Sylwetka: Elliott Erwitt
Gdy czyta się wywiady lub opisy wystaw znanych fotografów to zawsze mamy do czynienia z głęboką interpretacją wzniosłych uczuć, jakiejś transcendentalnej idei i "wyższego celu" którego fotografia jest narzędziem. Takie wydumane słowa wychodzą z ust krytyków jak i samych artystów.
Jaką więc niesamowitą odmianą i powiewem świeżości jest twórczość bohatera powyższego tekstu, Elliota Erwitta.
Jaką więc niesamowitą odmianą i powiewem świeżości jest twórczość bohatera powyższego tekstu, Elliota Erwitta.
Gdy tak patrzę na facjatę tego fotografa i przeglądam jego portfolio mam wrażenie, że jest on po prostu dużym dzieckiem, którego celem jest wywołać uśmiech na twarzach swojej publiczności. Jego fotografię mogłyby zrobić furorę jako pocztówki, plakaty czy tła na komputerach, jednak okazuje się, że zawierają w sobie więcej treści niż na początku można przypuszczać.
Erwitt lubuje się w budowaniu humoru sytuacyjnego, gdzie ożywia swoim aparatem nieruchome przedmioty i dodaje zwierzętom ludzkie cechy jedynie dzięki odpowiednim kadrom i niesamowitemu wyczuciu chwili. Używa przy tym uniwersalnych symboli, przez co niezależnie od wieku i sytuacji zawsze wywołuje chociaż cień uśmiechu
Erwitt znany jest z licznych anegdotycznych wypowiedzi, a wyimki z udzielanych wywiadów wchodzą do kanonów najczęściej cytowanych tekstów o fotografii. Sam chociażby twierdził, że fotografii nie można nauczyć się teoretycznie w szkole- jedyne co on czytał o fotografii o instrukcje obsługi filmów na pudełku.
źródła: