam świetny sensor, co w modelu NEX-5.
Wyraźnie uwidocznił to test pracy na różnych czułościach. Do ISO 400 (a w niektórych przepadkach nawet 800!) mamy do czynienia z prawdziwą żyletą; szumy zaczynają być widoczne na 100% przybliżeniu, poczynając od ISO 800/1600, jednak większa część zakresu ISO (aż do 12 800) okazała się użyteczna! Dłuższą chwilę patrzyłem na fotografię wykonaną przy ustawieniu ISO 25 600 i nie dowierzałem, bo na wielu innych aparatach tego rodzaju rezultaty widoczne były już przy wartościach rzędu 6400... Także utrata szczegółów była umiarkowana w miarę rosnącej czułości.
Aparat świetnie radzi sobie z nagrywaniem wideo, i to nawet w ekstremalnych warunkach. Nowy NEX zaprezentował się wręcz koncertowo na krakowskim puszczaniu lampionów, czego efekty możecie zobaczyć poniżej. Na uwagę zasługuje praca systemu autofocusu, który był w stanie bezproblemowo łapać ostrość nawet w bardzo niesprzyjających warunkach, a także stabilizowanego obiektywu świetnie minimalizującego drgania na największych ogniskowych. Można domniemywać, że w przypadku zastosowania nawet chałupniczego steadicama można osiągać naprawdę niesamowite efekty.
A oto slideshow z kompletem zdjęć testowych:
Czy warto?
Jak zatem można podsumować Sony NEX 5-N? Na pewno jest to bardzo dobry bezlusterkowiec, z całkiem mądrze rozwiązaną obsługą, choć niepozbawiony mankamentów, mniej lub bardziej przyrodzonych tej klasie sprzętu. Denerwuje w nim przede wszystkim dążenie producenta do wprowadzania własnych rozwiązań tam, gdzie z powodzeniem sprawdzają się już te istniejące - piję oczywiście do tego nieszczęsnego portu akcesoriów i nie przekonują mnie argumenty, że gorąca stopka mogłaby zwiększyć masę aparatu w stosunku do dedykowanych rozwiązań.
Nowy NEX w wielu zastosowaniach z powodzeniem zastąpi tańsze lustro, nie ustępuje mu też pod względem jakości zdjęć - co jest zasługą tak matrycy, jak i procesora. Waga aparatu zapewnia przyzwoitą stabilność, paradoksalnie jednak jego niewielki rozmiar potrafi czasem przeszkadzać w wygodnym chwyceniu korpusu.
Sprzęt można podsumować jednym zdaniem - Sony NEX-5N: prawie jak lustrzanka. Z tym, że "prawie" robi w tym przypadku stosunkowo niewielką różnicę.